Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Lan Le Cz II. Rated 18+


Rekomendowane odpowiedzi

-   Julian BONG   -

Lan Le

 

-     CZĘŚĆ DRUGA     -

 

Michał był punktualny, sprawiał wrażenie bardzo zaangażowanego w wydźwignięcie mnie z tarapatów. Poszliśmy do baru na wolnym powietrzu i tam przedstawiłem mu dokumenty. Kupił piwo i frytki, jedząc niespodziewanie darmowy obiad wyjaśniałem mu przez kwadrans wszystkie kwestie. Zadał mi kilka istotnych pytań, coś się działo.

 

Istota sprawy polegała na tym, że gdybym sprzedał ranczo za cenę którą chciałem dostać, a nie była to cena wygórowana, spłaciłbym kredyt i zostało by mi jeszcze około osiemdziesięciu tysięcy złotych. W  przypadku licytacji najpewniej nie zostało by nam nic. Michał zrozumiał wszystko, poczynił kilka notatek, spisał numer księgi wieczystej i zakończyliśmy rozmowę o interesach. Chciałem go opuścić, ale widziałem, że nie bardzo ma ochotę pozbywać się mojego towarzystwa. Zapytał, czy mam czas i mógłbym pojechać z nim w parę miejsc, odrzekłem, że dawno nie miałem tyle wolnego czasu, wsiedliśmy do jego auta i zjeździliśmy całe miasto, miał mnóstwo interesów  w różnych miejscach i łaziłem z nim wszędzie. Odwiedził kilka kantorów, potem dwa banki, znowu zajrzał do swojego kantoru, potem oblecieliśmy plac targowy i dwa sklepy które prowadziła Krystyna. Byłem naprawdę poruszony, zdawał się być bogatszy niż początkowo myślałem. Miał pieniędzy ponad wszelkie moje wyobrażenie, no cóż...

 

W południe zaprosił mnie na porządny obiad w porządnej knajpie, rozsiedliśmy się i naraz zaczął mnie wypytywać o sprawy myśliwskie. Znowu interesowało go wszystko, pytał  o broń, ekwipunek, na co poluję, co już upolowałem, na koniec wyznał, że zawsze marzył o tym, żeby zostać myśliwym.

Wyjaśniłem mu, że z jego pieniędzmi to żadna sztuka, wpisowe do koła wynosi dwa tysiące, betka dla niego, nawet nie warto wspominać. Przy okazji skróci mu się staż kandydacki, w nagance także nie będzie musiał biegać, to jasne.  Wiedziałem, że nie będzie z niego myśliwego, może chciał zaimponować znajomym... Było mi wszystko jedno,  udzieliłem mu najrzetelniejszych informacji, po czym okazało się, że chce się zapisać do koła natychmiast.

 

- W porządku - powiedziałem. - Złóż podanie, w przyszłym tygodniu jest walne zebranie koła i zostaniesz kandydatem. Tego etapu nie da się po prostu przeskoczyć, jak na razie.

- Kiedy, gdzie mam złożyć to podanie?

- Nawet dzisiaj, możemy się wybrać do łowczego, mieszka pod miastem.

- Masz czas, Marcin? Naprawdę? Będę ci bardzo zobowiązany, zależy mi żeby to już odwalić.

 

Prawie mnie błagał, nie wiedziałem co się z nim dzieje. Wyglądał na naprawdę napalonego, a ja byłem cały do jego usług. Co miałem robić?

 

U łowczego załatwiliśmy sprawę w try miga, zapoznałem ich, Michał zostawił podanie, dał pieniądze i pojechałem po dwie butelki wódki, zostawiłem ich żeby sobie mogli pogadać bez skrępowania.

 

Potem wracaliśmy do miasta, cały dzień spędziliśmy ze sobą.

 

- Marcin, jak Boga kocham, jestem ci bardzo zobowiązany.

- Nie żartuj...

