Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

(Jej) Magda. 1 Ceremonia ognia.


Rekomendowane odpowiedzi

Adam nie miał swojego auta, więc pojechaliśmy do Krakowa pożyczonym od Kuby. Gdy wróciliśmy z kolacji, zaczynało się codzienne misterium ognia.

 

Kuba przyniósł mi szarą szatę która miałam założyć na siebie. Zebrało się tam kilkanaście osób, musiałam się z każdym przywitać. Wprawiali mnie w onieśmielenie swoją życzliwością i okazywaną radością ze spotkania, jakby długo na mnie czekali.

 

W świetlicy, na środku, wymurowane było wielkie ognisko. Rozsiedliśmy się na grubych, słomianych matach, zapadła cisza.

 

Mistrz ceremonii, Kuba we własnej osobie, nakazał włączyć muzykę. Później dowiedziałam się, że każdego dnia kto inny pełnił tą funkcję i że to nie był dzień Kuby. Zamiana nastąpiła z racji mojego pojawienia się w ośrodku.

 

To była hinduska muzyka, łagodna i cicha. Na początku wszyscy siedzieli w milczeniu i bezruchu. Ogień stawał się coraz żywszy, Kuba chodził wokół paleniska i dokładał co jakiś czas drew. Pozornie nic się nie działo.

 

W pewnym momencie zaczął się ruch. Trudno mi było go zlokalizować, coś się zaczęło poruszać, chociaż nie mogłam tego określić. To było jakby poruszenie samej przestrzeni, czułam na sobie działanie skręcającej mnie siły, subtelnej i niosącej jakaś zmianę.

 

Kuba dosypał do ognia jakiegoś proszku, iskry poleciały wysoko w gore. Zapachniało ziołami.

 

Adam siedział obok i obserwował mnie uważnie. Uśmiechnął się. Skrzywiłam się w odpowiedzi, czułam się nieswojo.

 

Niezwykle wolno muzyka nabierała tempa. Na ścianach tańczyły cienie postaci podziewanych w siermiężne suknie. Kuba wyszedł i wrócił z tacą, na której ustawione były małe porcelanowe miseczki z parującym gorącym napojem. Podchodził do każdego i wszyscy brali w milczeniu naczynia w obie dłonie. Siorpali z nich cicho, gdy podszedł do nas, najpierw podsunął tacę Adamowi, potem mnie. Wpatrzył się we mnie dłużej niż w innych. Starałam się uśmiechnąć do niego, ale nie potrafiłam. Drżałam w środku, bałam się dotknąć ustami brzegu porcelany.

 

Adam siorpnął ostrożnie, przyglądał mi się znad naczynia. Nikt nic nie mówił, bałam się odezwać.

 

Napój pachniał sokiem malinowym i przyprawami. Był gorący, spróbowałam poczuć jego smak. Zrobiłam to tak jak Adam, siorpnęłam i palący ziołowy nektar zwilżył mi wargi. Zapach uderzał mi wprost do mózgu, z pominięciem drogi przez nozdrza i zatokowe kanały w mojej głowie.

 

Znowu poczułam to poruszenie przestrzeni. Falowała tym razem, zagęszczała się przede mną, napierała na moje piersi by nagle odpłynąć, pozostawiając za sobą ulgę i spokój myśli. Niemal przystawiłam usta do płynu, chuchałam na niego by ostygł i pociągałam coraz większe porcje, połykałam i znowu chuchałam...

 

Falowanie. Moja głowa pęczniała i kurczyła się rytmicznie, w rytm dźwięków wzmagających swe tempo. Ale wciąż były to niezwykle wolne rytmy, to raczej moja dusza oczekiwała przyspieszenia, jakby wybiegając do przodu, antycypując nadchodzące spełnienie w tańcu.

 

Ktoś już się podniósł. Odstawił naczynie na kraj ogniska i zaczął pląsać. Przybywało ruchomych postaci przede mną, Adam podał mi rękę. Spojrzałam na niego, nigdy nie widziałam tak smutnej twarzy człowieka. Skinął głową, jakby chciał dać mi znać, że mój czas nadszedł.

 

Podniosłam się, moje ciało natychmiast podchwyciło właściwy rytm. Ramiona, biodra, głowa i kolana... moje dłonie...  Falowałam teraz cała, razem z przestrzenią i nie czułam już jej oporu, wchłonęła mnie miękkość dźwięków i cieni pląsających na bielonych ścianach komnaty.

 

Bezwiednie zaczęłam się śmiać, lecz nie wydawałam z siebie żadnego dźwięku, śmiałam się tylko ruchem ust samych, jakbym połykała drżące fale powietrza dobiegające z głębi mych  płuc.

 

Przestrzeń otuliła mnie szczelnym kokonem. Patrzyłam i nie widziałam, słyszałam ale nie rozumiałam, myśli opuściły mą głowę, poczułam się jednością z pustką.

