Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Pan Oxymoronn i Totolotko


Rekomendowane odpowiedzi

 

Wszystko zaczyna się o tego, że właśnie teraz spada dziecko z huśtawki. Na szczęście leci na swojego ojca, który leży przy obiekcie i czyta książkę. A że jest wiatr, to dziecko znosi w jego kierunku.

Bęc. Spadło. Nic mu się nie stało. Tylko ojciec jęknął, bo dziecko zwiało za bardzo w jeden punkt.

 

W tym momencie wyłania się z zakola bliskiego horyzontu, Pan Oxymoronn. Ma na nosie okulary i brakuje mu tlenu. Dlatego wyszedł na spacer. Żeby nabrać. Nie idzie jednak prosto, gdyż na drodze leży książka. Omija przeszkodę i zamiast iść prawą ścieżką, to człapie lewą.

W tym momencie radykalnie zmienia historię ludzkości. A właściwe… zaczyna… gdyż na drodze znajduje: Zawiniątko.

 

– Mamusiu kochana. Zagram w totolotka. No co! Zgódź się! Proszę. Dziesięć milionów do wygrania. Kupię sobie loda i tobie też. No co, zgodzisz się?

– Nie mam drobnych. I nie marudź, słonko. Następnym razem.

 

Niestety. Następnego razu nie było. A właściwie: był… i to wiele razy. Ale zupełnie inaczej, niż mógłby ktokolwiek przypuszczać.

 

Znalezisko jest takie sobie. Ani ładne ani brzydkie. Pan Oxymoronn podchodzi, nachyla się i zaczyna wąchać nieznaną rzecz. Zawsze tak robi. Jest odważny lecz nie roztropny. Po obwąchaniu, otwiera nagle pudełko, nie bacząc na konsekwencje. Zagląda do środka… a tam: banał. Zwykła kartka z napisem, który ociera krawędzie o żart. Niestety, pan znalazca nie ma poczucia humoru. A przynajmniej zwykłego, w ogólnie przyjętej normie. Bierze polecenie na poważnie. Nawet podpis! A tu już powinien się zastanowić.

 

[Po sekwencji]

 

W kraju zamieszanie. Prawie w całym. Bo nie wszędzie są kolektury Totolotko. Całe tłumy drepcą i gadają. No może nie całe, gdyż niektórzy w tym czasie normalnie pracują lub racjonalnie odpoczywają. Zgromadzeni mogli by w gazetach poczytać lub w sieci pogrzebać, ale tak na żywo jest ciekawiej. Istnieje możliwość, podzielenia się wrażeniami, na ekonomiczny temat. Podyskutowania o tym całym: fenomenie. Tym bardziej, że ma być niebawem ogłoszony: pseudonim sprawcy, tej całej hecy.

 

[Przed sekwencją]

 

Na dnie Zawiniątka leży biała kartka, tyle tylko, że zielona. Napis jest krótki, lecz treściwy.

„Drogi mieszkańcu Drogi Mlecznej. Wiem, że zamieszkujesz w gminie: Ziemia. Skoro znalazłeś przesyłkę, to widocznie jesteś: Wybrańcem. Idź sobie poza miasto. Tam gdzie stoi: Jako Taka Stodoła. Wewnątrz znajdziesz: Urządzenie. Instrukcja leży na gałkach sterowniczych. Weźmiesz udział w tz: Eksperymencie. Jest w sumie nie groźny, ale wiele nam powie o Tubylcach. Możesz oczywiście odmówić, ale wiem, że nie odmówisz. Mnie nie zobaczysz, bo byłem tam jutro, a będę wczoraj. No to pa.

Podpisany: Obcy - Decydujące Zaparcie.

 

Wiadomy Pan czyta i czyta, mruczy i mruczy: aha, hmm, oraz: no… rzeczywiście krótkie… człapiąc we wskazanym kierunku. Za chwilę idzie środkiem rajki, widząc na horyzoncie obiecany obiekt. Potyka się o bulwę ziemniaczaną, upada, połyka nierozważnie stonkę i gubi wiadomość, którą porywa wiatr. Zdążył doczytać do: stara stodoła, ale to mu wystarcza, żeby się dźwignąć i podjąć na nowo przerwany trud wędrówki.

