Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Królewicz Krasnalek i Siedem Śnieżynek


Rekomendowane odpowiedzi

Stary Król, Krasnal Pierwszy Od Końca – marudny jak zardzewiałe podeszwy od butów – zahacza nogą o wystającą z brody brodę i leci twarzą w stronę kamiennej posadzki. Dolatuje mężnie do końca, żłobiąc nochalem bruzdę w kamieniu, gdyż kamień twardy, lecz nos bardziej.

 

Nadal nie ma humoru. Wcale. Brękoli i gdera od dłuższego czasu. Nie ma co zazdrościć biedakowi. Walnął tak niefortunnie, że spadł z wczoraj do jutra. A dzisiaj miał tyle do zrobienia. Wiele zaległych spraw, będzie od tej chwili leżeć odłogiem, niczym szczere nagie pole. Póki co nie może wrócić, gdyż pieprzony honor, nie pozwala na tego typu sprzeczność. Skoro nie zauważył wczorajszej brody, musi pozostać w dzisiejszym jutrze. Do zgniłych strzępków muchomora – klnie na krawędzi akapitu. Jeno w duchu, żeby narrator nie słyszał.

 

Upadek komplikuje umysł, wzmacniając natężenie gderania. Widocznie podczas lotu, zawadził o przeszkodę z niewłaściwej strony lub fałdy mózgu nieco wygładził. Musi temu jakoś podołać. Na domiar złego zbrzydł bardzo, ale o zgrozo, ucieszony takim widokiem. Podobnie jak małe dziecko cieszy gówienko, z którego z miłością w serduszku, lepi mamę i tatę.

 

Na dodatek zauważa, że spłodził dorastającego syna. Matki potomka nie pamięta. Odeszła lata świetlne, ale chyba nie w zaświaty. No to jakim musiał lub musiała być? Paskud jeden lub ona zołza… lub nawzajem.

Od jakiegoś czasu lubi przesiadywać przed lustrem. Pyta ciągle o to samo, pocierając brodawkę na nosie i gdzieś jeszcze, ale o tym miejscu nie wypada wspominać, bo jeszcze przed dwudziestą drugą.


 

– Lustro! Tyś cholerna kupa szkła. Mów zaraz. Kto jest najbrzydszy w całym królestwie?

– W jakim królestwie?

– Moim. Mówię przecież. Kto jest najbardziej ohydny na świecie?

– Powtórka starcze. Nawet→jest→ zdublowałeś… durny nieortografie. Jeszcze splagiatujesz i pójdziesz do kozy.

– W dupie mam kozę!

– Z rogami? To współczuję.

– Przestań marudzić. Pytam kto ma twarz podobną do…

– … wszystkiego, co najgorzej wygląda?

– O właśnie. Z ust mi wyjąłeś.

– Niczego ci z ust nie wyjmowałem. Niby co?

– Jajco! Nie mogłeś lustro tak od razu.

– W ramach moich usług przekomarzanie wskazane.

– Czyli to nadal prawda. Nie ma piękniejszego w brzydocie swojej, ode mnie.

– Nie powiedział… bym…. A Królewicz Krasnal to pies?

– Do skapciałego grzyba. Zapomniałem. Ma gorszą facjatę od czegokolwiek?

– Chwilę… coś mi odbiło… jakiś obraz nieświeży.

– Zapewne ja. I dobrze. Tak mam być.

– Ale mi cuchnie z…

– Durne lustro. Niby z czego? Mam cię stłuc?

– Spoko facet. Jesteś brzydszy od wszystkiego na świecie.

– A Królewicz Krasnal?

– Hmm… to jedyny wyjątek… ale tylko jeden.

 

*

Królewicz Krasnalek jest zamyślony po samą zasłonkę na twarzy. Nakrycie prześwituje trochę, więc mniej więcej wie, w którym kierunku kroki kierować. Przez pomyłkę spogląda w Królewskie lustro. A w ogóle, skąd ojciec przytachał to ohydztwo? Tyle czasu miał spokój. Tylko listy do siebie pisali, z jutra do wczoraj, ale tatko i tak o wszystkim zapomniał. Nawet o tym, że ma syna, który przez niego zbrzydł jakimś cudem. Na domiar złego, jeszcze bardziej. Teraz mnie wygna z zamku na zbity pysk. O właśnie! Nie tyle zbity, co na mordę okropną, że już więcej nie można. 

