Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Lan Le Cz IV


Rekomendowane odpowiedzi

Cz IV

 

Nazajutrz pojechałem spotkać się z Michałem, powiedziałem mu o problemach z bronią. Natychmiast chciał mi zapłacić za mój karabinek z lunetą, nie przyjąłem żadnych pieniędzy, dałem mu do zrozumienia, że o tym porozmawiamy jak będzie po wszystkim. Uznaliśmy, że to powinno się wydarzyć w niedzielę, kiedy ruch na ulicach jest niewielki. Kazałem mu stanąć w miejscu, gdzie będzie rozmawiał z Kulasem, sam udałem się na plac budowy żeby zobaczyć, czy będę miał dobrą widoczność. Klocki zaczynały się układać w jedną całość, coraz bardziej się oswajałem z tym planem, odczuwałem lekkie podniecenie na myśl, że mógłbym to zrobić. Gdym wrócił do Michała, spojrzałem na niego jak na przyszłego trupa, widziałem, że zaczyna żywić do mnie coraz większy respekt.

 

Uzgodniliśmy, że dam mu znać, kiedy ostatecznie podejmę decyzję.  Kończyliśmy rozmowę, gdy do jego kantoru wszedł Kulas. Obrzucił mnie pogardliwym spojrzeniem, przywitał się z Michałem traktując mnie jak powietrze. Miałem okazję przyjrzeć się jego twarzy z bliska.

 

- Wyjdź, kolego – rzucił, wskazując głową na drzwi.

 

Michał milczał, podniosłem się, spojrzałem Kulasowi prosto w twarz. Kiwnąłem głową i uśmiechnąłem się przepraszająco, już mnie tu nie ma.

 

Na zewnątrz czekał na niego ten drugi, sprawiał wrażenie pewnego siebie ochroniarza, rozglądał się po deptaku, ledwie zwrócił na mnie uwagę.

 

Gdy Kulas wyszedł, wróciłem do kantoru. Michał zaczął mnie przepraszać.

 

- Dajże spokój - przerwałem mu. - Czym ty się właściwie przejmujesz?

 

Potem coś mi przyszło do głowy.

 

 - Gdzie on właściwie mieszka, ten Kulas?- spytałem.

- Dlaczego chcesz wiedzieć? - Michał spojrzał na mnie podejrzliwie.

- Chcę i już - odrzekłem z naciskiem. Już wtedy bał się mnie, czułem to przez skórę i sprawiało mi to niejaką przyjemność. Był większym tchórzem niż ja.

 

Poszedł do samochodu po mapę województwa, pokazał mi wieś w Górach Świętokrzyskich i powiedział, że nie pomylę jego chałupy z żadną inną. Miała to być nowa rezydencja na końcu zabudowań, przy lesie.

 

- Mieszka tam z matką, starą ale bardzo żywotną kobietą - wyjaśnił Michał.

- A samochód, który to jego?

 

Michał wyszedł przed kantor, po chwili wrócił.

 

- To ciemne BMW, stoi czwarte od prawej, przy Sienkiewicza. Uważaj na siebie, Marcin - dorzucił troskliwie.

 

Tego samego dnia pojechałem swoją Daczką do wsi Kulasa, przejechałem przez nią raz tylko, rezydencja faktycznie była wspaniała, ogrodzona wysokim parkanem z przęsłami wymurowanymi w łuki. Trzeba być bardzo głupim, żeby kazać coś takiego wybudować dla siebie. I to na wsi. Takie rzeczy powinny być zabronione, pomyślałem. Potem wróciłem tą samą drogą. 

 

Następnego dnia wstałem do dnia i zabrawszy ze sobą swój karabinek 5,6 mm poszedłem na spotkanie z koziołkiem, ukryłem się za grubą sosną i czekałem aż wyjdzie. Był punktualny, pojawił się w odległości około siedemdziesięciu metrów, żerował spokojnie. Pozwoliłem mu się zbliżyć, a kiedy podniósł łeb i przeżuwał w spokoju, strzeliłem mu prosto w czaszkę, tuż pod ucho. Zwalił się cicho, strzał też był cichy. Odliczyłem krokami dystans, pięćdziesiąt  osiem metrowych kroków. Odczekałem czy nikt się nie pojawi, potem zabrałem go w krzaki i wrzuciwszy do worka jutowego wyniosłem na kraj szosy. Tam ukryłem worek w zaroślach i poszedłem po samochód.

 

W domu obejrzałem miejsce gdzie uderzyła kula. Znajdowało się dokładnie tam, gdzie celowałem. Uznałem, że wszystko jest gotowe.

 

Później pojechałem raz jeszcze tą drogą prowadzącą do wsi Kulasa, coś mnie na nią ciągnęło. Jeździłem dwa razy w tę i z powrotem, po prawie trzydzieści kilometrów w jedną stronę.

 

Agnieszka zapowiedziała, że nie wróci na noc, miała coś do obgadania z Krystyną i powiedziała, że może im zejść do późna, a wtedy nie będzie miał jej kto odwieźć.

 

- Pieprzycie się?- zapytałem.

- Jesteś głupi - odpowiedziała.

 

 Po jakimś czasie odezwała się jednak.

 

- A chciałbyś?

- Co?

- Żebyśmy to robiły ze sobą?

- I tak to robicie - odrzekłem.

 

Popatrzyła na mnie, wydęła usta i uśmiechnęła się dziwnie.

 

- Tak myślisz?

- Jestem o tym przekonany - skłamałem. Podniecała mnie ta rozmowa, nie chciałem jej kończyć.

- A chciałbyś wziąć w tym udział?

- Jakbyście mi zaproponowały?

 

Odwróciła się, zaczęła szykować sobie kanapki.

 

- Chcesz, żebym zrobiła też dla ciebie?

- Nie - odrzekłem i skłamałem ponownie: - Jadłem na mieście.  Wyjeżdżam teraz, wrócę wieczorem.

- Dasz mi trochę pieniędzy?

- Jasne. Powiedz tylko ile? 

- Chciałabym kupić sobie jakieś kosmetyki, wszystko mi się pokończyło. Nie mamy też szamponów, nawet papier toaletowy...

- Kup wszystko co potrzeba - przerwałem jej. Rzuciłem na stół dwieście złotych. - Jak wrócisz jutro do domu?

- Nie wiem, może Krystyna mnie odwiezie. Nie musisz troszczyć się o mnie.  

 

Do miasta pojechała autobusem, zaraz potem ja wyjechałem, czułem potrzebę zajrzenia do wsi Kulasa. Wcześniej jednak pojechałem przyjrzeć się jego BMW. Zaparkowałem w miejscu skąd miałem dobry widok i czekałem. Nie wiedziałem jeszcze, na co czekam, pomyślałem, że powinienem był zabrać lornetkę i aparat fotograficzny. Było około piątej, gdy przy aucie pojawił się Kulas ze swoim karetką jako ochroniarzem. Chwilę z kimś rozmawiali, potem wsiedli obaj do samochodu, Kulas na miejscu pasażera. Ruszyłem za nimi, w ruchu miejskim nie miałem problemów z trzymaniem się w bezpiecznej odległości. Zmierzali na wschód, na wylotową drogę do Sandomierza, tę, która prowadziła do wsi Kulasa. Tam już nie miałem żadnych szans, BMW odeszło jakbym zatrzymał się w miejscu, popędzili szaleńczo przed siebie.  

 

Wróciłem na ranczo, oskórowałem kozła i odbiłem łeb, potem go wyrzuciłem, kula rozbiła czaszkę i nie nadawał się na ścianę. Podzieliłem mięso, powkładałem porcjami w worki plastikowe, potem wrzuciłem do zamrażarki, w tym celu podłączyłem ją ponownie do prądu.

 

Spędziłem wieczór sam ze sobą, oglądałem telewizję, przejrzałem trochę prasy, wieści z Jugosławii były nieciekawe, groziło konfliktem na większą skalę. Ale nie dbałem, nie miałem wpływu na to, co się tam działo, pomyślałem tylko, że mógłbym pojechać w rejon walk i zobaczyć wreszcie jak ludzie się zabijają na wojnie.

