Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

oziębłe serca


Gość

Rekomendowane odpowiedzi

zepsute grzechem serca człowiecze

gonią za świata ułudnym blichtrem

choć czas przez palce bystro przecieka

trudno napotkać choć jedno czyste

 

cóż nam po sercach zimnych jak głazy

które dźwięk złota nad życie cenią

są jak zastygłe w letargu płazy

jak zżółkłe liście późną jesienią

 

cóż nam po sercach na lód wystygłych

zwiędłych nim jeszcze w niebo się wzbiły

są jak wygnańcy z własnej ojczyzny

jak bestia której zęby stępili

Edytowane przez Gość (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Jacek_Suchowicz Dziękuję Jacku, znam tę historię i oczywiście wiem, że zdarzają się takie sytuacje. Boleję, że teraz na odwrót więcej takich konwersji zachodzi.

@Antosiek Szyszka Zmieniłem sam wcześniej ten ostatni wers, nie wiem, czy teraz jest lepiej, ale w każdym bądź razie inaczej, i chyba ciut lepiej.

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Dziękuję bardzo. Pozdrawiam.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Myślę, że się mylisz i powiem Ci więcej. Mam przyjaciela z którym znam się od ponad 30 lat.

Jak się poznaliśmy był milicjantem nihilistą. Bóg dla niego nie istniał. Gdy rozmawialiśmy na temat Boga - prawie mnie wyśmiał. Minęło prawie 30 lat i przypadek. Dzwoniąc do klienta przypadkowo wcisnąłem jego numer. Podniósł słuchawkę - rozmowa zupełnie inny człowiek. Głos pełen pokory - zniknęła pewność.

W czasie pościgu za bandytami miał wypadek. Radiowóz koziołkował. Ponad pół roku w szpitalu "On sam do mnie przyszedł" - powiedział. Teraz jest mistykiem

Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

A może im samym ten tygrys zagraża, to się litują nad antylopami. Nie pomyślałeś o tym Marku? Jest coś takiego jak empatia.

 

Ale nie każdy ma takie szczęście spotkania osobistego, jak Twój kolega Jacku. Niektórzy żyją długo i szczęśliwie i potrafią do końca życia się tylko naśmiewać, drwić, wyszydzać. Czasem na łożu śmierci się nawracają, ale wtedy to jest mało widowiskowe, i żaden z tego przykład dla innych nie płynie. Słyszałem o jakimś francuskim pisarzu wojującym ateiście, bodajże Stendhalu, że jak się nawrócił na łożu śmierci i zażądał księdza z sakramentami, to go udusili przyjaciele ateiści poduszkami. Ale nie wiem czy to nie fejk, bo słyszałem o tym z opowieści bardzo starych osób, które już nie żyją. 

 

Inny przykład, Marek Kotańśki twórca Monaru, taki Owsiak ery Jaruzelskiego, jak trafił z jakąś ciężką chorobą do szpitala to się zrobił bardzo religijny. Ale czy to tak ma wyglądać, że jak ludziom strach w oczy zagląda, to wtedy się nawracają? A nie jak są silni i młodzi. W tej grupie coraz więcej osób bezideowych.

Edytowane przez Gość (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

 

Marku, popełniasz pewien błąd:))) Bo bronisz tygrysa.

@Jacek_Suchowicz

 

 