 

Syn zgadł. Prorok jakiś czy co? Jakby czytał w myślach rzewnie wspomnianego. Faktycznie wygnał, bo lustro cały czas obstawało przy swoim. A samo było brudne i obsrane przez pająki i muchy przed śmiercią. Niechlujne takie, że nawet odbicia śmierdziały. Zwierciadło intrygant w spleśniałych ramkach, rzeźbionych zębami kotów, psów, szczurów i służącego, który w wolnych chwilach, był zboczonym kornikiem.

 

Tak myśli Królewicz Krasnal, gdyż wnerwiona dusza w mroźnym ciele, stoi ponadto w lesie na śniegu, lepiąc bałwana do towarzystwa. To zawsze jakaś alternatywa. Wyobraża sobie, że ojciec tak bardzo żywi miłość do syna, że specjalnie  dla niego, jest kupą śniegu. Kawałki łez stukają o twarde buciki i rączki, gdyż mróz daje popalić. Nie wie biedak, co ma począć.

 

– Ale my wiemy – słyszy chór słodkich głosików. – Zgadniesz, ile nas?

– Kogo?

– No nas. Przecież mówimy.

– A ile was?

– To my pytamy.

– Nie znam odpowiedzi. Jak powiecie, to odpowiem.

– Nam nie musisz. Wiemy ile nas.

– To po co pytacie, dupę mi zawracacie i marchewkę ojca nadwyrężacie?

– Temu tu? Nie ma marchewki. Przed chwilą zając zjadł. Nie słyszałeś jak chrupał?

– Nie. Jakieś glosy mi zagłuszały.

– Dupek. Czyli bałwan to twój ojciec? Nic dziwnego, że nie potrafisz odpowiedzieć na proste pytanie. Wystarczy policzyć.

 

*

Wilkowi spieszno. Zaraz przyjdzie Szkarłatny Kapciuj z utrzaśnietą flaszką wina. Takim narzędziem może zrobić krzywdę, jeżeli nie wtranżoli babci, zgodnie z proroctwem literackim. Babcia właśnie czeka i wrzeszczy:

 

– No dalej… rozszarp mnie… kupo kłaków wyliniałych… góro smrodu ze wszystkich stron.

 

Bestia z ochotą jest sprowokowaną. Zaczyna pożerać niecierpliwą w potrzebie. Rozpruwa pazurami brzuch, odrywa rączki nóżki i papiloty. Są skruszałe ze starości. Łatwo wyrwać. Szarpie też pozostałe członki starszej kobiety, a nawet wszystko czochra niewychowany i uszy urywa i głowę i krew tryska na całą chałupę. Nawet pająki dostają po oczach i trup myszy zawinięty w muchołapce. Wilk jeszcze brzuch rozcina i rozkłada na boki, jakby makowiec na święta przygotowywał. Wyrywa jelita grube, chude, średnie i wszystkie pozostałe obiekty, co tam są... i po chwili dyszy spracowany.

 

Lecz zapomina biedak o jednym. Że w bajkach wszystko możliwe. Głowa babci, chodząca na czymś, rzuca na kark wilka, lasso z własnego jelita i na domiar złego wchodzi prosto do pyska. Zwierzę pada podwójnie uduszone, a głowa wyłazi, zbiera siebie po kątach i po chwili cała babcia leży w łóżku, nie zdając sobie sprawy, że zrobiła zamieszanie w bajce. O reinkarnacji może tylko wilk pomarzyć, bo nawet w bajkach nie wszystko jest możliwe.

 

*

Stary Krasnal Król, przygnębiony dzisiaj. Ładnieje. Także sumienie jakieś brudne, bo zaczyna używać. Łezki spływają po coraz – jako takiej – twarzy. Mimo wszystko smutna dusza smęci. przyzwyczajona do towarzystwa brzydoty.

 

Patrzy w lustro. Tym razem nie widzi siebie, tylko bałwana i syna gadającego do kupy śniegu. Wzruszenie odbiera mowę, dlatego płacze rzewnie, myśląc autooskarżycielsko: co ja najlepszego zrobiłem. Nie dosyć, że wygnałem dziecko na pastwę lasu, to jeszcze mu na głowę od tego padło. Z tej zgryzoty Stary K, roztrzaskuje lustro w drobne makówki i przyrządza napój, który pozwoli chociaż trochę o troskach zapomnieć.