 

Potem pokazali kolejną reklamę proszku do prania, jakieś dwie koszmarne kobiety przekonywały się nawzajem, który jest lepszy, przypomniałem sobie te gwałcone dziewczyny, którym chłopaki podrzynali gardła po seksualnym wykorzystaniu ich ciał. Gdybym miał karabin i był przy tym, pozabijałbym ich wszystkich, pomyślałem. Z czystym sumieniem i przyjemnością.

 

Potem piłem piwo i już tylko zastanawiałem się jak to najlepiej zrobić.

 

W nocy obudził mnie dzwonek telefonu, poznałem w słuchawce głos mojego skarba, była pijana. Spytała, czy mam ochotę pogadać z Krystyną. Słyszałem w tle muzykę, czyjeś głosy. Krystyna powiedziała mi tyko cześć i spytała jak się czuję. Odrzekłem, że jak przykładny jeleń i zaryczałem do słuchawki. Potem znowu mówiła Agnieszka, nie rozumiałem jej dobrze. Spytała czy chciałbym być z nimi, odrzekłem, że chce mi się spać i tylko o tym marzę w owej chwili.  W tle odezwał się męski głos, prędko ucichł. Odłożyłem słuchawkę, położyłem się spać i szybko zasnąłem.

 

Wstałem wcześnie, zrobiłem sobie śniadanie z kilku bułeczek z twarożkiem i margaryną, wypiłem kubek mocnej kawy z mlekiem. Załadowałem do skrytki aparat fotograficzny, lornetkę i na koniec zabrałem dyktafon, na spotkanie z Michałem. Zadzwoniłem do niego, powiedziałem, że sprawa jest bardzo pilna i umówiliśmy się na dwunastą trzydzieści na parkingu przed sklepem z drzewkami ozdobnymi, tam zawsze było dużo wolnego miejsca.

 

  Najpierw jednak pojechałem do wsi Kulasa, zaczynałem się obawiać, że ktoś wreszcie zwróci uwagę na moje auto, postanowiłem nie wjeżdżać więcej pomiędzy zabudowania.

 

Po ujechaniu prawie dwudziestu kilometrów od miasta zjechałem z głównej szosy w podrzędną, prowadzącą wprost do Huciska, tej wsi. Przez prawie pięć następnych kilometrów jechałem przez góry, rozglądałem się uważnie. W pewnym miejscu droga długo pięła się przez jakąś wieś na szczyt wzniesienia, z drugiej strony zjeżdżało się stromym, prostym, prawie pięćsetmetrowym odcinkiem kończącym się ostrym zakrętem w lewo, niemal pod kątem prostym. Było tam ograniczenie prędkości do 40 km/godz, zwolniłem więc i biorąc powoli zakręt nawet przy tak małej prędkości poczułem znoszenie w prawo, nawierzchnia była źle wyprofilowana, samochód wyrzucało na zewnątrz, na pobocze za którym znajdowało się strome urwisko.  

 

Dalej był piękny widok na wysoką górę porośniętą gęstym lasem, przed nią dolina, a w niej stało kilka chłopskich zagród.

 

Dostrzegłem to wszystko w ciągu ułamka sekundy, prawie nie odrywając oczu od jezdni. Gdym zjechał na dół, zawróciłem w bezpiecznym miejscu i wróciłem na ten zakręt, teraz miałem urwisko po lewej, a z prawej strome zbocze, z gęstym lasem schodzącym prawie na asfalt. Wjechałem w pierwszą leśną drogę, jakieś sto metrów wyżej i tam zostawiłem samochód, był niewidoczny z asfaltu. 

 

Zabrałem ze sobą lornetkę i poszedłem na zakręt, wszystko, co go zabezpieczało to gęsto nawtykane w ziemię betonowe słupki wymalowane wyblakłą farbą w biało-czerwone paski.

 

Całe zbocze miało ze dwieście metrów długości, najpierw opadało bardzo stromą przepaścią ze czterdzieści metrów, potem załamywało się na linii starych olch i ciągnęło dalej, na samo dno doliny. W dole, między wężykami zarośli przecinającymi łąki, dostrzegłem strugę niedużego strumienia. 

 

Zszedłem kilka kroków z jezdni i usiadłem na ziemi w miejscu gdzie stromizna była zbyt duża by się utrzymać na prostych nogach. Siedziałem tam z pół godziny, w tym czasie szosą nade mną przejechał jeden samochód, odruchowo pochyliłem głowę, bałem się, że go wyrzuci z zakrętu i poleci w dół jak kopnięta piłka.

 

Zlornetowałem dokładnie cały teren, była to piękna okolica, cudowne miejsce do zamieszkania. Nie jakaś pieprzona, brudna, hałaśliwa wieś, pełna pijanych chłopów pod sklepem przy remizie, wrzaskliwych bab i nabuzowanej hormonami młodzieży nie mającej co robić ze sobą. Gdybym miał pieniądze, wybudowałbym dom właśnie gdzieś w takim miejscu, a nie we wsi Hucisko.

 

Po półgodzinnym oglądaniu krajobrazów wróciłem do samochodu, wyjąłem ze skrytki aparat fotograficzny i zrobiłem dwa zdjęcia zakrętu z odległości jakichś trzydziestu metrów. Były to dwa ostatnie zdjęcia na kliszy, aparat zwinął ją do pojemnika.

 

Miałem na sobie sztruksową kamizelkę, z wieloma użytecznym kieszonkami dla wędkarza czy myśliwego. Nosiłem w niej mnóstwo drobiazgów, kompas, sznurki, scyzoryk, bandaż, plastikowe torby, uniwersalny klucz ze szczypcami, co tylko mogło się przydać w lesie. Kiedy wyjeżdżałem do lasu, nie musiałem się zastanawiać, co jeszcze zabrać, wystarczyło, że narzuciłem na siebie tę kamizelkę i miałem wszystko, co trzeba.

 

Teraz opróżniłem lewą wierzchnią kieszeń na piersi i umieściłem w niej dyktafon, wcześniej ustawiłem na nagrywanie i sprawdziłem jak działa. W czasie jazdy gadałem sam do siebie z różnym natężeniem głosu, potem odtwarzałem, żeby sprawdzić jakość. Uznałem, że jest dobrze, przewinąłem taśmę na początek i wcisnąłem klawisze do nagrywania, zatrzymałem taśmę przesuwając przełącznik w położenie pauza. Od tej chwili przesunięcie go w drugą pozycję uruchamiało mechanizm, nie musiałem wciskać naraz dwóch klawiszy.

 

 

O dwunastej trzydzieści czekałem na Michała w umówionym miejscu. Spóźnił się tym razem prawie piętnaście minut, ogromnie mnie przepraszał, był ogromnie podniecony.

 

- No i co? No i co, Marcinku?

 

Spodobał mi się ten Marcinek, pokiwałem głową pokrzepiająco i włączyłem dyktafon.

 

Nasza rozmowa przebiegała tak:

 

- Słuchaj - odezwałem się pierwszy - mam kłopoty z Agnieszką, podobno nocowała wczoraj u was?

 

Zmieszał się i odwrócił głowę.

 

- Marcin - powiedział do podniesionej szybki - ja się nie chcę mieszać w wasze sprawy. Sam wiesz jak to jest...

- No dobra, ale nocowała wczoraj u was?

- Wiem, że przyjechała z Krychą przed północą, potem jeszcze gdzieś wyjeżdżały, poszedłem spać. Nie wiem, co się działo po tym.

- W porządku, dzięki Michał.

- Wiesz, ja nie chcę...

- Jasne, rozumiem cię. Nie gadajmy więcej o tym. Przejdźmy do naszych interesów.

- No właśnie - natychmiast się podniecił, głos stał się przymilny, usłużny, patrzył na mnie tak, że nabrałem natychmiast absolutnej pewności, iż nie mam na świecie większego niż on przyjaciela. - No właśnie, wymyśliłeś coś, Marcinku?