-Tamto to są sprawy niezależne, pomogę ci ile będę mógł. Dzięki za to co zrobiłeś dla mnie dzisiaj. Zostaw telefon, w ciągu dwóch dni skontaktuję się z tobą.

 

Nie wierzyłem mu. Nie pojmowałem skąd w nim było tyle zacięcia, żeby mi pomóc. Nie miałem możliwości wypytać o niego, zresztą mógłby się prędko dowiedzieć i wyszedłbym na człowieka któremu nie można zaufać.

 

Przed powrotem do siebie raz jeszcze odwiedziłem łowczego.

 

- Słuchaj, co to za typ? - rzucił się na mnie. - Co mu się tak cholernie śpieszy?

- Nie wiem - odrzekłem szczerze. - To biznesmen, może po prostu taki ma zwyczaj załatwiania spraw. Nie przejmuj się, nie będzie z niego myśliwego, a wniesie trochę szmalu do kasy koła.

- Mam nadzieję, że nie wprowadzasz jakiegoś ch. Strasznie wypytywał o ciebie.

- Wypytywał o mnie?

- Jak tylko pojechałeś po gorzałkę. Że się niedługo znacie, że mu obiecałeś przyjęcie do koła i czy ci można zaufać, jakim jesteś myśliwym,  człowiekiem i tak dalej...

- Pytał o takie rzeczy?

- Jak Boga kocham.

- Coś mu powiedział?

- A co miałem powiedzieć?

 

Nie wiedziałem co o tym myśleć, Michał kręcił, nie potrafiłem go przejrzeć. Miał nade mną przewagę z każdej strony, postanowiłem być ostrożny.

 

Agnieszka traktowała mnie jak powietrze, ja ją też. Nie miałem siły wykrzesać z siebie nawet odrobiny czułości, coś pękło pomiędzy nami. Tym razem to ona poszła spać do pokoju córki. Świat się walił.

 

W środku nocy zbudziłem się, krążyła przy zgaszonym świetle po kuchni, słyszałem dźwięk tłuczonego szkła, jej ciche przekleństwa. Potem przyszła do mnie, wsunęła się pod kołdrę i przytuliła do mnie. Udawałem że śpię mocno, zaczęła mnie pieścić.

 

Podnieciłem się, ale to już nie było to. Wziąłem ją w końcu, ledwo ledwo, jakbym odwalał małżeński obowiązek. Żadne z nas nie wydało najmniejszego odgłosu, nie okazało zwykłej czułości, przeżywanej rozkoszy.

 

- Nie chcę tak - powiedziała, gdym się z niej stoczył na bok.

- Cóz, inaczej nie potrafię.

- Potrafiłeś.

- Nie. Okazało się, że nie potrafiłem.

 

Milczała chwilę. Potem powiedziała: - No, to się w końcu dowiedziałeś.

- Dowiedziałem się.

- Jaki z ciebie kochanek.

-Tak. Jaki ze mnie kochanek.

 

Wsadziłem głowę w poduszkę.

 

- Zawsze byłeś prymitywny w seksie - uslyszałem jej głos z oddali.

 

Milczałem, wepchałem sobie róg kołdry w zęby.

Walnęła mnie pięścią w plecy.

 

- Słyszałeś co powiedziałam?

- Tak - wykrztusiłem. Chciałem jednego, żeby już sobie poszła. - Powiedziałaś, że jestem prymitywnym kochankiem.

- Właśnie, powinieneś się uczyć.

- Nie - odparłem i wstałem. - Dla ciebie już nie będę się niczego uczył.

 

Wyszedłem nago na pole, owionęło mnie chłodne powietrze. Nie miałem nic, straciłem nawet żonę, mojego najlepszego przyjaciela.

 

 

Telefon zadzwonił z samego rana. Odebrała Agnieszka w kuchni, powiedziała do słuchawki: „Jest, zaraz go zawołam”, i weszła do sypialni. Spojrzała na mnie, chciała z mojej miny wywnioskować ile pamiętam z nocy.