 

*

Szkarłatny Kapciuj widzi babcie w łóżku. Nieżywy wilk ani drgnie. Przechodzi ponad śmierdzącą mielonką, futra, mięsa i kłaków i daje sobie łyka z gwinta, odrywając przy okazji kawałek wargi nachalnym szkłem. Leżącej nie musi pytać, dlaczego ma wielkie zęby. Bo ich nie ma. Sztuczna szczęka spoczywa na stoliku, z przygryzionym kwiatkiem i truchłem myszy. Znowu popija spory łyczek. Jest co prawda niedużą dziewczynką, to jednak jakby nie było, strudzona drogą. Proponuje babci, że pójdą w okolicę bałwana, bo tam impreza jakaś chyba, a w pobliskim zamku światło blazuje w oknach do świecenia. Widocznie Miłościwy Czasem, ma trudności ze snem. A skoro tak, to jakaś przyczyna musi być.

 

*

No ba! No jest!

 

*

Królewicz Krasnalek z lekka spłoszony stoi. Co ma liczyć? Chwila… –– duma chwilę. –– To ja gadam z kupą śniegu? Aż tak mroźno nie jest, żeby szare komórki pokrył szron.

 

– Wiemy, co pomyślałeś, paskudzie jeden. Nie jesteśmy żadną kupą!! Królewiczu od siedmiu boleści!! Nie mogłeś policzyć? To chyba nie takie trudne, nieprawdaż?

– No to świetnie. Siedem boleści spotkałem…

– … jak możesz tak mówić niewychowany ty. Lumpie też.

– Nadal was nie spozieram.

– Bo stoisz do nas tyłem... głąbie.

– Akurat. Stoję przodem do przodu.

– No dobra… ale nie tego, gdzie jesteśmy. Obróć ciało, palancie!

– Tylko nie… nadal was nie widzę.

– A szkoda. Urocze z nas Śnieżynki.

– To stańcie… proszę… na tle gęstych drzew.

– Przecież stoimy.

– Na tle zaspy śnieżnej. Dlatego was nie widzę.

– Aleś ty mądry.

– No ba!

 

*

W pobliskim strumyczku (no tak, strumyczku, bo to bajka przecie) dogorywa rechocząca żaba.

Tak bardzo i wyraźnie, że nawet bocian podniebny coś słyszy. Ląduje przy katastrofie i tonącą ratuje. Ma już obiad blisko dzioba, a tu masz… królewna nagle. A on też Królewiczem, bo uratował żabę, a taki był warunek.

 

– Wiesz ty mój… bocianie. Pieniążków nam trzeba… sorry, kochanie. To nie ta bajka jeszcze.

– Nie wiem, o czym kumkolisz, ale wiem, że blisko bałwana…

– … jest impreza.

– Skąd wiesz, ty moja śliczna.

– Złota Rybcia powiedziała. Smutna, bo wypłukana ze spełniania życzeń.

– Aaa… na to chodźmy. 

 

Siedem Śnieżynek maszeruje na bok. Na tle lasu, Królewicz Krasnalek, wreszcie dostrzega całe stado. Siedem zimnych gadających (szkoda, że nie piw milczących). Pulsują podniecająco, podskakując radośnie. Ust nie mają (to czym gadają) nic nie mają. Całkiem nagusieńkie, ale jakoś niepowabne zbytnio.

 

– Co to ma być? –– pyta grzecznie.

– Ojejciu! To my. Radość nas… cholera… rozgrzewa, że wreszcie nas widzisz. Przepraszamy za niestosowne słowa, ale to z nerwów, że nas nie zobaczysz.

– Trzeba było nie stać na tle zaspy.

– No wiesz… ale mimo wszystko, lubimy droczenie. Szczególnie z takim pięknym młodzieńcem.

– Pięknym? Aż o taką szyderę was nie podejrzewałem. Jestem brzydki jak pupcia zgniłego skunksa.

– Dlaczego nie powiedziałeś: dupa, skoro tak?

– Bo do kurwy nędzy, nie jestem aż tak popierdolony, żeby używać wulgaryzmów. A wy mi tu piździcie jak pojebane.

– Ależ Królewiczu. Tak nie przystoi mówić. To w końcu bajka dla małych dzieci.

– Rozsądni rodzice, czytając pociechom naszą bajkę, będą używać synonimów w tych miejscach.

– No tak… oczywiście… nie ma sprawy.

 

*

Gdzieś tam w głębi lasu, siedzi ciepło ubrany, autor  tej bajki. Teleporter stoi obok, a piszący zgłodniał. Postanawia streszczać bajkę, skończyć głupoty i powrócić na czas, chociażby na kolację. Wystukuję: Krasnalek…

 

*

… nie bardzo wie, co jest grane, ale chociaż wie, że nie wie ( albo raczej ma nadzieję ) że z tym lustrem jest coś nie tak. Ładne przerabia na brzydkie, a brzydkie na ładne. Tylko czy na pewno, zawsze tak jest. Skoro jednak mówią, żem ładny, to uwierzę. Lżej na sercu. No właśnie. Chyba zakochany ze mnie gnom… tylko w której… bo mniemam, że to zaczarowane Księżniczki, albo co.