- Tak. Zrobimy to w następną niedzielę.

 

Odetchnął z ulgą, widziałem, że ta zwłoka była mu potrzebna by się pozbierać i przyzwyczaić.

 

- Cudownie, Marcin. Wszystko przemyślałeś?

- Dokładnie, w najdrobniejszych szczegółach. Myślę, że spotkamy się raz jeszcze, w poniedziałek u notariusza. Załatwimy do końca sprawę sprzedaży, wypłacisz mi kasę i będę miał czas pozałatwiać swoje sprawy z bankiem.

- Dobrze, Marcin, dobrze. Ale posłuchaj, gdybyś chciał wszystko przełożyć na inny termin...

- Dlaczego chciałbym chcieć?

- Nie wiem, właściwie. Wiedz tylko, że mogę się dostosować do innego terminu.

- Nie, załatwmy to w poniedziałek, muszę się rozliczyć z Agnieszką, ona też chce wiedzieć, na czym stoi.

- Jasne, jasne. Załatwione, w poniedziałek.

- No to byłoby wszystko, nie?

 

Siedzieliśmy jakiś czas w milczeniu, panowało między nami pełne zrozumienie, wytworzyła się głęboka więź, zostaliśmy kumplami na śmierć i życie. Słońce stało wysoko na bezchmurnym niebie, ludzie kręcili się po parkingu, ładowali rozmaite drzewka i krzewy do bagażników aut, pulsowało życie.

 

Słyszałem cichy szum przewijającej się taśmy, szum narastał, stawał się coraz głośniejszy, odezwałem się głosem pogodnym jak niebo nad nami.

 

- Michał, który właściwie poderżnął gardło tej dziewczynie?

 

Położył dłonie na kierownicy, mięśnie twarzy zaczęły mu drżeć, ściągnął usta żeby to opanować.

 

- Rudolf - powiedział przed siebie, jakby mówił do ducha, który mu się objawił na przedniej szybie. - Najpierw odciął jej pierś… przystawił do ust, ssał sutek... Potem podsunął Kulasowi, ten nie chciał, cały czas ją walił. Potem Rudolf ją poderżnął, Kulas...

- Wystarczy - położyłem mu dłoń na ramieniu, uspokoił się trochę. Wiedziałem, że kłamie. Bardzo chciał, bym znienawidził tych gości. Gdybym mu pozwolił, stworzyłby horror nie do zniesienia.

- Marcin, uwierz mi...

- Wiem, wiem, stary. Ty tego nie chciałeś. Tak czy owak do poniedziałku, zadzwonię na wszelki wypadek.

 

 

Odjechałem stamtąd przed nim, zostawiłem go w samochodzie, wyglądało na to, że chce sobie pobyć jakiś czas sam na sam ze sobą. Sprawdziłem nagranie, jakość była całkiem niezła.

 

Pojechałem do sklepu myśliwskiego, kupiłem pudełko ciężkiej czeskiej amunicji 30-06 do sztucera, 11,7 grama. Innej nie używałem, ta była dla mnie najlepsza, zabijałem z niej kozły, dziki i byki jelenie na dwieście metrów. Była także wystarczająco mocna by powalić dorosłego łosia, ale do tamtej pory nie zabiłem jeszcze żadnego. W sklepie pożartowałem ze sprzedawcą, spotkałem tam również kilku znajomych myśliwych, poopowiadaliśmy sobie trochę starych i nowych dowcipów, uśmieliśmy się nieźle, cały sklep dudnił. Sprzedawca mówił wszystkim, że jestem zakochany w czeskiej amunicji 30-06, a ja opowiedziałem kolejny raz przy nim, jak to w Warszawie u Szustera obraziliśmy z innym przyjacielem myśliwym sławną na cały świat firmę, pytając o tę właśnie amunicję. Sprzedawca, wyfrakowany dupek, skrzywił się jakbyśmy nagle zasmrodzili mu sklep. Rzekł: - Panowie z tego strzelacie? Da się z tego coś zabić?

 

Chciał nam wcisnąć niemiecką amunicję za trzykroć większą kasę.

 

Gdy wróciłem, Agnieszka odsypiała noc, nie budziłem jej. Odchyliłem kołdrę, była naga, jej piersiątka również były pogrążone we śnie, miałem ochotę possać różowe sutki, ale nie chciałem przerywać jej wypoczynku.

 

To wówczas podjąłem ostateczną decyzję, wiedziałem już jak to zrobię. Zabrałem sztucer, miałem zamiar przestrzelać go na strzelnicy, ale huk wystrzałów mógłby obudzić moją żonę. Poszedłem więc na długi spacer do lasu, żeby sobie wszystko dokładnie poukładać w głowie. 

 

W czasie kolacji wyjaśniłem jej, na co możemy liczyć, położyłem nacisk na fakt, że nie musimy wynosić się na razie z rancza.

 

Powiedziała mi, że Krystyna obiecała jej pracę w jednym ze swoich sklepów, miała przyuczyć się do obsługi komputera a potem prowadzić rozliczenia sprzedaży i kasy. Nie podobał mi się ten pomysł, ale nie miałem jej nic lepszego do zaoferowania. Kiedy się pobieraliśmy, byłem pewny, że moja żona nie będzie musiała pracować jako najemny robotnik.

 

W nocy z soboty na niedzielę Agnieszka nie wróciła do domu. Około drugiej zadzwoniłem do Krystyny, była wystraszona i nie wiedziała, co się stało. Coś ukrywała przede mną, powiedziałem, że za godzinę będę u nich.  Coś mnie pchało żeby tam jechać, byłem absolutnie zdeterminowany. Na miejscu zastałem ich dwoje, wyglądali na niewyspanych i zatroskanych sytuacją.

 

Zapytałem Krystynę wprost, czy wie gdzie jest Agnieszka. Odwróciła głowę, Michał także unikał mojego spojrzenia.

 

- To i tak się wyda - powiedziałem. - A wiem, że ukrywacie przede mną jej romans. Póki jednak jesteśmy razem, muszę wiedzieć co się dzieje wokół mnie.

 

- Powiedz mu - rzekł Michał do Krystyny i wyszedł z salonu.

 

Krystyna podeszła do barku i nalała brandy do dwóch szklanek, podała mi jedną. Nie chciałem pić, uśmiechnąłem się do niej pokrzepiająco.

 

- Nie zemdleję ci tutaj, nie obawiaj się.

 

Westchnęła głęboko, powoli wypuściła powietrze i rzekła z udręką w głosie: - To Rudy.

 

Spodziewałem się tego, więc nie poczułem jakiegoś szczególnego wzburzenia, a tylko wielki smutek. Łyknąłem jednak sobie, potem rzekłem do Krystyny:

 

- Dziękuję ci. Czy to prawda, że dajesz pracę Agnieszce?

-A co ci powiedziała?

 

Powiedziałem jej, co mi powiedziała.

 

- Tak, to prawda - pokiwała głową.

- Dlaczego to robisz?

- Dlaczego? Boże, ona jest taka biedna. Marcin, Aga to bardzo przeżywa, ty może o tym nie wiesz nawet.

 

Dopiłem do końca, roześmiałem się.

 

- Właśnie się dowiedziałem, jak bardzo to przeżywa - powiedziałem.

 

Zamierzałem pożegnać się z nimi i wrócić na ranczo, gdy odezwał się telefon. Krystyna podniosła słuchawkę:

 

- Tak.... tak... Boże, gdzie?  Chryste Panie, Aga.... Skąd dzwonisz? ...Tak, jest tutaj, dać ci go? Dobrze,  jeśli tak chcesz..... Dobrze, powiem mu. No, cześć.

 

Odłożyła telefon, była szara na twarzy. Patrzyła na mnie ze zgrozą w oczach. Nagle się rozpłakała, objąłem ją, rozdygotaną i nieszczęśliwą.

 

- Nie płacz, powiedz. Po prostu powiedz.