- Zaraz odbiorę - powiedziałem ponuro.

 

Poczekałem aż wyjdzie, ubrałem dres i podniosłem słuchawkę. Dzwonił Michał, prosił bym koniecznie był w jego kantorze o drugiej w południe, sprawa była i pilna i bardzo ważna. Dotyczyła sprzedaży rancza.

 

Na śniadanie zjadłem dwa jajka na miękko, dwie kromki chleba i popiłem herbatą ekspresową zaparzoną z wysuszonych, raz już użytych saszetek. Sprawdziłem paliwo w aucie, musiałem zatankować w mieście, żeby móc wrócić z powrotem.

 

Potem poszedłem się przejść, czułem potrzebę  poukładania sobie w głowie wszystkiego po kolei, nie ufałem Michałowi i podejrzewałem, że chce wykorzystać moje kłopoty do swoich celów.

 

Najdziwniejsze to było dla mnie, że się uspokoiłem wewnętrznie, mój umysł jasno oceniał sytuację, nawet problem z Agnieszką rysował się czysto. W rzeczy samej byłem wdzięczny losowi, że stało się jak się stało. Nasz związek nabrał w moich oczach nagłej wyrazistości, uprzytomniłem sobie, że w rzeczy samej był bardzo płytki, pozbawiony głębokiej więzi która każe ludziom wspierać się w trudnych chwilach. Bazował głównie na mojej potrzebie realizacji się w seksie, jej ciało pociągało mnie niezwykle, uwielbiałem je pieścić, zatracałem się w tym. Przez to nie dostrzegałem, że ona odbiera nasz związek zupełnie inaczej, oddawała mi się jakby z konieczności, dla świętego spokoju, na zasadzie niech sobie weźmie i jak najprędzej skończy. No, może przejaskrawiam, przecież bywało, że ona pierwsza rozpoczynała grę wstępną, lecz wytłumaczyłem sobie, że była to jedynie potrzeba seksualnego zaspokojenia rujnej samicy.

 

Michał jak zwykle pojawił się z rzetelną punktualnością, przywitałem się z nim nie okazując jak bardzo czekam na wieści. Zaczął tak:

- Marcin, musisz mi powiedzieć, ile naprawdę chcesz za to?

- Powiedziałem już -odrzekłem. Nie nadawałem się zupełnie do tego typu negocjacji.

 

Wyglądał na zmartwionego.

 

- Posłuchaj, za tyle nie pójdzie. Widzisz co dzieje się naokoło? Podobnych obiektów jest teraz na pęczki... Prawie za darmo.

- Wiem  o tym - zirytowałem się. - Masz w końcu dla mnie coś konkretnego?

- Nie wkurzaj się - położył mi dłoń na ramieniu. Rozmawialiśmy w jego aucie, myślałem o tym, że być może niepotrzebnie przyjeżdżałem do miasta i traciłem benzynę.

- Michał - powiedziałem mu. - Ja się nie wkurzam, nie rozmawiajmy w ten sposób.

- Przepraszam cię - zdjął tę rękę. Przez długą chwilę patrzył przed siebie na ulicę, jakby się zastanawiał nad następnym posunięciem. Siedziałem cicho, bo co miałem mówić?

- No dobrze - zaczął znowu. - Co byś powiedział na 120 000?

Było to o 60 000 mniej niż mu powiedziałem wczoraj. W przypadku sprzedaży zostawało mi na czysto 20 000, po zaspokojeniu roszczeń banku.

- A maszyny i urządzenia?

- Za wszystko.

- I kto miałby to kupić?

- Ja.

- Jak chciałbyś zapłacić?

- W dwóch równych ratach, jedna przy podpisaniu umowy, druga u notariusza.

- A kiedy chciałbyś podpisać umowę?

