Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Nie będzie kotletów z Diplodoka


Rekomendowane odpowiedzi

Rodzina mnie dzisiaj wysłała w daleką przeszłość, w celu przyprowadzenia Diplodoka na święta. Żywego, żeby dysk nie wyskoczył od dźwigania znaczącego ciężaru. Mamy wiele gęb do wyżywienia. Wystawiają dziobki nad stół, jak pisklęta w gniazdku. Na dodatek bardzo zjadliwe i zawsze wskazujące na spożycie, poprzez ruchliwe żuchwy, oczekujące, że niebiosa ześlą strawę. Widocznie tym razem nie ześlą.

 

Włażę do przeszłości i od razu uderzam w ścianę.


– Cześć, Diplodok mnie wołaj! Głupi ssak! – słyszę po mojemu.

 

Do jasnej kredy – myślę sobie. – Nie dosyć, że nie wyginęły, to jeszcze umieją mówić zrozumiale.


– Jam jest człowiek! – krzyczę pospiesznie z patosem.

– A ja mogę cię nadepnąć. I co ci z tego przyjdzie? Głupi ssak!

– Powtarzasz się Dipcio. Papuga też powtarza, nie wiedząc co i po co.


Ojej, myślę spłoszony. To nie Dipcio, tylko Tyrciu. Bogato wpadłem w potworną biedę. No nic, muszę być twardy jak wyschnięta guma do żucia, bo jeszcze pomyśli, że to ja skamienieje. Tu na miejscu, zaraz!

 

– Głupi ssak!

– No już dobrze, w porządku. Słuchaj Tyrcio… jakie masz ładne ząbki, główkę, tułów zgrabniusi. No wiesz… ja tylko chciałem zaprosić Dipcia na święta.

– Potencjalnie pokrajanego? – ryczy wszystkimi zębami.

– A gdzie tam potencjalnie. Żartowniś jestem. No co tak podnosisz łapkę? Przecież wiesz, że twoja wielkość, przyprawia mnie o małość. Nie bójcie się. Nie chce was bić. Wasz czas jeszcze nie minął. Będziecie występować w filmie oraz jako skamieniałości. Nie otwieraj tak gęby, bo ci plomba wyleci. Macie tu dentystę? No wiesz… tego co pluje, żeby znieczulić obiad przed posiłkiem? Pozdrów go ode mnie.

– Bo cię zamknę – słodko mruczy Tyrcio.

– A gdzie, jeśli można wiedzieć? Masz taką słodką buzię i ogonek, takie tycie łapki i takie większe z tyłu. Jak taka mała świnka.

– W paszczy.

– Co w paszczy?

– W mojej paszczy cię zamknę.

– Miedzy zębami, wzdłuż czy w poprzek? Bo gdyby wzdłuż, to jeszcze miałbym szansę. Pamiętam jak kiedyś, podczas meczu… no wiesz… kopciu kopciu piłeczkę.

– Tyrciu, co on gada? – wtrąca autentyczny Dipcio. – Kopciu kopciu? To jakiś nowy gatunek? Usiądę na nim. Co mówisz?

– Ty i tak ciągle siedzisz, padlinożerco liściasty! Masz tyłek, gdzie nie widać końca, bo tłuszczem zarośnięty.

– Co się czepiasz Reksio? Mówisz o tych kilku liściach, które spadły z drzew. Wcale nie jem padniętych, tylko co wiszą, gdy je zrywam.

– A co będzie ze mną? – wrzeszczę jak głupi do sera. – Zostanę wreszcie zjedzony, czy nie? Nie lubię niedomówień przed obiadem.

– Powiedziałeś, że chcesz wiedzieć na czym stoisz – czule wtrąca kwestię Reksio.

– W rzeczy samej.

– Otóż dowiedz się, że stoisz na moim ogonie.

– A ty masz ogon?

– Raczej tak, skoro na nim stoisz. Nieprawdaż?

– Mógłbym stać na innym. Pamiętam, że kiedyś stanąłem szczurowi na ogon, a on mnie ugryzł w rękę.