– Co tam znowu brzęczysz –– słyszy cienkie głosiki. –– Coś ci wystaje ze spodni.

– No wiecie co! Nic mi nie wystaje.

– A właśnie, że wystaje. A nawet zwisa.

– Niby co?

– Proca.

– Proca? A po co ją wziąłem?

–Nie wiesz? Żebyś do nas postrzelał. Ta w którą trafisz, Księżniczką będzie. Z mięska, krwi, kości, dziurek... i czego tam jeszcze.

– A jeżeli trafię więcej?

– Nie ma takiej opcji. Nie w tej bajce!

 

*

– Babciu! Ruchy ruchy. Nie zdążymy na strzelanie!

– Wojna znów? Psed chwilą walcyłam. Mam dosc!

– Jaka tam wojna. Może na wesele zaproszą?

– Moje? Nawet scęki nie wziełam.

– Nie twoje. Ich.

– Ach: ich. A jus se balam.

 

*

Stary Krasnal coś przeczuwa. Że niebawem gości będzie cała chałupa, a on przy okazji pogada ze synem, jak krasnal z krasnalem. Wszystkie lustra zniszczył. Nawet te bez odbić. Z tymi to już zupełnie nie wiadomo. Chociaż same ramy, są czasami gorsze od zwierciadła.

*

 

– Kochana Żabunio. Hycaj szybciej. Bo nie zdążymy.

– To weź mnie na barana.

– O właśnie! Jeden cap idzie. Już go capłem… siadaj wygodnie… poczekaj… gdzie tak pędzisz.

– No jak to gdzie. Szybciej biegnij za mną, kochanie.

– Do siedmiu ropuch. Że też skrzydła mi nie zostały.

– Durny wierzchowiec… ale capie... fuj!

– Hurrrra! Zad capa jest większy. Doganiam cię, kochanie.

 

*

Królewicz wyjmuje procę. Z drugiej kamienie. Też zabrał. Kładzie na skórzane siodełko jednego z nich i celuje. Pocisk leci… leci… leci... bo z dala musi... i nie trafia.

Sytuacja sześć razy tak sama. Nagle leci… leci… leci... potrąca ptaszka, ale nie zmienia toru lotu… nadal leci... i trafia. Białą kurzawa jak diabli. Śnieżny puch szybuje na wszystkie strony. Mgła opada i Królewicz dostrzega… dziewczę urodziwe trochę. A obok... sześć takich samych.

 

– O kuźwa! Ale piękne jesteście –– rzecze urzeczony, gdyż po tym co widział w lustrze, wszystko jest piękne. –– Tylko która z was ta prawdziwa?

– Hmm… coś poszło nie tak.

– Ale nadal masz części rodne?

– Rodne? Chyba chłodne?

– No przecież słyszę, co mówię.

– Wątpię

– Jesteś o śliczna w siedmiu osobach?

– Nie. Jestem ja. A te tu… phi… to podróbki.


 

Po tych słowach zamieć jak diabli. Wszystko wymieszane... a nawet czerwieni deczko.

Na szczęście przychodzi obleśny stary dziad z jabłkiem i zaczyna się sumitować:


 

– Moja stara przeprasza. Zachorowała. Dała jabłko do przekazania. Powiedziała tylko, żebym nie ugryzł w drodze, bo nie doniosę.

– Dawaj w tej chwili jabłuszko –– wrzasnęła siódma Śnieżynka. –– To dla mnie.

Faktycznie. Jest dla niej. Teraz Królewicz ma pewność, że to ta prawdziwa. A co z podróbkami? Nie wiadomo. O tym nie stoi w bajce.

Od razu całe zjada i zasypia, chrapiąc na cały las. Wiewiórka  spada ze strachu.

                          

No dobra. Pospałaś sobie, nabrałaś sił, wydobrzałaś, wypiękniałaś chyba… teraz cię pocałuję

 

*

A do zamku zbliżają się goście: Babcia, Szkarłatny Kapciuj, odczarowana Żaba na capie, Odczarowany Bocian, co klekocze cały czas, o braku skrzydeł oraz inni, by stać pod oknem. Ptaszki im powiedziały, że impreza dobiega końca, a finał i tak będzie miał Król Krasnal Senior na głowie. Jadła naszykował tyle ile trzeba. Nie jest skąpy, żeby częstować tylko tym, co mu z brody skapnie.