 

[Po sekwencji]

 

Przez tysiące „tub dla ciebie,” ogłoszono starodawnym sposobem, pseudonim genialnego sprawcy. Jedni mieli miny na szczęście: zacięte, a inni nawet wiwatowali. A mały piesek przez ten cały szum, podlał but, a nie drzewo. Nikt nawet nie zauważył. Wreszcie można było tego kogoś, nazwać w przeróżnych odcieniach ludzkich możliwości oraz epitetowych wyrażeń.

A pseudonim był nawet fajny. Taki swojski dla niektórych.

 

[Przed sekwencją]

 

Nakierowany turysta, nadal zmierza do celu. Jest coraz bliżej, gdyż może policzyć ilość łat na spadzistym dachu. Ledwo człapie, dysząc ciężko. Tym bardziej, że mu zając kapustą przywalił, wyzywając go od: głąba. Ów pan miewa napady halucynogenne. Wreszcie wchodzi do Stodoły i cóż widzi? Urządzenie, a na nim kartkę.

 

[Po sekwencji]

 

– Panie i Panowie – grzmi tuba – nazwaliśmy tego pana: Mister Oxymoronn .

 

Tłumy klaszczą, gdyż nazwa się od razu przyjmuje, wkraczając w obieg. Wszyscy są święcie przekonani, że trafiono… że odzwierciedla stan prawdziwy umysłu… ale jednak… fakt jest faktem. Jakaś przyczyna musi być.

 

[Przed sekwencją]

 

Mister Oxymoronn, chociaż nie wie, że nim kiedyś będzie, czyta nazwę obiektu, stojącego między dwoma snopkami i jedną zdechłą myszą. Nie ma zwyczaju się dziwić.. ale jednak się zdziwił. Nazwa jest zachęcająca, tym bardziej, że ów pan, już dawno nie wygrał znacznej ilości przydatnej kasy. Myśli racjonalnie, nie naukowo. Zresztą o tym… jak nazwa wskazuje… już ktoś pomyślał. Nie ważne, że takie coś nie może istnieć. Ważne, że można to wykorzystać i pomarzyć, że biednemu, nie zawsze pod wiatr.

 

[Po sekwencji]

 

Tłum dziennikarzy przed budynkiem. Odbędzie się wielkie przesłuchanie. Wręcz potężne w swojej wymowie. Jeszcze takiego czegoś nie było. Nawet najstarszym góralom i filozofom, się o tym nie śniło. A jeżeli już, to tylko jako sen s.f. Ale cóż. Sprawę trzeba wyjaśnić. To już stanowczo za długo trwa. Przechodzi ludzkie pojęcie i też się dziwi.

 

Prasa musi stać póki, co na zewnątrz. Jeszcze swoje pytania by wtryniała. Zawadzała jeno!

 

[Przesłuchanie]

 

– Panie Moronn. Zdaje sobie pan sprawę, kim jesteśmy?

– Kupą pyskatych dziadków.

– Proszę się liczyć ze słowami…

– Ale z kasą to już nie muszę. Przyznacie panowie. A poza tym mój: pseudonim, na wiele mi pozwala.

– Jaki właściciel, taki pseudonim.

– To jest zaniechanie dobrych obyczajów słownych! Nie ze mną takie numery.

– Z panem? Kto by chciał?

– Panowie mi ubliżają… chyba?

– My? A gdzie tam. Proszę się uspokoić. Wiemy, że pan tak z nerwów głupoty gada. Nieprawdaż?

– A tak na poważnie… kim właściwie jesteście. Bom ciekaw.

– Nie wie pan?

– A co? Mam wiedzieć?

– Nie! Dopóki panu nie powiemy.

– Przecież i tak wiem, co za chwilę się wydarzy.

– Niby skąd?

– Jak to skąd. Z tej przyczyny, z której tu siedzę. Pomyślcie panowie.

– My właśnie siedzimy, żeby myśleć. Uspokaja to pana?

– Mnie? A co ja mam do tego? Chociaż… słyszycie panowie ten głuchy jednostajny szum?

– No… coś tam szumi… gdzieś.

– To wasze synapsy przeraźliwie szeleszczą. Cholera jasna… jesteście geniuszami. Ja pierdzielę.