– Ogon? – dziwi się Dipcio

– Jaki tam ogon! Drugi szczur zaczął podskakiwać, bo tego pierwszego chciałem pogłaskać.

– Pogłaskać? To ty głaszczesz wszystkie ssaki? – tym razem dziwi się Tyrcio.

– Tylko te, którym nadepnę na ogon. Odszkodowanie za krzywdę.

– Odszkodowanie za krzywdę, powiadasz. Słyszysz Dipcio, co on gada do gada?

– Słyszę.

– I to cię nie rusza?

– Nie.

– A co o tym myślisz? Czy się nad tym zastanawiasz?

– W tej chwili nie, bo jem. Trudno mi się skupić, na dwóch kwestiach naraz.

– To przestań żuć zielsko, bo w mordę zdzielę, twój mózg przy końcu.

– Mózg?! Tylko mnie nie strasz! To jest to coś, czego nie ma u ciebie?

– Ojej! Jednak myślisz, skoroś ripostowaty.

– Szukam liści.

– On jest Dobroczyńca! – wyjaśnia Tyrcio.

– No i co z tego – dziwi się Dipcio.

– Znowu żresz!!!

 

Nie wytrzymuję jurajskiej konwersacji. Z tej to przyczyny, wrzeszczę czym popadnie, byle głośno:

 

– Kim niby jestem!? Chwileczkę, co tu jest grane? Wczoraj zabiłem muchę i złamałem pająkowi palec, a przedwczoraj wydłubałem kornika ze starego skrzypiącego dziadka, tak że biedak zupełnie zdechł na śmierć. Jaki ze mnie dobroczyńca?

– Biedny dziadek.

– Cholera! Tyrcio! Z fotela wydłubałem.

– Aż tak głęboko się zasiedział?

– Gwiżdżę na pająka i stare dziadki – skrzeczy Ptrecio, co akurat sfrunął. – Wykorzystajmy Dobroczyńcę. W razie niestosownych uwag z jego strony, polecę z nim, by po chwili lecieć bez niego. Rzucę gościa na wypustki Stegcia. Jak wejdą w głąb zadu, to od razu zmieni zdanie.

– Zwiń skrzydła i siedź cicho, bo ci z dzioba świder zrobię! – nie wiadomo kto wrzasnął.

– Tylko się nie pozabijajcie – tym razem ryczę ja. – Macie wyginąć przez meteoryt, choroby, oziębienie klimatu, trzęsienie ziemi i co tam jeszcze nadejdzie. A chcecie wyginąć z padołu przed własną śmiercią… i głupotę? Jaszczury! Łby do góry!

– Żadne do góry – posmutniał nagle Tyrcio vel Reksio

– Co mu się stało – chyba myśli Dipcio. – Coś go gryzie. Czyżby odważny problem. Jaki z niego Król, to każdy widzi, ale jest nam bliski. Nawet niektórym ostatecznie. Taki mamy klimat.

– Coście tak posmutnieli – przerywam ciszę myślenia. – Tyrcio, co z tobą? Nie roń łez. Jeszcze nie płoną paprocie. Dipcio, daj mu chusteczkę.

– Chyba jedynie liść nadgryziony. Straciłem apetyt i więcej do mnie dociera. Domyślamy się, o czym Tyrcio wie, ale informacja z pierwszej paszczy, jest bardziej wiarygodna. Jego pytaj.

– Reksio, o czym wiesz? Bądź grzeczny. Powiedz co cię trapi.

– Jest mi wstyd.

– No nie wstydź się. Jesteś groźnym jaszczurem.

– Tak?

– Jak babcię kocham!

– Ja swoją zjadłem. Przez pomyłkę. Naprawdę! Wyplułem co się dało, ale już nie chciała biegać.

– Wierzę ci, ale i tak jesteś groźny, a nawet straszny.

– Nie robisz mnie w skamieniałe jajo?