 

W drzwiach stanął Michał, z miną posępną jak czarna noc na cmentarzu.

 

- Byłem na linii - powiedział sucho. - Aga dzwoniła ze szpitala, mieli wypadek. Rudy prowadził po pijanemu.

- Stało się jej coś?

- Nie martw się, wyszła z tego bez obrażeń.

- A on?

- Z nim jest podobno niedobrze - rzekł, kręcąc głową z niedowierzaniem.

- Nie chciała ze mną rozmawiać...? - ni to stwierdziłem, ni zapytałem.

- Powiedziała, że jutro wyjaśni ci wszystko.

- Dzięki wam, stokrotne dzięki.

 

Michał przytrzymał mnie w drzwiach. Głos mu drżał, kiedy spytał:

- Gdzie pojedziesz, Marcin?

- Jak to: Gdzie? Do domu.

Wahał się, więc dodałem: - Chyba nie musimy niczego zmieniać w naszych planach?

- No, nie -odrzekł z ociąganiem. - W poniedziałek u notariusza, tak?

- Tak, ja nie zmieniłem zdania.

- Ja też nie - rzekł z widoczną ulgą.

 

Pojechałem od nich do najbliższego szpitala zapytać gdzie mają ostry dyżur tej nocy. Okazało się, że jest to szpital Krystiana Molla, pojechałem na nocna pocztę i stamtąd zadzwoniłem. Dowiedziałem się, że Krystian właśnie operuje pacjenta, miał być wolny za jakąś godzinę. Udałem się, więc na ranczo i przygotowałem dyktafon, uznałem, że dobrze będzie mieć to i owo na taśmie. Potem raz jeszcze zadzwoniłem do tego szpitala, Krystian był wolny, wolałem niczego nie omawiać przez telefon, więc spytałem go tylko o Agnieszkę. Powiedział, że widział się z nią, jest cała i zdrowa i że odjechała kilkanaście minut wcześniej. Zapytałem, czy mogę przyjechać; tonem, z którego wyczytałem, że wie już wszystko, powiedział, że jasne.

 

Na początek spytałem go czy gość żyje. Odrzekł, że tak, ale...

 

- Co: ale?

- Chcesz wiedzieć jak jest?

- Krystian, ja muszę wiedzieć.

- Ma rozwaloną wątrobę...- Wydął usta. - Daję mu trzy, może cztery godziny, nic tutaj już nie da się zrobić.

 

Przymuliło mnie to. Myślę, że ze względu na Agnieszkę. Kochałem ją nadal, na swój sposób.

 

- Agnieszka wie o tym?

- No coś ty, żeby się rzuciła pod pociąg? Jezu, przepraszam cię, Marcin... – chwycił mnie za ramię.

- Nie musisz mi współczuć, jest okej… Powiedz mi, czy ten gość jest przytomny?

- Chciałbyś z nim sobie pogadać?

- Tak, zrób to dla mnie. Kilka słów, dobrze stary?

 

Przyglądał mi się, jakby sprawdzał moje intencje.

 

- Kurwa, przecież i tak się kończy, nie będę mu zabierał ostatnich chwil. Po co miałbym to robić?

 

Pokiwał głową na zgodę i zaprowadził mnie do izolatki. Po drodze włączyłem dyktafon. Przystanąłem przed drzwiami, otarłem oczy. Rudy nie wyglądał na poważnie rannego, miał lekko obandażowaną głowę, poruszał rękami i był okryty prześcieradłem. Wpatrywał się w sufit.

 

- Cześć - powiedziałem, stając przy samym łóżku.

 

Obrócił głowę, poznał mnie, wykrzywił ironicznie usta. Wreszcie był najbardziej naturalnym, dzielnym i porządnym facetem, jakiego widziałem w życiu.

 

- Pięć minut - Krystian przypomniał.

 - W porządku, doktorze - odpowiedziałem.

 

Zostaliśmy sami.

 

- Co zrobić? - z filozoficznym spokojem wystękał Rudy.

- Nie mam do ciebie pretensji, stary - powiedziałem.

- Tak się stało...

- Ano, tak się stało. Jak się czujesz?

- Niby w porządku, nic nie boli. Dali mi proszki, powiedzieli, że jutro będzie wiadomo coś pewniejszego.

 

Opuściłem głowę, zauważył to.

 

- Doktor ci powiedział, co? - spytał naraz suchym głosem.

- Nic nie mówił takiego...

 

Żałowałem, że nie wyszedłem wcześniej. Teraz mogłem tylko milczeć. I on to zrozumiał, wykrzywił usta i zaszkliły mu się oczy.

 

- Marcin, usiądź - rzekł głosem tak cichym, że go ledwie słyszałem.

 

Przysiadłem na taborecie obok, nachyliłem się do jego twarzy. Poruszył dłonią, ująłem ją, uścisnął mnie lekko. Chyba się trochę pozbierał, może tłukła się w nim jeszcze nadzieja.

 

- Marcin - rzekł głośniej - nie rób tego.

- Czego mam nie robić?

- Dopóki nie wyzdrowieję, nie rób tego.

- O czym ty mówisz, człowieku?

 

Sądziłem, że majaczy, albo bierze mnie za kogoś innego.

 

- Nie załatwiaj Kulasa - rzekł z naciskiem. - Dopóki nie wyzdrowieję, nie rób tego. Michał mnie wyrucha... Jeśli zrobisz to teraz, on zgarnie całą forsę. Nie dostanę nic z tego .

- Kurwa, Rudy, o co tu chodzi?

 

Spojrzał w stronę drzwi, byliśmy wciąż sami.

 

- Miałeś załatwić Kulasa, no nie?

- Tak - rzekłem, bo przecież już wiedział.

- Widzisz, ja wiem o wszystkim. Nie rób tego, dopóki ja tutaj leżę.

- Bo?

- Bo to Michał ma całą forsę, te sto tysięcy baksów, które pożyczył mu Kulas, ma tylko on. Ty z tego miałeś dostać dwadzieścia, za robotę, prawda?

 

Nic nie odpowiedziałem, skinąłem tylko głową.

 

- No, więc dopóki nie wyjdę stąd, on będzie miał całą resztę. Tobie może wypłaci, bo już podobno zapłacił ci trochę, to prawda?

  

Znowu skinąłem.

 

- Posłuchaj, jaki bym nie był... Z mojej doli, te czterdzieści, miałem pomóc Agnieszce rozkręcić jej własny interes, sklep z kosmetykami... Nie rozmawialiście o tym?

- Ona wie?

- O czym?

- O mnie i Kulasie.

- Nie, tego jej nie mogłem powiedzieć, coś ty. Miałem mieć forsę, to wszystko, co wie.

 

Uścisnąłem mu dłoń, zdawało mi się, że słabnie z każdą sekundą. Jakaś melodia grała w mej głowie, ale może to tylko szumiała taśma w dyktafonie.

 

Zajrzał Krystian, spojrzał na mnie pytająco.

Pochyliłem się nad Rudym, pocałowałem go w policzek.

 

- Dzięki ci, Adam - powiedziałem. - Nie zrobię tego, dopóki tu leżysz.

 

Patrzył mi w oczy, czekał na słowa pocieszenia.

 

Mrugnąłem.- Wyjdziesz z tego, zobaczysz.

 

Nic innego nie przyszło mi na myśl, podniosłem dłoń na pożegnanie. Cicho jak duch weszła do sali pielęgniarka, ominęła mnie i nachyliła się nad leżącym mężczyzną. Przetarła mu watką miejsce na ramieniu do zrobienia zastrzyku, patrzył na nią, więc wycofałem się i Krystian odprowadził mnie do drzwi wyjściowych.

 

- No i jak? - spytał.

- Cholera jasna - odpowiedziałem tylko.

 

 

Wróciłem na ranczo i następne trzy godziny przesiedziałem w fotelu. Gdy zadzwonił telefon, wydało mi się, że wyrwał mnie z głębokiego snu. Dzwoniła Krystyna.