- Nawet jutro. Jeśli się zgodzisz, dasz mi te dokumenty i każę prawnikowi przygotować wszystko na jutro w południe.

- Chciałbym wcześniej obejrzeć umowę - powiedziałem sucho. - Wybacz.., ale wiesz, że nic więcej nie mam.

- W porządku, będzie jak chcesz.

 

Widziałem, że coś go dręczy. Zagryzał wargi, sapał, rozglądał się na boki rozbieganymi oczami. Ale to nie było moja sprawa, mógł mieć jakieś inne problemy. Zamknąłem teczkę z dokumentami, i tak z niej nie korzystaliśmy. Dwadzieścia tysięcy, tłukło mi się po głowie. Dwadzieścia, a nie osiemdziesiąt... Przyzwyczaiłem się już do myśli, że będzie to coś koło osiemdziesięciu. Chciałem znaleźć się sam na sam ze sobą, przemyśleć, wyciągnąłem rękę na pożegnanie.

 

- Zaczekaj Marcin - powiedział. - Śpieszysz się?

- Chciałbym sobie poukładać w głowie to i owo.

- Marcin, uwierz, nie mogę ci dać więcej... To i tak... Nieważne, sam wiesz że za pół tej ceny mógłbym kupić większy obiekt bliżej miasta.

 

Miał rację, pokiwałem głową. Wartość naszego rancza brała się głównie z położenia i pięknej okolicy. Dla biznesu mogło to jednak nie mieć najmniejszego znaczenia, lepsze powierzchnie produkcyjne były na sprzedaż znacznie taniej na peryferiach, a nawet w samym mieście od  bankrutujących firm. Wolałem jednak nie zagłębiać się z nim w ten temat, musiałem podjąć po prostu decyzję.

 

Spojrzał na zegarek. - Zjadłbyś coś? - zapytał.

- Będę się zbierał - odrzekłem.

- Marcin - powiedział dziwnym, tępym głosem. - Zapłaciłbym ci ile powiedziałeś, ale rozumiesz, sam mam kłopoty finansowe...

- To po jaką cholerę to bierzesz?

 

Już wiedziałem, że nie chce mi po prostu pomóc. Gorzkie przeczucie totalnego bankructwa znowu  dało mi znać o sobie, zapadałem się w pustkę.

 

- Chodź ze mną, zjemy coś i pogadamy.

 

Zgodziłem się, będę rozmyślał czy nie, i tak gówno z tego wyniknie. Wracać na ranczo? Do kogo? Do Agnieszki, ha...

 

Żarcie stawało mi kołkiem w gardle, jadłem przymuszając się, żeby mieć z głowy kolację.

 

Michał stracił apetyt, walił sztućcami po talerzach, pocił się. Zaczął mi w pewnej chwili opowiadać o wspólniku, który jest mu winien dużo pieniędzy. Pięćdziesiąt tysięcy dolarów, gdyby miał te pieniądze, już, teraz...

 

 Niejasne przeczucie zaczęło wypełniać mój umysł. Mówił dalej, że to wielki bandzior, nie ma na niego właściwie sposobu. Łazi spokojnie po ulicy, nabrał tysiące osób i nikt nie może mu się dobrać do skóry.

 

Siedzieliśmy na deptaku w centrum miasta, barwne tłumy przewalały się w tę i z powrotem w ów pogodny dzień, mieliśmy widok na stare kamienice, obdrapane bramy prowadzące w mroczne podwórka, eleganckie witryny sklepów, jedno mieszało się  z drugim. Tęskniłem już za czystością wiejskiego powietrza, spokojem łąk i lasów, pól chłopskich. Źle czułem się w mieście.

 

- Patrz - w pewnej chwili Michał rzucił głową w kierunku chodnika. - To właśnie ten gość o którym mówię.