O Jaruzelskim pisałem nawet tekst na ten temat, ale wychodzi mi na to, że to był raczej fejk z tymi relikwiami błogosławioinego Rafała Kalinowskiego, Kościół chciał przykryć fakt chowania tego bolszewika na Powązkach, z mszą świętą, bo ludzie byli tym oburzeni.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • stoję  wpatrzony w lustro  a świat  świat przechodzi obok  chciałbym  mu coś powiedzieć    może...  nawet wykrzyczeć    brak odwagi   4.2024 andrew  
    • (Na motywach powieści „Piknik na skraju drogi”, Arkadija i Borysa Strugackich)   ***   Dlaczego wylądowali? Nie wiadomo. Zostawili w powietrzu dziwnie mżące kręgi, które obejmują szumiące w nostalgii drzewa.   Które kołyszą się i chwieją w blasku księżyca albo samych gwiazd… Albo słońca... Albo jeszcze jednego słońca…   Powiedz mi, kiedy przeskakujesz płot, co wtedy czujesz? Nic? A co z promieniowaniem, które zabija duszę?   Wracasz żywy. Albo tylko na pozór żywy. Bardziej na powrót wskrzeszony. Pijany. Duszący się językiem w gardle.   Sponiewierany przez grawitacyjne siły. Przez anomalie skręcające karki.   Słońce oślepia moje zapiaszczone oczy. Padającymi pod kątem strumieniami, protuberancjami…   Ktoś tutaj był (byli?) Bez wątpienia.   Byli bez jakiegokolwiek celu. Obserwował (ali) z powodu śmiertelnej nudy.   Więc oto razi mnie po oczach blask tajemnicy. Jakby nuklearnego gromu westchnienie.   Ktoś tu zostawił po sobie ślad. I zostawił to wszystko.   Tylko po co?   Piknikowy śmietnik? Być może.   Więcej nic. Albowiem nic.   Te wszystkie skazy…   Raniące ciała artefakty o upiornej obcości.   Nastawiając aparaturę akceleratora cząstek, próbujemy dopaść umykający wszelkim percepcjom ukryty świat kwantowej menażerii   Przedmioty w strumieniach laserowego słońca. W zimnych okularach mikroskopów…   Nie dające się zidentyfikować, obłaskawić matematyczno-fizycznym wzorom.   Bez rezultatu.   *   Zaciskam powieki.   Otwieram.   *   Przede mną pajęczyna.   Srebrna.   Na całą elewację opuszczonego domu. Skąd tutaj ta struktura mega-pająka?   Pajęczyna, jak pajęczyna…   Jadowita w swym jedwabnym dotyku. Srebrzy się i lśni. Mieni się kolorami tęczy.   Ktoś tutaj był. Ktoś tutaj był albo byli. Ich głosy…   Te głosy. Te zamilkłe. Wryte w kamień w formie symbolu.   Nie wiadomo po co. Kompletnie nie do pojęcia.   Milczenie i cisza. Piskliwa w uszach cisza, co się przeciska przez gałęzie, żółty deszcz liści.   W szumie przeszłości. W dalekich lasach. W jakimś oczekiwaniu na łące…   Elipsy. Okręgi.   Owale…   Kształty w przestrzeni…   Fantomy przemykające między krzakami rozognionej gorączką róży. W strumieniu zmutowanych cząstek. Rozpędzonych kwarków…   Rozpędzonych przez co?   Przez nic.   Po zapadnięciu mroku liżą moje stopy żarzące się lekko płomyki. Idą od ziemi. Od spodu. Ich obecność to pewna śmierć.   Sprawiają, że widzę swoje odbite w lustrze znienawidzone JA.   W głębokich odmętach  schizoidalnego snu. Zresztą wszystko tu jest śmiertelne i tkliwe. Pozbawione fizycznego sensu.   (Kto chce skosztować czarciego puddingu?   Bar za rogiem stawia)   Dużo tu tego. W powietrzu. Iw ziemi.   W nagrzanych od słońca koniczynach, liściach babiego lata.   Krążyłem tu wokół jak wielo-ptak. W kilku miejscach jednocześnie.   I byłem wszędzie. I byłem nie wiadomo, gdzie. Tak daleko na ile pozwala wskrzeszany chorobą umysł   Tak bardzo daleko…   Wystarczy dotknąć złotej sfery, aby się wyzbyć wstrętnego posmaku cierpienia…   Gdyby nie ta przeklęta wyżymaczka, która zachodzi śmiertelnym cieniem drogę…    (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-20)      
    • Powiem tak, Dziewczyno - lecz się, niekoniecznie przez pisanie. Kiedyś się udzielał Kiełbasa, czy coś takiego. To było równie prostackie i wulgarne. 
    • - A na groma ta fatamorgana... - A na groma ta fatamorgana?    
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        W tym cała rzecz, że logiką płata czasami figle artystom OBRAZ, wywrócił  farby kwantem fizyki, chemii — człowieka zakrył kolorem   Ponoć w Mordnilapach właśnie zachowany czar w języku daje myślom możliwości postrzegania tego wątku w sztuce malowanej — O bok! Mózgu   Dzięki bardzo, że zechciałeś się przyjrzeć całości, jaka daje więcej pytań niż odpowiedzi, na których głównym filarem — tak mi się wydaję —  jest środkiem.   Pozdrowienia!
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...