 

- Marcin, Agnieszka jest u nas - powiedziała na wstępie.

- Wiem - odparłem.

- Skąd wiesz?

 

Zamilkłem, więc po chwili znowu się odezwała:

 

- Marcin, jesteś tam jeszcze?

- Jasne. Czekam aż mi wreszcie powiesz coś, czego nie wiem.

- Nie denerwuj się proszę... Powinieneś tu chyba przyjechać do niej.

- Dlaczego?

- Przed chwilą dowiedziała się, że Rudy nie żyje.

 

Mimo, że byłem tego pewny, że wiedziałem, iż nie ma ludzkiej siły by temu zapobiec, usiadłem na krześle przy stole.

 

- Co ona robi? - spytałem wreszcie.

- Chyba płacze... Trzęsie się bardzo, nie można z nią nawiązać kontaktu. Michał jest przy niej.

- Dajcie jej coś na uspokojenie. Czy ona chce, żebym przyjechał?

- Nie wiem, Marcin. Jesteś jej mężem....

- To wiem, nie mów mi, kim jestem, Krysiu…

- Och, Marcin - zaczęła łkać - błagam cię, zrób coś. Ona naprawdę może zrobić sobie coś niedobrego... Macie córkę - szlochała.

 

Tego się uchwyciłem.

 

- Właśnie, i to jej powiedz - wycedziłem w słuchawkę. Potem dodałem, łagodniej: - Krysiu, proszę cię, zrób to dla mnie. Idź teraz do niej, obejmij ją, niech poczuje, że ma kogoś, rozumiesz? Obejmij ją, przytul i wytłumacz.... Słuchasz mnie?

- Tak, słucham cię, Marcin - szlochała.

- A rozumiesz?

- Wszystko rozumiem...

- Więc proszę cię, zrób to dla mnie. Bardzo cię proszę.

- Przyjedziesz?

- Nie. Nie dam rady.

- Boże, dlaczego ty jesteś taki...?

- Krysiu, posłuchaj: Za kilka godzin ona przyjdzie do siebie. Ja jestem teraz ostatnią osobą, która jej może pomóc. Nic gorszego już by się nie mogło przydarzyć jej w tej chwili, niż widok mnie. Więc proszę cię, zrób jak mówię, dobrze?

 

Stchórzyłem. Nadal mnie to prześladuje…

 

Przez następne kilka minut słyszałem słabnący szloch w słuchawce. Wreszcie Krystyna odezwała się:

 

- Dobrze, Marcin.

- Dziękuję ci.

- Chcesz porozmawiać z Michałem?

- Później z nim porozmawiam. Niech to wszystko się trochę przewali.

 

Odłożyłem słuchawkę i położyłem przed sobą dyktafon. Nie miałem dość sił, by go włączyć, patrzyłem tylko. Przez plastikowe okienko w pokrywie widać było nagraną kasetę.

 

Coś zjadłem, potem znowu siedziałem, nie myśląc o niczym. Krystyna przywiozła Agnieszkę około drugiej po południu, moja żona zabrała trochę swoich rzeczy w torbę podróżną i wyniosła do auta. Nie rozmawialiśmy ze sobą, obserwowałem jej krzątaninę z fotela, na którym spędzałem życie. Krystyna czekała na zewnątrz, a gdy już były gotowe do odjazdu, Agnieszka stanęła w drzwiach.

 

- Wyjeżdżam, Marcin. Więcej do ciebie nie wrócę. Masz dla mnie jakieś pieniądze?

- Tak. Gdzie wyjeżdżasz?

- Do rodziców. Będę z Moniką.

 

Dałem jej dwadzieścia tysięcy, resztę obiecałem przesłać, kiedy tylko ureguluję sprawy bankowe. Rozejrzała się po domu.

 

- Zostaniesz tutaj? - spytała.

- Nie wiem, co teraz zrobię - odrzekłem. 

 

Kiedy odjechały rozpłakałem się.

 

Nazajutrz Michał nie miał dla mnie całej wymaganej umową gotówki, odmówiłem, więc podpisania aktu notarialnego, bardzo się tłumaczył i przepraszał.  Miał się odezwać, kiedy zgromadzi forsę, ja miałem się odezwać, gdybym coś zmienił w swoich planach.

- Na razie niczego mam zamiaru zmieniać – powiedziałem. Rozstaliśmy się w napięciu.

 

 

W środę, przed wieczorem, na ostrym zakręcie drogi prowadzącej do wsi Husisko w Górach Świętokrzyskich, wydarzył się wypadek samochodowy, w którym poniosło śmierć dwóch mężczyzn. Policja w komunikacie podała, że najprawdopodobniejszą przyczyną wypadku była nadmierna prędkość pojazdu, a dochodzenie jest w toku.

 

 

Michał oszalał ze szczęścia, wyściskał mnie i miał łzy w oczach.

- Rany boskie - nalewał mi wódki - los nam sprzyja. Marcin, wiesz, naprawdę to bałem się bardzo o ciebie. Przecież, jak się tak zastanowić...

- Masz dla mnie kasę? - Przerwałem mu chłodno.

Na chwilę zapadł się w sobie - Jaką kasę? – zrobił  zdziwioną minę. Potem rozweselił na nowo. - Ach, oczywiście, pieniądze za twoją farmę... Tak, tak, ale teraz nie musimy się przecież śpieszyć...

- Dlaczego? - spytałem,

- No wiesz...

- Michał, bank nie wstrzyma egzekucji wyroku przez ten wypadek.

- No tak, jasne... Cholera, wolałbym odłożyć to jednak.

- Przecież wziąłem zaliczkę, nie?

- Tak... Nie masz już tych pieniędzy?

 

Podniosłem się i spojrzałem mu w oczy, latały na boki jakby były nakręcone na gumkach.

 

- Nie pij więcej, Michał. Przejedziemy się trochę.

- Co ty, gdzie chcesz jechać?

- Weź swoje auto, bo moim nie będzie tak wygodnie.

 

Parsknął śmiechem. - Coś ty wymyślił?

- Michał, chcesz żyć? - rzekłem głosem tak ponurym, że tylko gorzej byłoby dla niego usłyszeć wyrok śmierci na własne życie.

 

Wtedy dopiero poszarzał i usta zaczęły mu drżeć. To mi się spodobało.

 

Kazałem mu jechać drogą wylotową na Sandomierz, potem skręcić w miejscu, gdzie drogowskaz pokazywał na wieś Hucisko. Trząs się zdenerwowany, kilka razy skrzynia biegów zazgrzytała boleśnie. Pokazałem mu boczną leśną drogę i powiedziałem, by w nią wjechał. Przejął się ogromnie, nie mógł wrzucić jedynki.

 

- Nie bój się - uspokajałem go. - Chcę żebyś coś zobaczył.

 

 Poszliśmy potem na zakręt, pierwszy raz po wypadku byłem w tym miejscu. Nic właściwie się nie zmieniło, znikło tylko kilka betonowych słupków, jeden był wyłamany, sterczał pochylony nad urwiskiem.

 

- Wiesz gdzie jesteśmy? - spytałem.

- Nie. Jak Boga kocham, co to jest Marcin?

- No to musimy się jeszcze kawałek przejść.

 

Ścieżką prowadzącą wzdłuż stoku zeszliśmy na dół doliny, weszliśmy do pierwszej chłopskiej zagrody. Chłopa, który wyszedł do nas poprosiłem o łyk wody, przyniósł nam szklankę i podeszliśmy do studni.

 

Naciągnąłem wody i podałem szklankę Michałowi.

 

- Szukamy jakiegoś warsztatu samochodowego - wyjaśniłem chłopu. Zdjął czapkę i podrapał się po głowie. Dodałem: - zostawiliśmy auto tam w górze, zepsuło się na drodze. Przed tym ostrym zakrętem, psiakość.

- Ach, tam gdzie się tych dwóch zabiło...

- Jakich dwóch?