 

Prasa jest niecierpliwa. Pragnie się władować do środka. Co prawda słyszą co jest grane, ale nie należą do orkiestry. A niewątpliwie najciekawsze dopiero będzie. Póki co, to takie przekomarzanie.

 

– Mamo, dlaczego Totolotko zamknięte?

– Nie wiem synku. Może im pieniążków zabrakło lub co.

– No tak, mamo. Wszystkiemu winne: co.

 

– Co pan sobie wyobraża. Jesteśmy szanowną Komisją do Badań Niewytłumaczalnych Zjawisk. Proszę nas szanować. Za nasz trud chociażby.

– Skoro są niewytłumaczalne, to wasz trud jest daremny. Szkoda fatygi.

– Ale popytać przecież możemy.

– Popytać tak. Ale grzecznie.

– No to proszę nam jednoznacznie powiedzieć… kim pan się stał?

– Jak to kim? Podróżnikiem w czasie.

– W jakim czasie?

– Jak to w jakim? A ile ich jest, że zapytam?

– Czy pan robi z nas głupków?

– A muszę?

– Proszę się zachowywać. Bo do pudła wsadzimy.

– Czy jestem o coś oskarżony? Popełniłem jakieś przestępstwo? Czy już nawet uczciwy człowiek, nie może od czasu do czasu wygrać?

– Od czasu do czasu. Ale nie za każdym razem!! Tak się nie godzi postępować!! Totolotko podupada. Nie rozumie pan.

– Wedle mnie... ja już swoje mam.

– Pan raczy żartować. Jak pan to robi, że pan ciągle wygrywa?

– No nie… jestem załamany. Podróżuje w czasie a oni mnie się pytają: jak to robię?

 

W tym momencie słychać wielki wybuch śmiechu wśród zgromadzonych. Transmisja idzie na żywo, ale tylko dźwięk. Nie wiadomo, czego się boją.

 

– Mam wytłumaczyć taką prostą rzecz. Naprawdę to konieczne?

– To pan musi powiedzieć. Nam nie uwierzą. Pomyślą, że zmyślamy. Lub co gorszego.

– Niby kto?

– Wielcy Zainteresowani.

– No dobra. Co mi tam. Przenoszę się kawałek do przodu. Oglądam losowanie. Wracam i gram.

– Raczej pan kradnie?

– Jak to kradnę? A może popełniam przestępstwo? Czy prawo zakazuje podróżowania w czasie i racjonalnego korzystania ze skutków takiego procederu? Zaznaczam właściwe liczby i wygrywam. To też prawo zakazuje?

– Ale pan zna te liczby! Czy to jasne?

– Gdybym nie znał, to bym nie zaznaczał bzdur. Niby po co? A zatem, jak z tym... prawem.

– Dobrze pan wie, że nie ma takiego prawa.

– A to już nie moje przeoczenie. Trzeba być przewidującym.

– Pan chce zrujnować Totolotko. Na tym panu zależy? Tak?

– Jak to zrujnować? Już nie ma czego. Nikt nie graje, bo na diabła. Aż mi smutno.

– Taki pan smutny, jak robale na zwłokach, które wesoło żrą i żrą! Właśnie o tym mówimy, że nikt nie graje. A pan tylko by rozdawał...wszystkim… potrzebującym.

– Stać mnie na to. Kocham ludzi i bliźnich.

– Niewątpliwie. Ile pan nagłabał? Ile pan ma? Proszę się przyznać!

– Niewiele. Ale jakoś wiąże koniec z końcem.

– Taa...wie pan co… my pana wsadzimy do więzienia… za zakłócanie porządku publicznego.

– A mogę ostatni raz odwiedzić Jako Taką Szopę? Proszę. Sentymentalny jestem.

 

W tej chwili wielu zgromadzonym łezki pociekły, plumplając na bruku.

 

– Chyba Jako Taką Stodołę? Ostatnio dużo o niej słychać.

– Nie powiem... fajny kącik.

– Naturalnie. Szkoda, że tej przeklętej maszyny, ruszyć się nie da. Za późno wyszło szydło z worka. Zdążył pan nagłabać.

– Przepraszam… nie dla siebie… wszystko.

– Na dodatek, tylko pana słucha. Nawet jej zniszczyć nie można. Z czego ona jest? Czy chociaż to pan wie?