 

Podążyłem spojrzeniem za jego wzrokiem. Kilkanaście metrów od nas przechodziło dwóch mężczyzn, jeden, od naszej strony, utykał na lewą nogę, barczysty, niski, o kwadratowej twarzy kryminalisty, we flanelowej koszuli i długiej kamizelce sięgającej prawie kolan. Znałem go z widzenia, często wystawał pod kantorami, handlował walutą i papierami.

 

Drugi był wyższy, szczupły, w sportowej kurtce, sprężysty jak sportowiec. Obaj mieli na głowach niebieskie czapeczki z długimi daszkami, paskudne typy.

 

Weszli w jedną z bram, zniknęli nam z oczu.

 

- I co ty na to? - zagadnął Michał.

- Hm - mruknąłem. - Widzisz, ja żyję sobie spokojnie na wsi. W każdym razie do tej pory tak było. Lubię wieś, w mieście czuję się gorzej niż w kościele na niedzielnej mszy. Miasto to dla mnie inny świat, rozumiesz?

- A jak sprzedasz ranczo, to co będziesz robił?

- Nie wiem. Pewnie zaszyję się gdzieś na jakiś czas, może wyjadę w Bieszczady.

- A rodzina? Masz córkę i żonę, nie?

- Córka uczy się w Gdańsku - wyjaśniłem. - Mieszka z dziadkami i tak pewnie zostanie. To bogaci ludzie, nie chcą grosza... Agnieszka? Może wyjedzie do niej. Dam sobie radę, Michał.  - Uśmiechnąłem się. - Będę polował, z głodu nie umrę.

- Wiem, że jesteś świetnym myśliwym - powiedział.- Mówił ten łowczy wczoraj.

 

Miałem ochotę doradzić mu, żeby o takie rzeczy pytał innego świetnego myśliwego. Skwitowałem jednak milczeniem ten komplement.

 

Znów spojrzał na zegarek. Spytałem, czy mu się śpieszy, powiedziałem, że nie mam zamiaru zabierać mu więcej czasu i z trudem zdobyłem się na to, by mu podziękować za starania w mojej sprawie.

 

- Muszę odwiedzić matkę - rzekł naraz.

 

Uznałem że jestem wolny, on jednak nalegał, żebym z nim poszedł. No więc zgodziłem się, i udaliśmy się na drugą stronę ulicy, wprowadził mnie w jedną z tych obskurnych bram, wąską klatką schodową  weszliśmy na ostatnie czwarte piętro, na zabudowany strych. Szedłem za nim starając się nie dotykać niczego, podrapane ściany oblepione były tu i ówdzie jakimś szczególnie  lepkim brudem, gdzieniegdzie zaschłym na kolorowo jak resztki rzygowin, a lastrykowe schody pokrywały  plwociny i kipy . Uważałem stale by nie wdepnąć w coś obrzydliwego, żeby się nie poślizgnąć, na dodatek poręcz tylko na krótkich odcinkach mogła dać w miarę pewne oparcie. Tam, gdzie brakowało dłuższych odcinków, można było zlecieć pół piętra w dół na betonową posadzkę. Przez chwilę zastanawiałem się czy już kto kiedy nie zleciał.

 

   Mijaliśmy drzwi mieszkań na piętrach, brudne jak wszystko dokoła, a gdy przechodziliśmy obok jednych, uchyliły się i coś wyjrzało na nas, zasuszona ludzka istota.

 

   Znaleźliśmy się na poddaszu, mdłe światło dzienne z małego zakurzonego okienka mieszało się ze słabym światłem niskowatowej żarówki, wiszącej u sufitu na kawałku podwójnego przewodu. Było  tam dwoje drzwi, naprzeciw siebie, pomalowanych świeżo olejną farbą na jasny orzech, tylko one wydawały się względnie czyste w tej całej klatce schodowej.

 

Zza drzwi po prawej ręce dochodziły tony nastrojowej muzyki, ściszone głosy z których nie udało mi wyłowić konkretnego słowa, głośniejsze kroki, czasem jakiś kobiecy głos nucący melodię, bliskie szmery i dalekie krótkie wołania. Usłyszałem  dźwięk szkła i uderzenia ściennego zegara.