– Skądże znowu. Takiego dużego wszyscy się boją – co przeżyją. No powiedz… co cię trapi? Co przytłacza w otchłani smutku, twoją gadzią duszę. Wyjaw tajemnicę waszemu Dobroczyńcy. Gadaj co wiesz, zawzięty uparty jaszczurze, bo pójdę precz!

– Nie unoś się tak nade mną. Poddani słyszą. Proszę. Spadnij.

– No już dobrze. Przepraszam. Jesteś cacy, ale powiesz, prawda? A może tak na uszko. Tylko żebyś nie odgryzł razem z głową. No co? Sztama?

– No dobrze. Na uszko tak.

Widzę, że ogromna głowa, zbliża się do mojej, maciupeńkiej, tyci tyci, do prawie niczego.

 

Otwiera paszcze.

 

Mam wrażenie, że stado pokrzywionych zębów, niczym stado wygłodniałych sępów, tańczy mój łabędzi śpiew, a ja widzę na każdym z nich, bardziej ciemną niż jasną, oznakę jurajskiej władzy. Taką mlaskającą i krwistą. Goreje we mnie paskudna obawa, że te głupie jaszczury, bawią się mną i za chwilę zostanę pożarty, przeżuty, pokrojony i zmielony. W takim stanie nie przyprowadzę Diplodoka na święta, goście nie przyjdą, nie dostanę prezentów, a w ich głowach zaświta nieprzyjemna nadzieja, że ujrzą mnie dopiero jako skamieniałości, w rękach uczonego faceta, który z wielkim poświęceniem i oddaniem, odkurzać będzie skamieniałego członka, do niczego nie podobnego, delikatną zwiewną miotełką, jak skrzydełka aniołków, oraz ich chóralne śpiewy...

 

Ssak.

 

Wylatuję z myśli, jak z katapulty.

 

– Ssak? Co za ssak? Jaki ssak? Ja jestem ssak!

– Ssak żyje. Ten Mały Złośliwiec. Nie taki jak ty. Wstydziliśmy się przyznać. Pomóż nam go wypłoszyć z naszych czasów. Taki jest mały, że bez względu na to gdzie nadepniemy, to i tak nie trafimy.

– Ale jak?

– Co jak?

– Mam go wypłoszyć?

– Nie wiemy – posmutniały ich twarzyczki. – Jeżeli go wygnasz i jemu podobnych gości, to ty sam nie zaistniejesz A wtedy co z nami będzie, na wypadek podobnej awantury. A niech to. Rozklejamy logikę czasoprzestrzenną.

– I co z tego. Ja i tak nie będę wiedział, że mnie nie ma, chociaż mogłem być. A wy sobie jeszcze pożyjecie.

– A trzęsienie ziemi, meteor i zarazy, to co? – mruknął Ptercio.

– Co wy sobie do jasnej kredy wyobrażacie!? Mam zatrzymać trzęsienie ziemi i chuchać profilaktycznie w przestrzeń, żeby się klimat nie oziębił. Siatkę ochronną nad wami rozwiesić. Szczepionki w dupki powciskać. Takie wielkie jaszczurki, a takie bojące. Nie wstyd wam? Musicie się same bronić, a ja co najwyżej wytropię Małego Złośliwca i pogadam z nim po dobroci albo odwrotnie. Nie o to chodzi, że nie chcę wam pomóc, ale pomyślcie, czego ode mnie oczekujecie. Na pewne sprawy wpływu nie mam, a na inne – po przemyśleniu – jest mi głupio mieć… jestem w końcu ssak.

– No ba.

– Co za ba? Chcecie mieć podane niewymarcie na tacy, jak ciasteczka na talerzyku? Czy o to wam chodzi? Tylko na tyle was stać? Zachowujecie się jak dzieci. Gorzej! Jak niemowlaki! A może smoczki wam przynieść, co?!

– Tak tak, smoczki. Ojej, będzie nas więcej – skrzeczy Ptercio.

– Nieznośny głupi Ptercio – też wrzasnąłem.