- Nie wiecie? Dwa dni temu…? Auto wypadło z szosy, dwóch zginęło. Rozwalili się o drzewo na dole. Panie, przelecieli najpierw w powietrzu ze dwieście metrów, a huk był jakby wybuchła bomba...

- Coś takiego - zwróciłem się do Michała.- Nie mieliśmy pojęcia. Jacyś miejscowi?

 

Chłop spojrzał za nas, na odległą wieś przed górą zamykającą horyzont ze dwa kilometry dalej. Wyciągnął ramię.

 

- Stamtąd był jeden - pokazał. - Mówią, że gangster był jakiś.

 

Wróciliśmy na górę, do samochodu.

 

- No i co? - zwróciłem się do Michała. - Wiedziałeś, że to tutaj?

 

Wciąż nie mógł opanować nerwowego tiku górnej wargi, co chwilę podskakiwała mu śmiesznie. Pokręcił głową, patrzył na dół, w przepaść.

 

- A ja wiedziałem - rzekłem.

 

Spojrzał na mnie, ściągnął usta, nie mógł wydusić słowa.

 

Z kieszeni kurtki wyjąłem zdjęcie. - Popatrz - pokazałem mu je w sposób, w jaki pokazuje się komuś fotografię z wakacji. -Tak wyglądało to miejsce parę dni temu.

 

Starałem się opanować drżenie dłoni, nie zauważył tego. Trząsł się cały. Dla pewności dodałem: - Te słupki, widzisz?

 

Przy samochodzie poprosiłem, by mi oddał kluczyki.

 

- Jesteś trochę roztrzęsiony - wytłumaczyłem mu. - Szkoda byłoby się rozbić jak tamci.

 

W zamian wcisnąłem mu fotografię w rękę, żeby sobie dobrze popatrzył, kiedy będziemy przejeżdżać zakręt. 

 

Milczał, aż zatrzymałem się pod jego domem.

 

- Co teraz będzie, Marcin? - spytał ponuro, chociaż już normalniejszym głosem.

- Nie wiem - wzruszyłem ramionami.

- Będziemy chyba musieli się jakoś rozliczyć...

- Pewnie tak. Przemyśl to sobie do jutra.

 

Wyciągnął do mnie rękę, uścisnąłem ją mocno.

 

 - Do jutra? - upewnił się.

- Do jutra, Michał. Te fotografię możesz sobie zatrzymać. Ale nie pokazuj jej lepiej nikomu.

 

Trzymał ją wciąż w lewej dłoni, teraz prędko włożył do kieszeni.

 

Dla mnie nie był już bogatym, pewnym siebie mężczyzną sukcesu. Był upokorzonym, sponiewieranym, bezradnym chłopcem. 

 

 

W następnych dniach  dokonaliśmy zasadniczych rozliczeń. Kiedy doszedł do siebie i uznał, że nie planuję niczego przeciwko niemu, duch oszusta, jaki nim rządził, kazał mu walczyć o każdą złotówkę. Musiałem sięgnąć do najcięższych argumentów, posłużyć się wyrafinowanym szantażem, w końcu kłamałem go tak jak on mnie kłamał, aż prawda wymieszała się z fałszem i straciłem kontrolę nad oceną moralną mych słów.

 

Najpierw spotkaliśmy się by uregulować sprawę sprzedaży rancza. Przyniósł całą wymaganą gotówkę i wręczył mi, krzywiąc się jednak. Zrozumiałem, że trudno mu było pogodzić się ostatecznie z tą sumą, bez urwania następnych kilku tysięcy. Nie dałem mu szans, przeliczyłem pieniądze i wsadziłem do wewnętrznej kieszeni mojej kurtki, zasuwanej na zamek. 

- Jesteśmy umówieni u notariusza za pół godziny - oznajmił ciężkim głosem, godząc się z porażką.

- Po co mamy jechać do jakiegoś notariusza? - spytałem, robiąc głupią minę.

- Jak to? - Podskoczył na krześle.

- Ja nie sprzedaję niczego - powiedziałem, bawiąc się myślą, że mam dla niego w zanadrzu kilka następnych niespodzianek.

- No, a ranczo? - ledwo łapał dech.

- Michał, nie sprzedaję żadnego rancza. Ty zerwałeś naszą umowę, miałeś mieć pieniądze w poniedziałek.

 

Zaczął się pocić, drętwym wzrokiem popatrzył na miejsce gdzie ulokowałem pieniądze.

 

- Gdybyś nalegał, załatwilibyśmy to przecież w poniedziałek.

- Nie nalegałem, bo nie miałeś kasy - odrzekłem.

- No, a to? - głową pokazał na moją wypchaną pierś.

- To jest moje - wyjaśniłem mu łagodnie.

 

Wtedy pierwszy raz skłamałem w rozmowie z nim. Potem szło mi już łatwiej, aż nabrałem takiej wprawy, że łgałem jak klecha.

 

- Posłuchaj - rzekłem do jego ponurej miny. - W sobotę miałem kupca na ranczo, dawał mi dwieście pięćdziesiąt tysięcy, wyobrażasz sobie?

- Czemuś nie sprzedał? - Zadrżała mu grdyka.

- Bo już miałem umowę z tobą. A ty ją zerwałeś w poniedziałek. Straciłem zatem kupę forsy. Więcej, niż mi do tej pory dałeś. Tak było, Michał. Wciąż jestem stratny na interesach z tobą.

 

Przyjął to, pewnie potraktował jak porażkę w interesach, a może tylko mniejszy niż się spodziewał zysk. Wciąż był zarobiony, otrząsnął się. Postanowiłem go więcej nie męczyć, rozstaliśmy się udając szczere zrozumienie, uzgodniliśmy, że jesteśmy absolutnie kwita i nic nas więcej nie poróżni.

 

Nie zamierzałem mu jednak darować, myśl, że zarobionymi przez mnie pieniędzmi chciał mi zapłacić za ranczo, była bolesną zadrą na mojej dumie.

 

Odczekałem następne dwa dni i zadzwoniłem wieczorem do niego.

-Michał - powiedziałem - Koniecznie musimy się jeszcze raz spotkać. Popełniliśmy okropną pomyłkę w rozliczeniach, trzeba to wyprostować.

 

Słyszałem jego milczenie, to pewnie gotował mu się mózg pod czaszką.

 

- Co chcesz prostować? - usłyszałem głos trupa.

- To nie jest rozmowa na telefon. Ty wybierz miejsce spotkania. Godzinę też, dostosuję się, mam jutro cały dzień wolny.

- Jutro nie mogę.

- Michał, to musi być jutro. Pojutrze wyjeżdżam, nie będzie mnie kilka dni i nie wiem, kiedy wrócę. Jadę do Gdańska, zobaczyć się z córką i Agnieszką. Musimy to wyprostować przed moim wyjazdem, uwierz mi.

 

Znowu przez minutę słyszałem bąbelki z gotującej się gęstej masy jego mózgu.

 

- Dobra - zdecydował. - O ósmej rano, na tym parkingu przed Agrocentrum.

 

Czekał już na mnie, chociaż byłem pięć minut przed czasem.

 

- O co chodzi? - był konkretny, stanowczy, widać było, że się otrzepał ze wszystkiego. Nawet nie podał mi ręki na powitanie, nie zapomnę mu tego.

- Miałem dziwny telefon - postanowiłem przejść od razu do rzeczy.

- Jaki telefon, kto dzwonił?

- Facet. Słuchać go było jak zza grobu.

- Marcin, posłuchaj, prosiłeś, więc przyjechałem, chociaż nie mam czasu...

- Znajdziesz - mruknąłem. - Ten gość naprawdę nie żyje.

 

Miał zamiar uruchomić silnik, musiałem go powstrzymać - i faktycznie zastygł w bezruchu.

 

- O kim ty mówisz?

- O Rudym.

 

Dopiero w owej chwili zdałem sobie sprawę z tego, co powiedziałem. Tak samo Michał, w jednym momencie pomyśleliśmy o tym samym: Rudy też zginął w wypadku samochodowym.