– Nie wiem. Ofiarodawca nie napisał. Tylko zostawił wiadomość. I że mi się polepszy.

– Polepszy?

– A co? Nie widać? Jestem elokwentny. Da się zauważyć. To taka nagroda za udział w eksperymencie.

– Jakim znowu zamęcie?

– Zamęcie?

– Eksperymencie. Pan nam rozum kołuje, na kolizyjny pas startowy!

– Jaki pas? Nie wiem. Aha… coś kojarzę. Machina jest na „rozdrożu czaso-przestrzennym’’. Dlatego nie można jej ruszyć. Należy i nie należy do tego świata. Jest w stanie czuwania. Tylko ja mogę jej użyć.

– Podobno pana nie można zabić. To prawda?

– W najbliższych stu latach. Ale nie wiem, jak to daleko sięga.

– Usiłować pana zastrzelić?

– Nie. Dziękuję. Może innym razem.

– Jest pan niezniszczalny?

– No… tego... hmm… nawet bólu nie czuję.

– Nie można pana przekupić? Czymkolwiek?

– Niech pomyślę. Nie. Zdecydowanie.

– Aha. No to teraz wszystko jasne.

– Ma pan katar? Bo sarkanie słyszę.

– Spadaj pan!

 

*

 

No cóż. Zaczęło się na Ziemi dziać. Jedna Machina, a wielu chętnych do zgłębienia jej tajemnic. A cała reszta, co ich to guzik obchodziło, chcąc nie chcąc, musiała w ty wszystkim uczestniczyć. Stodoła Czasu (tak ją potocznie nazwano) stała się Centrum Świata. Tubylcy z miasteczka, nie mieli łatwego życia. Oj nie! Niby zarabiali na wisiorkach z miniaturką Machiny, ale cóż z tego. W tym całym chaosie, nie można się było odnaleźć. Aż w końcu doszło do wojen i innych tego typu zdarzeń. Aż nadszedł czas, że ludzkość prawie wyginęła, a Machina jak stała, tak stała. Tylko jedna osoba przetrwała na pewno: Mister Moron. Miał dziwną ochronę. Do czasu.

 

~~~

 

Poświata zachodu słońca rozchodzi się po okolicy. Małpoludy wyszły na żer. Prawie całej ludzkości już nie ma. Znowu pusta kartka do zapisania. Cisza, spokój i sielanka. Nie do końca jednak. Przed jaskinią siedzi starszy człowiek. Obok leży kupa zardzewiałego złomu i sztyletozębny tygrys, który się nadział na kawałek blachy. Przytulne czerwonawe promienie i kropelki krwi podobnego koloru, leniwie snują się po ocalałych gałkach i pogniecionych ścianach. A właściwie: porąbanych. Chociaż coś tam jeszcze brzęczy. A fluidy myśli minionych epok, wolniutko krążą. To tu przysiądą, to tam.

 

Od wczoraj małpoludy zaczęły się robić mądrzejsze. Wynalazły protoplastę kija do podbijania piłeczki: całkiem sprawną maczugę. Musiały biedne wypróbować, czy działa. A jedynym obiektem do rozbicia, okazała się Machina, w której przybył Mister Moron. Omyłkowo nadusił nie to co trzeba i poleciał trochę za daleko do przodu. A sceneria taka, jakby włączył wsteczny. Na dodatek znalazł się na pustkowiu… chociaż nie całkiem... i bez ochrony.

Aż ma z głową coś nie tak. Chyba.

 

Kawałkiem skały, na drugim kawałku głazu, rypie sześć liczb. Małpolud stoi z boku, jakby się uczył matematyki. Nic z tych rzeczy. Jeszcze za wcześnie. Dopiero za około: półtora miliona lat, zakwitną baobaby, z których będą wystrugane ławki szkolne.

Po prostu jest głodny.

Gdy dostrzega rypanie szóstej liczby... bierze maczugę i po chwili zaspokaja głód.

 

 

*****************************************************

– Tatusiu! Spójrz co znalazłem! Dziwne Zawiniątko!

– O… jakaś kartka z napisem.

– Tato! Gdzie idziesz?

– Powiedz mamie, żeby nie czekała z obiadem.

– Tylko nie zaśnij po drodze. Chociaż fajnie sny opowiadasz.

 
 
 
Edytowane przez Dekaos Dondi (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...