 

 Drugie drzwi Roman otworzył  ciężkim  kluczem od zapadkowych zamków, jakich już mało. Prowadziły w  ciemny korytarz, po lewej znajdowała się ubikacja z której skorzystałem natychmiast. Była świeżo wysprzątana, chociaż sciany oblatywały z wapiennego tynku obmalowanego na żółto. Muszla klozetowa lśniła bielą, podniosłem stopą suchą deską. Dalej wchodziło się wprost do do kuchni, stał tam stary dwuczęściowy kredens, duży biały stół nakryty ceratą, pożółkła lodówka, zlewozmywak i wanna na jednej ze ścian. I wszędzie walały się brudne naczynia w niewiarygodnej ilości, talerze, szklanki wypełnione w połowie fusami, spodki i miski.

 

W rogu pod oknem dostrzegałem suchokościstą sylwetkę siedzącej na stołku kobiety, trwała w bezruchu, między kolejnymi zaciągnięciami się papierosem bez ustnika. Jej oczy były straszne, głębokie, otoczone czarną obwódką, spojrzenie przenikliwe. Przed nią, na zagraconym stole znajdowało się  miejsce na spodek na pety i szklankę z czarną kawą. Spodek był już przepełniony, szklanka w połowie pusta, z grubą warstwą fusów na dnie. Ubrana była w czarną sztruksową podomkę, związaną grubym skórzanym paskiem, głowę jej gładko opinała barwna chusta opadająca daleko na plecy, starcze kosmyki siwoszarych włosów wystawały nad czołem. Twarz była sucha, kości policzkowe wydatne, obciągnięte zółtobrązową skórą. Na kolanach trzymała wytłuszczony zeszyt szkolny, za uchem miała zatknięty kopiowy ołówek.

 

Na gazowej kuchence gotowała się woda; nim raczyła odpowiedzieć na nasze powitanie podniosła się, podreptała dwa kroki, zdjęła imbryk z ognia, uzupełniła szklankę wrzątkiem, imbryk odstawiła, wróciła na swój zydel, podniosła szkło do suchych bezkrwistych warg i siorpnęła ze smakiem. W głębokich oczodołach pojawił się błysk zadowolenia, spojrzała na mnie pytając chrapliwie: - Napiję się pan? 

 

   Zanim zdążyłem odpowiedzieć, Michał rzekł prędko:

 

   - Mamusiu, poczęstuję Marcina sokiem w pokoju.

 

Nigdy później nie rozmawiałem z nim o matce. Raz wspominał o ojcu, powiedział, że odszedł od nich kiedy miał dziewięć lat, od tamtej pory żyli w wielkiej biedzie, on, matka i jego dwie starsze siostry. Dowiedziałem się także od przypadkowego rozmówcy, że matka Romana była piękna za młodu, a po odejściu męża, doktora medycyny, podjęła pracę sprzątaczki, szybko posunęła się w latach i biła niemiłosiernie swoje pociechy. Najczęściej prała Michała, ale dziewczynki też dostawały w skórę. Ich wrzaski często wypełniały ciemną studnię podwórka.

 

Weszliśmy następnie do pokoju, do staromodnego luksusu ogromnego salonu wypełnionego antycznymi meblami, strzyżone dywany pokrywały lakierowany parkiet, dwa ogromne stojące zegary  naciągane ciężarkami, wciąż na chodzie, pokazywały jednakową  godzinę. Karafki na stole, wykwintne szkło, ogień w kominku z epoki baroku, rzeźby nagich kobiet po obu stronach granitu i obrazy z wiejskimi widokami których wartości nie potrafiłem ocenić. Złocone story zasłaniały okna, a w jednym rogu stała rzeźba, której nie można było nie zapamiętać: splecione w miłosnym uścisku piękne ciała muskularnych chłopców, trzymających się wzajemnie za wzwiedzione członki, zastygłych na wieczność w pocałunku namiętnych ust.