Po wygłoszeniu właściwej reprymendy w stronę Ptercia, oraz wewnętrznie poirytowany, gadzią przewrotnością, idę do budki telefonicznej, by przekazać rodzinie wiadomość, że mam sprawę z futerkiem, co nie znosi jajek i muszę jeszcze chwilkę zostać – albo trochę dłużej. Oczywiście nie rozumieją, o co mi właściwie chodzi {ja też bym nie rozumiał}, ale tłumaczę, że wytłumaczę później. Teraz nie możemy wyginąć. – wrzeszczę do słuchawki. – Tyrcio, Dipcio, Stegcio i Ptercio też nie mogą – wysławiam się nadal. Odkładają słuchawkę. Widocznie dzwonią gdzie indziej. Dręczy mnie nadzieja, że być może, wszystko zakończy się pomyślnie. Chociaż nie jestem tego taki pewien.

 

Jest tak jak myślałem.

 

Mały Złośliwiec siedzi pod wystającą skałą i ryje świat jak popadnie. Podchodzę bliżej i walę prosto z mostu, by sobie nie ubzdurał, że płochliwy jestem jak zając, na nie swojej między:

 

– Sio ssak stąd!!!. Ruchy ruchy!!!

 

Podczas wypowiedzi, tupię nogą i wyszczerzam zęby, żeby dać do zrozumienia, że to nie jakieś bzdury, tylko odważne poczynania, mające swój cel. A ssak nic, ryje nadal.

 

– Precz stąd! – powtórnie tupię nogą, złowieszczo się uśmiechając, jak kiedyś do zębowej szczoteczki.

 

Nagle widzę, że ssak przestaje ryć. Staje słupka, maszeruje do pobliskiej skrzynki, wyjmuje butelkę piwa, kładzie się na ziemi, zakłada nóżkę na nóżkę, dłoń wtranżala pod główkę, drugą trzyma butelkę, która wystaje z pyszczka… i po prostu chla. Przerwa przedśniadaniowa. Ani mnie widzi, ani słyszy. Robi swoje. Chla i już!

 

Wnerwiam się doszczętnie. Dosyć mam pobłażliwego mediatorstwa. Podchodzę do ssaka, by kopnąć go w tyłek, wyrwać butelkę i wychlać resztę. Tak też robię, jak pomyślałem. Stoję teraz pod drzewem, popijam piwo i otrząsam się z napiętych nerwów, jak młynarz ze zbytecznej mąki. Taki mały brzdąc, a taki złośliwy. Piwo mu w głowie, dinusie chce wyplenić, a mleka ma pod nosem, jakby mu w tym miejscu, krasnoludek bożą krówkę wydoił.

 

Nagle widzę, że ssak zmierza w moim kierunku. Nie zwracam na niego uwagi. Gdyby przyszło co do czego, złapię az futerko i wytrząsnę złe maniery. Dam mu nauczkę. Jeszcze mnie popamięta!


 

Ssak podchodzi bliżej, a gdy jest całkiem blisko, pluje na mój but i odchodzi. Robi metr ode mnie, tego swojego słupka, znacząco tupie lewą nóżką, łapką podpiera ten swój przemądrzały boczek, główkę z ryjkiem jak kreska kieruje w prawo, patrząc na błękitne niebo i widać od razu, że jest wnerwiony na cały świat. Taki mały, a na cały świat. Coś takiego!

 

Otrząsam się z nerwów, jak jesienne drzewko, co przed chwilą miało liście a teraz ma mniej i odzywam się w te słowa: „No dobra stary. Bądź łaskaw wytrzeć swoim ogonkiem, twoją plujkę z mojego buta, a nie rozwalę ci skrzynki z piwem. No co, głupi? Idziesz na to?

Nie – odpowiada Mały Złośliwiec.

Co i tak nie ma większego znaczenia, bo właśnie spada meteoryt.

Duży.

Ciężki.

Ciekawe, czy w nas trafi?


 


 


 

 

Edytowane przez Dekaos Dondi (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...