 

*

– No wstawaj leniuszku. Nie widzisz, że już świta. Zakochałem się w tobie, a tyś we mnie.

– Też coś… skąd ta pewność… mów mi zaraz, bo ogryzkiem przywalę.

– Przecież zjadłaś całe. To dlaczego zostało.?

– A skąd mam wiedzieć. Autora tej całej hecy zapytaj.

– Gdy spałaś, poszedłem na skraj lasu. Spojrzałem na łąkę. Nadal siedzi wśród kłosów złocisto – modrakowych i coś tam sobie grzebie… chyba tekst. Tylko taki jakiś cienki, gdy popatrzeć z przodu. Jakby ktoś odciął połowę wzdłuż…

– To raczej tobie odcięto połowę mózgu, że takie dziwności wygadujesz!

– No naprawdę. Z boku to nawet wnętrzności widać.

– Ooo… chce zobaczyć. Wiersz napiszę.

– Nie można przeszkadzać. Już mówiłem. Coś tam grzebię. I też mówiłem, że chyba tekst jakiś… o nas może.

– Mam gdzieś, gdzie sobie grzebię, ale zimę mamy. Zapomniałeś? A ty pleciesz bzdury o kłosach złocistych. Żebyś chociaż wianki... zerkałeś nie tak jak trzeba.

– Co widziałem, to widziałem. No i co… kochasz mnie?

– Właśnie autor pisze, że… tak.

– A sama od siebie.

– Hmm…

– Dobre i to.

– Dupek.

– Chodźmy do zamku. Goście czekają. Telepatycznie odczuwam dobrą zmianę.

– Dobrą dla kogo... a twojego... ojca... weźmiemy?

– Dziwna odwilż nastała. Poczekaj. Przeleję go do wiaderka. Będzie na herbatę lub kawę.

– A ty byś wolał na co? Na bimber! Gadaj w tej chwili, pókim dobra.

– Urocza jesteś. A czy dobra… nie wiem.

– Ale ja wiem. Skąd masz wiaderko?

– Autor wrzucił do tekstu. Nie widziałeś, jak strąciło dzięcioła w połowie puknięcia?

– Tego tu? Co stuka o twardą ziemię i marudzi, że za duże to płaskie drzewo, jak na jego możliwości?

– Nie. To grabarz z bajki równoległej gdera. Nie nasza. Chybaś całkiem nie rozbudzona?

– Przecież wiem, co widziałam… czubku.

– Znowu urocza.

 

*

Uczta jest znakomita, bo i goście znamienici. Świeżo Upieczeni, będą żyć długo i czasami szczęśliwie.

Niestety… na poprawinach, dokładnie o północy, zahaczają o podwinięty dywan i szybują wszyscy do wczoraj.... a stamtąd poza krawędź tekstu... lecz nadal lecą, aż na koniec strony i dalej na łąkę. Autor słyszy ♪♪♪♪♪♪ nadlatujący szum, ale na ucieczkę jest za późno. Tym bardziej, że jeszcze pisze. Spadają na autora, rozgniatając swoje ciała i jego, na kłosach już nie złocistych, jeno czerwonych, wilgotnych modrakach. Grupa→0. Trupy na miejscu.

 

*

Jestem drugą połową autora. Na mnie nie spadli. Tą bardziej: subtelną, delikatną, zefiryczną. Tamta połówka to czubek, wariat jakiś. Cały czas mam z nim problem. Właśnie piszę, że cofam bajkowy czas. Tylko nie wiem, czy podołam. Ten łobuz tak namieszał, że nawet siebie uśmiercił. Czyli jakby trochę mnie. Trzaśnięty niemożliwie. No ale… próbuję. Oj… chyba się udało… tylko muszę pilnować, żeby inaczej zakończył… trudna sprawa...


 

**

Stary Król, Krasnal Pierwszy Od Końca – marudny jak zardzewiałe podeszwy od butów – zahacza nogą o wystającą z brody brodę i leci twarzą w stronę...

 

Edytowane przez Dekaos Dondi (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@CafeLatte

CafeLatteiu→Dzięki:)→Szczerze mówiąc, czasami jest... deczko męcząca:)→Coś za  ''utratę'' czegoś:)

Tak jak w życiu. Jak coś zyskujesz, to jednocześnie coś tracisz.

Siedzisz w domu na krześle, to tracisz... siedzenie na łące, na drzewie i gdziekolwiek indziej:))

Pozdrawiam:)

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...