 

Przyznaję, że przyglądając się temu dziełu sztuki, doznałem osobliwego podniecenia.

 

Wskazał mi miejsce w wielkim fotelu z brązowej  skóry i spytał czego się napiję. Poprosiłem o wodę z lodem, poszedł do barku, sobie zrobił jakąś pomarańczową mieszaninę i usiadł naprzeciw. Piliśmy jakiś czas w milczeniu, jakby wciąż nie był pewny czy ma mi coś do powiedzenia.

 

W końcu zapytał, patrząc przeciągle na zegar:

 

- Marcin, mogę ci bezgranicznie zaufać?

 

Żachnąłem się, nikt mnie nigdy nie prosił o bezgraniczne zaufanie.

 

- Nie wiem - wzruszyłem ramionami. - Co to znaczy: bezgranicznie?

- Znaczy to - rzekł przebijając mnie wzrokiem - że za kilkanaście minut coś  się wydarzy w sąsiednim pokoju. Możesz być świadkiem tego, co się będzie tam działo... Może to na tobie zrobić takie wrażenie, że będziesz źle sypiał kilka następnych nocy i będziesz się budził spocony. Czy  mi obiecasz...

 

Zamilkł, przestało mi się to wszystko podobać.

 

- Może lepiej będzie, jeśli niczego mi nie pokażesz - udałem skrywane ziewnięcie. - Nie dlatego, żebym się bał, ale dlatego że nie masz do mnie należytego zaufania. Gdybyś je miał, moje zapewnienie nie byłoby ci potrzebne. Jeśli go nie masz, to także ci nie jest potrzebne, bo co jest warte zapewnienie człowieka, któremu się nie ufa?

 

Podrapał się w czoło i łyknął ze szklanki.

 

- Niby racja - przytaknął. - W takim razie zrobisz jak zechcesz.

- Powiedz mi jeszcze co to ma być ?- rzuciłem.

- Scena - podniósł oczy na sufit. - Coś między mężczyzną a kobietą. Coś brutalnego. Bardzo. Ohydnego... Dno piekieł.

- Widziałem wiele różnych rzeczy - mruknąłem, ale  bez przekonania.

Skrzywił się. - To betki. Wybacz mi, ale to pewnie były betki. Na pornusach, nie? Tam wszystko jest wyreżyserowane - mówił z pogardą. - Perwersje seksualne... w głębi duszy czujesz że to spektakl, nikomu nic złego się  nie dzieje...

- A ty co masz do zaoferowania?

- Powiedziałem: dno piekieł. Tu, na tej ziemi. W całej  rzeczywistości.

 

Wychylił się ku mnie.- Marcin, ty kochasz kobiety, podobnie ja. Czuję to, to jest piękne w tobie. Chciałbym, żebyś zobaczył co te dranie potrafią robić...

 

Chwycił mnie za rękę, zacisnął palce jak szpony na moim nadgarstku. Wpatrzył się we mnie oczyma swej matki.

 

- Nikt o tym nie wie, nikt. Nikogo tu poza tobą nie przyprowadziłem. Musisz to zobaczyć, będzie mi lżej, stary. Nic nie rób, tylko patrz.

 

Podniósł się, oparł dłońmi o stół, drżał cały.

 

- To i tak się wydarzy - mówił wpatrując się w jakiś punkt na ścianie. - Bez względu na to, czy będziemy się temu przyglądać, czy nie. Bez ciebie i z tobą. Potraktuj to jako rodzaj wiedzy, wiedzy o człowieku.

- Po jaką cholerę mi więcej wiedzy o ludziach? - spytałem.

- Może masz rację. Jeśli tak uważasz, to zbierajmy się stąd - i koniec.

 

Wyprostował się, czekał na moją decyzję.