 

Pustka... czysta, bezpieczna, źródło spokoju... ulga w nieistnieniu atomów, koniec zamętu...

 

Adam...

 

...nie było żadnego Adama. Ani Piotrka...

...ani mojego drugiego syna, który nawet przez chwile nie doświadczył istnienia.

 

Nie było czasu. Wspomnienia się zacierały, bladły jak obraz w kinie...

 

...aż biała poświata wypełniła ekran jednolitym malunkiem.

 

Naraz przeszyła mnie strzała z rozżarzonego do czerwoności pręta. Wypaliła na wylot dziurę w mym lonie i nim zdążyłam poczuć ból konania, umarłam.

 

Z tamtej strony było jasno, chociaż na niebie nie było żadnego słońca. Tylko powierzchnia, po której stąpały me stopy, żółta jak piach na pustyni. I niebieska kopuła nade mną, bez chmur ani kresu. I olbrzymia świątynia, do której wiodły schody wyższe niż mój wzrok sięgał, i kolumny surowe po bokach.

 

Ruszyłam ku schodom, nieważka jak ptak w powietrzu. Biegłam, a schody przemykały pode mną w coraz szybszym pędzie. Nie było widać ich końca, aż nagle odsłonił się kres przede mną. Nie miał granic ani kształtu, ale był kresem, dalej już udać nie można się było.

 

Raptem z niebytu począł wyłaniać się kształt. Daleko, na horyzoncie, który rozmywał się w nieskończoności.

 

Nabierał wyrazistości, formy i słonecznego blasku. Wypełniał całą przestrzeń, i moje ciało, które przestało istnieć i naraz się pojawiło. Przeszywał swym bytem wszystko, co było i co jeszcze się miało pojawić, przyszłość i przeszłość, był całością i miał formę wszystkich form doskonałych i niedoskonałych, wszystkich zjawisk świata widzialnego i niewidzialnego.

 

Z niego wszystko się brało, wywodziło swoje istnienie, do niego wracało. Nie można było do niego niczego dodać ani niczego z niego ująć.  

 

·Czy to jest bóg? - zapytałam.

·Tak – odpowiedział mi głos.

 

Moja głowa spoczywała na jego udach, na czole czułam chłodny dotyk jego dłoni.

 

·Wróciłaś, maleńka?

·Tak, kochany.

·Nie jesteśmy tu sami.

·Nic mnie to nie obchodzi. Widziałam boga.

 

Muzyka wciąż docierała do moich uszu, a pod powiekami widziałam migotliwą jasność od gorącego ogniska.

 

·Mogę otworzyć już oczy?

·Tak.

·Nie zobaczę czegoś, czego widzieć nie powinnam?

·Nie.

·Czy stało się coś, co się stać nie powinno?

·Nie.

 

Uniosłam powieki. Odpoczywali na matach, szeptali pomiędzy sobą.

Kuba siedział obok i trzymał w dłoni mą dłoń. Poruszyłam nią lekko, odpowiedział delikatnym uściskiem. Ciepło promieniujące z jego twarzy koiło moją duszę.

 

Stopniowo wracało pojęcie rzeczywistości. Wyłaniały się wolno wspomnienia. Dobrze mi było, ale wkrótce powrócił niepokój. Adam, jego twarz zarośnięta do której jeszcze nie zdążyłam przywyknąć. Opowieści z tamtego okresu...

 

 Potarłam udami o siebie, były suche i moje. Ale to mi nie wystarczyło.

 

·Adam? Zrobiliście mi coś?

·Nie. Nic się nie stało.

·Możemy już pójść sobie?

·Jak tylko będziesz gotowa.

·Jestem gotowa.

 

Przy wyjściu zrzuciliśmy z siebie odzienia, leżało tam w koszu już kilka szat tych, którzy opuścili wcześniej komnatę.

 

U siebie zasłaliśmy podłogę wszystkimi prześcieradłami i kołdrami, położyliśmy się na nich nadzy, przy sobie. Łóżka były za wąskie, żeby mogło być nam wygodnie we dwoje.

 

Później go zapytałam:

 

·I tak codziennie?

·Nie musisz w tym uczestniczyć. Ja tam byłem nie więcej niż tuzin razy.

·Był w tym jakiś narkotyk?

·Nie. To kombinacja bezpiecznych używek. Soku malinowego, ziół, jakichś przypraw. Kuba przyrządza tą nalewkę każdej wiosny. Gdy zioła nie są jeszcze dojrzale. Nie uzależnia.

·Ufasz mu tak bardzo?

·Nie. Nie ufam mu wcale. Ale wiem, że do tego by się nie posunął.

·Z czego to wnioskujesz?

·Dużo wiem o nim. I on wie, że ja to wiem.

·Opowiedz mi. Adam, na miłość boska, chcę wiedzieć. Ja bardzo go polubiłam. Czy mam uważać na niego?

 

Roześmiał się.

 

·Nie. Tobie z pewnością z jego strony nic nie zagraża.