 

Gdym dojrzał już lęk w jego oczach, najpierw nacieszyłem się nim, a potem powiedziałem:

- To był prawdziwy wypadek, kolego. Znasz mnie i wiesz, że nie narażałbym Agnieszki.

 

Pokiwał głową, widziałem, że jeszcze mi nie uwierzył. Oszust w każdym widzi oszusta, byłem więc dla niego oszustem, tyle że do tej pory nie traktował mnie zbyt poważnie.

 

Dalej tak mówiłem - już nie patrząc na niego, tylko na plac za siatką, zastawiony niezliczonymi ilościami młodych drzewek, krzewów i innych roślinek.

 

- To ty i twoja żona uświadomiliście mi, że Agnieszka ma romans z Rudym. Kiedy wydarzył się im ten wypadek, pojechałem od was prosto do szpitala, żeby się zorientować jak blisko byli ze sobą. Rudy już się kończył, ale zdążył mi powiedzieć, że mieli wspólne plany na przyszłość. Planowali mianowicie otworzyć jakiś interes, Rudy miał wyłożyć na to czterdzieści tysięcy dolarów. Tyle ile byłeś mu winien. Michał, przemyśl sobie dobrze wszystko, za dwa dni dasz mi odpowiedź. Wtedy będę wiedział, czy mam dalej w tym grzebać.

 

I tak go zostawiłem. Sam się ze sobą musiałem pozbierać, to była ciężka gra dla człowieka takiego jak ja, prostego i nie chcącego wadzić nikomu. Michałowi postanowiłem jednak nie odpuścić, gotowało się we mnie na samą myśl, że mógłbym.

 

Na te dwa dni wyjechałem naprawdę, zostawiłem na ranczo znajomego robotnika który wcześniej dla mnie pracował i pił umiarkowanie, więc miałem nadzieję, że powrocie zastanę wszystko na swoim miejscu. Pojechałem w Bieszczady, zaszyć się nad Soliną. Zabrałem se sobą sztucer i skłusowałem pięknego kozła, za którego z pewnością by mnie wyrzucono ze Związku. Nie musiałem się jednak obawiać, zaraz po przyjeździe udałem na pierwszą leśniczówkę i poznałem tam miejscowego myśliwego, który mnie podprowadzał. Wieczorami piliśmy do późnej nocy, w sumie przesiedziałem tam cztery piękne dni i wcale nie miałem ochoty wracać.

 

Gdy wróciłem, wszystko było w porządku, pierwszy raz od wielu lat oddychałem pełną piersią.  Okazało się, że nikt nie dzwonił, wybrałem się więc do miasta do banku i uzgodniłem z dyrektorem kolejny żelazny terminarz spłat zadłużenia, był to wyjątkowo porządny człowiek i nie przyjął nawet grosza, zdziwił mnie tym. Ponieważ pierwszą ratę wpłaciłem natychmiast, uzyskałem bardzo dogodne warunki spłat następnych. Potem spróbowałem odnaleźć Michała, okazało się, że wyjechał w tym samym dniu, co ja i nikt nie wiedział, kiedy wróci. Poczułem się tak, jakby mi wymierzył policzek, i to w miejscu publicznym.

 

Odszukałem, więc Krystynę, z jej miny wnioskowałem, że coś do niej dotarło, udawała, że nie wie gdzie jest jej mąż. Wyjechał za granicę, tyle mi mogła powiedzieć. Powtórzy mu, że byłem, z pewnością po powrocie skontaktuje się ze mną.

 

- Nie zabrał telefonu komórkowego ze sobą? - spytałem.

- Wiesz, Marcin, nawet nie wiem.

- Sprawdź to, proszę cię. Ponadto jestem ci bardzo zobowiązany za opiekę nad Agnieszką.

Była dobrą kobietą, współczującą. Spytała: - Wróciła do ciebie?

- Bardzo bym chciał - skłamałem. Wiedziałem, że powtórzy to Michałowi. - Bardzo mi jej brakuje, żadnej kobiety tak nie kochałem.

 

To intymne wyznanie także było przekazaniem dla Michała, żeby wybił sobie z głowy, że to ja spowodowałem ten ich wypadek. 

 

Już wtedy wiedziałem, że Michał będzie mnie unikał tak długo, aż się zmęczę i zapomnę o wszystkim; tak postępują rasowi oszuści. Kilka lat wcześniej poznałem jednego rasowego oszusta, dawałem się nabierać przez długi czas, bo byłem naiwny i ufny. Potem długo miałem kaca po tej znajomości, aż zrozumiałem, że jest to po prostu taki sam człowiek jak inni, tyle, że jego natura pcha go ustawicznie w złym kierunku.

 

Dlatego wieczorem tego samego dnia zadzwoniłem do Krystyny i postanowiłem postraszyć ich trochę. Tamten oszust stracił wszystko, doprowadził do ruiny całą rodzinę i nie miał nic do stracenia, więc trudno było coś z niego wydusić, ten zaś miał wiele - i to wiele było do stracenia.

 

Odebrała telefon Krystyna, oczywiście nie mogła nawiązać kontaktu z Michałem, włączała się jedynie poczta głosowa jego numeru telefonu komórkowego. Rozmawiałem z nią łagodnym, proszącym tonem, powiedziałem:

 

- Krysiu, wiem, że już tak będzie. Wytłumacz więc swojemu mężowi, że postępuje nierozsądnie.

- Marcin, jak mam go przekonać?

- Pozwól, że ja go przekonam.

 

I mówiłem dalej tak, jakbym zwracał się bezpośrednio do jej męża:

 

- Michał, mam dowody. Nie rób żadnych głupstw, po prostu skontaktuj się ze mną. Ja ci tego nie odpuszczę, zrozum to wreszcie. Na tym kończę. Do usłyszenia. Krysiu, dzięki raz jeszcze za wszystko, co zrobiłaś w sprawie Agnieszki.

 

Odłożyłem słuchawkę, pozostał mi tylko jeden argument, ale był tak ciężki, że do końca wolałem go nie używać.

 

Zająłem się następnie kozłem, musiałem oczyścić łeb, który przywiozłem zanurzony w wodzie by nie wysechł, potem  wybielić parostki. Rozmyślałem o życiu spokojnym, pozbawionym intryg, kłamstw i ciągłego oszukiwania kogoś.  Niestety, nie miałem wtedy na nie recepty.

 

 

 Michał odezwał się wczesnym rankiem, właśnie wrócił z zagranicy, przepraszał, że nie dawał znać i że nie ma sprawy, możemy spotkać się chociażby dzisiaj.

 

Przygotowałem dyktafon i czekałem na niego siedząc w ogrodzie przy oczku wodnym. Na stoliku rozłożyłem sztucer, dawno go nie czyściłem i uznałem, że to dobra okazja na zabicie czasu. Rozrzuciłem też wokół kilka naboi, wyglądały imponująco na białym blacie.

 

Gdy przyjechał, zadbałem by to wszystko zobaczył. Posmutniał wyraźnie, z szacunkiem popatrzył na sztucer z założoną lunetą. - Z tego - usiłował się uśmiechnąć swobodnie - pewnie trafiasz wróbla na sto metrów? Skrzywiłem się.  - No, powiedzmy, że na trzysta. I to w oko.

 

Po tym usiedliśmy w cieniu drzew do rozmów. Z początku pragnąłem zachować w tajemnicy skąd wiem o pieniądzach dla Rudego, Michał przyjął postawę by mówić jak najmniej. A kiedy już mówił, każde jego słowo było kłamstwem. Określił swoją sytuację finansową jako bardzo kiepską, gadał że nie ma pieniędzy, że musi się zorientować co w ogóle może zrobić.

 

Wtedy przypuściłem atak frontalny, powiedziałem mu, że wiem o pożyczce jakiej Kulas udzielił im obu. Powiedziałem mu także, że Rudy upoważnił mnie w jego imieniu do odbioru należnych mu 40 000. W końcu poderwałem się i chwyciłem sztucer, przyłożyłem mu lufę do piersi.

 

- Komu jeszcze - spytałem, ledwo panując nad sobą - powiedziałeś że to ja miałem zrobić Kulasa? Gadaj mi tu.

 

Sądziłem, że go nie złamię, milczał zaciskając sine usta, sztywny jak posąg. Gdybyśmy byli na bezludnej wyspie, zastrzeliłbym go, wiem to z całą pewnością. Bowiem zadając to pytanie pierwszy raz uświadomiłem sobie, że mógł się wygadać do kogoś jeszcze, narażając mnie na śmiertelne niebezpieczeństwo. Mnie i Agnieszkę. I, w pewnym sensie, naszą córkę.

 

Pierwszy też raz poczułem lęk, ogarnął mnie strach ciężki jak choroba, bałem się o własne życie. W rękach miałem sztucer, w lufie ciężką amunicją na grubego zwierza, kula taka wali w cel i trafiwszy ekspanduje, może wypatroszyć kozła wywalając wszystko z środka, poprzez otwór jaki czyni po wylocie. Człowiek tak trafiony nie ma szans na przeżycie.

 

 Upewniłem się czy karabin jest zabezpieczony, wszystko spadło na mnie naraz, bałem się o własne życie, o to, że zabiję drania, o straszliwe konsekwencje, czułem strach przed samym sobą...

 

Odłożyłem sztucer na stół, siadłem naprzeciwko niego. Obaj ledwo dyszeliśmy, gdym się nieco uspokoił, zobaczyłem ciemną plamę w okolicach jego krocza. Rozszerzała się na uda, spojrzałem na siebie, czy nie mam na portkach takiej samej.

 

Byłem suchy, wstałem i poszedłem przynieść wody. Zatrzymałem się przed lustrem, zobaczyłem w nim starego faceta, blady był jak kreda. Spróbowałem się uśmiechnąć, brzydki grymas wykwitł mu na ustach.

 

Przepłukałem gardło, spróbowałem coś powiedzieć sam do siebie. Wreszcie mi to przeszło. Aleś stchórzył, przyjacielu, ledwie wymruczałem.

 

Michał siedział wciąż, nieporuszony. Dałem mu tę wodę, usiłował po nią sięgnąć, wtedy roztrząsł się na dobre. Trząsł się cały, przytrzymałem mu ramiona, by nie zleciał z krzesła.

 

- Uspokój się - powiedziałem. - Teraz jesteś już bezpieczny.

 

W końcu wypił z mą pomocą, grdyka mu podskakiwała jakby łykał piłki tenisowe.

 

- Przestraszyłeś mnie - powiedział, trzęsąc głową.

- Ty mnie też - odrzekłem. Chciałem go uściskać, zapewnić, że już jest po wszystkim. Jednak wciąż nie byłem pewny, zapytałem: - Michał, czy ktoś jeszcze wie?

- Nie, już nikt - potrząsnął głową. - Teraz tylko my dwaj. Ja. I ty. 

Spojrzał na swe portki, oblał się rumieńcem, ja się także zawstydziłem. Połączyła nas niewytłumaczalna więź, poczułem szacunek dla jego cierpienia, zapragnąłem mu pomóc.

 

- Idź do łazienki, stary - rzekłem ciepło, pełen wyrozumiałości. - Dam ci swoje spodnie.

 

Tak też zrobiliśmy, dałem mu najlepszy dres jaki miałem w domu. Potem napiliśmy się koniaku, miałem go dać komuś w banku, jednak nic nie miało znaczenia, wybrnęliśmy wspólnie z piekła, coś wielkiego nas połączyło.

 

Ale, dzięki bogom, jacy by nie byli, zachowałem jasność myśli. Był oszustem i wiedziałem, że się otrząśnie po paru dniach i zapomni; wtedy znowu będzie walczył po swojemu. 

 

Wstałem i klepnąłem go po karku.

 

- Michał, muszę mieć te pieniądze. Rozumiemy się w tej sprawie?

 

Podniósł na mnie drętwe oczy, pojął, że gra wciąż się toczy.

 

- Tak - powiedział. - Będziesz je miał, Marcin.

- Kiedy je dostanę?

 

Zastanowił się, wreszcie stał się sobą, myślał jak biznesman. Siadłem znów naprzeciw niego, i czekałem.

 

- Słuchaj Marcin - zaczął mówić.

 

Mówił do mnie pół godziny i nie wszystko zrozumiałem. Pod koniec wyłączył się dyktafon, usłyszałem cichy klik wyłącznika i zrobiłem jakiś prędki ruch by to zamaskować, spojrzał na mnie zaskoczony, lecz nie pojął, co się stało.

 

Przy rozstaniu przysięgliśmy sobie przyjaźń, powiedziałem mu, że zawsze będzie mógł liczyć na mą pomoc i uśmiechnąłem się porozumiewawczo. Kiwał głową, ściskał moją dłoń, dawał mi sygnały, że pojmuje, o co chodzi. No cóż, bardziej już się nie mógł mylić.

 

Przez następne dni uczyłem się gry giełdowej, poznawałem ludzi, których należało poznać, którym bym nie podał ręki, a we wszystkim miał swój udział Michał. Wprowadzał mnie w układy, kilka razy pomogłem mu w odzysku długów, a kiedy wycofałem się, by rozpocząć samodzielne życie gracza giełdowego, miałem w akcjach różnych spółek kwoty, jakich wcześniej na oczy nie widziałem. W ten sposób Michał spłacił swój dług. I to z wielkim naddatkiem.

 ..............

Był to okres prywatyzacji przedsiębiorstw i władze ogłaszały sprzedaż akcji w bankach Wyglądało to mniej więcej tak, że na kilka tygodni wcześniej ludzie zapisywali się na specjalnych listach prowadzonych przez komitety kolejkowe, a wieczorem, przed dniem otwarcia banku, zjeżdżali by zająć miejsce w kolejce zgodnie z listą.

 

Po kilku godzinach, zwykle już po północy, przyjeżdżały nasze auta. Wychodziliśmy gromadą, ale piersi wkraczali do akcji najwięksi, potężni, muskularni bandyci. Jeden z nich wyciągał listę i zaczynał odczytywać numery. Wypieraliśmy tych wcześniejszych, zastraszonych klientów i zajmowaliśmy ich miejsce. Część się awanturowała, przyjeżdżała policja, ale nic nie robili. Ludzie po prostu się bali i odchodzili pogodzeni z tym, że nie zarobią. A zarabiało się dużo. Bardzo dużo. Akcje sprzedawano po cenach, które w ciągu kilku dni potrafiły wzrosnąć kilkukrotnie. I nawet wówczas warto je było skupować.

……

 

Agnieszka nie wróciła już na ranczo, samemu źle mi się mieszkało, mimo, że byłem wolnym mężczyzną. A może właśnie dlatego. Żałowałem, że jej nie ma przy mnie i byłem wdzięczny losowi, że to ona w końcu wystąpiła z propozycją definitywnego rozstania.

 

Po kilku dalszych miesiącach sprzedałem ranczo za dwieście tysięcy złotych, w tym czasie kupiłem pięknie położony drewniany dom w Górach Świętokrzyskich, niedaleko moich terenów łowieckich. Postanowiłem go wyremontować i rozbudować, nająłem do tego brygadę budowlaną i wiosną następnego roku przystąpili ostro do robót, chciałem by je zakończyli jak najprędzej. 

 

Z byłą żoną zobaczyłem się raz tylko, na sprawie rozwodowej. Przyjechała z córką, Monika zdecydowała się zostać przy niej, wyglądały obie niespodziewanie dobrze, bardzo mnie to ucieszyło. Życzyłem im wszystkiego dobrego.

 

Uzgodniliśmy także sprawy finansowe, przekazałem jej połowę pieniędzy ze sprzedaży rancza i ustaliliśmy alimenty dla Moniki. Rozstaliśmy się w pokoju.

 

 

                               Koniec Tomu Pierwszego

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 tygodnie później...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...