·Boże, gdzie ja trafiłam? To jakaś sekta?

·Nie. Zwyczajna komuna. Ale wszędzie są świry.

 

Musiałam to przemyśleć. Wtuliłam się w jego bok i oddychałam jego zapachem. Naraz dotarło do mnie jego przesłanie.

 

·Dlaczego powiedziałeś, że mi z jego strony nic nie zagraża?

·Może wolałabyś tego nie wiedzieć?

·Wiesz, że nie ze mną takie numery. Wcześniej czy później mi powiesz. Najlepiej teraz, nim pokocham do końca to miejsce.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • 1.O odchudzaniu spadła na wadze Zośka w Sopocie jedząc wyłącznie flądry i trocie lecz pomimo rybnej diety dziwnie tkwi w niej ssak niestety bowiem ma rysy wciąż kaszalocie 2.Pechowe imię gdy doktor Jolkę zbadał w Sopocie i powiadomił ją o zygocie myśl o Cześku zaraz wpadła o wyczynach Ziutka Pawła a ojcem Zyga będzie w istocie 3.Zaoczny ślepiec? aż dziw że z seksem Czesiek w Sopocie tak sobie radzi przy swej ślepocie wśród pań żywych a nie z wosku ceny zbija po krakowsku ponoć zaocznie kuł na UJ-ocie   4.Nie bliżej do Rębiechowa?   czuł to grafoman rodem z Sopotu że znów napisał wiersz bez polotu chociaż wielkie beztalencie chce się przenieść pod Okęcie by mu dopomógł start samolotu   5.Rozminął się z powołaniem   z niesmakiem młody kustosz w Sopocie wiesza na ścianach wszelkie starocie za to młodsze eksponaty choćby nawet małolaty z radością wozi w swojej gablocie   6.Żywotny kocur?   Zośka pragnęła Tomka w Sopocie bo wprost urzekły ją oczy kocie lecz gdy w czasie barabara szybko z niego zeszła para rzekła tyś chyba w siódmym żywocie   7.Po walce   choć w ciemnych chmurach niebo w Sopocie miło na plaży leżeć Gołocie ma  wciąż gwiazdy przed oczami a i piasek ciepłem mami to od gorączki w słonecznym splocie   8.Trener doskonały młociarki?   z Anitą kręcił Zdzichu w Sopocie nie dał zapomnieć jednak o młocie wte i wewte obracana cud-techniką tego pana poczuła odlot w każdym obrocie   9.Człowiek z żelaza   żelazną ręką chciał Piotr w Sopocie rządzić i wycisk dać tej hołocie nerwy także miał ze stali lecz niektórzy co go znali czuli że skończy jednak na szrocie   10.Zły zgryz?   dość spostrzegawczy Jacuś w Sopocie spytał o zęby swawolną ciocię choć jej żuchwa mocno w przedzie to wciąż nowych wujków wiedzie a więc nie żyje przez to w zgryzocie   11.Co masz zjeść dzisiaj…   choć wpierw się nażre Zdzich pod Sopotem to pozostawia moc prac na potem lecz przy chętnej cud-Dorocie wprost zatracił się w robocie przez myśl jej przeszło że jest robotem   12.Ot niespodzianka   wciąż bez humoru tenor w Sopocie już to obrzydło żonie Dorocie raz znalazła się w operze i zdumiona była szczerze słysząc małżonka śpiew przy robocie   13.Drobne płotki i doświadczony glina   drobnych dealerów nakrył w Sopocie gliniarz akurat przy tej robocie gdy skoczyli w morskie fale nie zdziwiło to go wcale że w słonej wodzie pływają płocie   14.Pieniądz robi pieniądz?   nie kapitałem Alfons w Sopocie manipuluje choć ciągnie krocie inwestuje w ruchomości mimo to się często złości że tylko siedem pań ma w obrocie   15.Walka z wiatrakami   młynarz chciał stawiać wiatrak w Sopocie lecz z Dulcyneą raz w czoła pocie sprawdzał swoje możliwości więc się lęka czy nie gości już zemsty słodki smak w Don Kichocie
    • z miłości tęsknoty i marzeń zbudował piękny dom zamieszkały w nim gwiazdy echo mgły   przez jego okna i drzwi zagląda uśmiech upiększa kuchnie sypialnie i sny   ten dom to czysta wena rodząca horyzont i nową nadzieje  na lepsze dni   lecz ten dom runął bo skończyła się noc -  a a na poduszce kłócą się  łzy z uśmiechem
    • Najpiękniejsze są aksjomatyczne aforyzmy, podobnie jak znany wzór : E= mc2    
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Dziękuję:) Tramwaje kojarzą mi się z Krakowem.  Moja ciocia mieszkała w starej brzydkiej kamienicy w samym centrum, zgrzyty, smród i hałas, ale tramwaje mają w sobie coś w rodzaju placu zabaw z huśtawkami. Pzdr :)  
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...