A ja powiedziałem:

 

- Zgoda, popatrzę sobie.

 

Kiwnął głową bez jakiegoś specjalnego uczucia ulgi czy radości.

 

Następnie odsłonił kotarę przed nami. Wydawało mi się, że jest tam okno, ale ukazała się tafla grubego szkła, jakieś pół na pół metra, na wysokości jego twarzy. Skinął na mnie bym podszedł.

 

Pokój, do którego teraz zaglądaliśmy, był urządzony tak, jak wyglądają wnętrza burdelowych pokoików na filmach, bardzo przytulnie, w kolorze brunatnej i jaskrawej czerwieni,  z wielkim łóżkiem, umywalką za kotarą w rogu, widoczną od naszej strony.

 

    Kilka stojących  lamp, z kolorowymi abażurami ze zwisającymi frędzlami,  dawało ciepłe, erotyczne  światło, a kiedy zegar u nas wybił godzinę, drzwi do pokoju otwarły się i wszedł bezszelestnie postawny mężczyzna. Zostawił drzwi uchylone i spojrzał wprost na nas. Odruchowo odsunąłem się w bok, lecz  Michał  położył mi dłoń na ramieniu i powiedział normalnym głosem:

 

   - On patrzy w lustro, nie słyszy nas. To specjalna szyba o kilku warstwach, stłumi nawet głośne kichnięcie.

I mówił dalej:

- To co tam się dzieje ma dobrą oprawę muzyczną. Jeśli będziesz chciał posłuchać dźwięków z tego pokoju, po prostu nałóż te tutaj słuchawki. Tym reguluje się siłę głosu - wskazał palcem pokrętło na pudełku leżącym na półce przy słuchawkach.

 

    Mówił, a ja patrzałem na leżące na półce słuchawki, na przycisk, pokrętło potencjometru w metalowym opakowaniu wzmacniacza i twarz znajdującą się tuż przy naszej szybie, która już mi była znajoma, szczerzącą zęby do nas. Była to twarz tego gościa, którego widziałem z kuternogą na deptaku.

 

Postroił miny przed nami, przyczesał włosy i odwrócił się, odszedł w głąb pokoju. Podążyłem za nim spojrzeniem, podszedł do łóżka i walnął się na nie. Przez jakiś czas leżał bez ruchu, nic się strasznego nie działo.

 

A potem, kiedy znowu pociągaliśmy trunki na stojąco, gapiąc się przez ową specjalną szybę na pokój z leżącym mężczyzną, jak duch zjawiła się ona.

 

Była bardzo młoda, sądzę że nie miała osiemnastu lat, drobna ale nie niska, około stu sześćdziesięciu pięciu centymetrów, proste kasztanowe włosy spływały na jej ramiona. Twarz miała szczupłą,  oczy patrzyły z lękiem. Duże, czy nawet wielkie, a może tylko takie mi się wydały gdy wpatrywała się w postać na łóżku, i widziałem jak drży jej smukłe nagie ciało, jak tuli ramiona i jak krzyżuje dłonie na swoim łonie, jakby chciała je przed czymś osłonić.

 

Mężczyzna poruszył się. Kiwnął na dziewczynę i ta podeszła do łóżka na sztywnych nogach. W tym czasie ktoś inny zamknął drzwi, odwróciła się nerwowo, w jej oczach był lęk.

 

Mężczyzna podniósł się, chwycił ją za dłonie i pociągnął na siebie; dziewczyna upadła przy nim na bok i natychmiast poderwała się do pozycji siedzącej.  Jego reakcja była natychmiastowa, chwycił jej ramię i cisnął na wznak.

 

Potem klęknął nad nią, uderzył otwartą dłonią w twarz, i tak zostawił. Wyprostował się i patrzył długą chwilę na nieruchomą postać dziewczyny, na jej gładkie złączone uda. Nachylił się,  wcisnął dłonie pomiędzy kolana i rozerwał szeroko, tak szeroko jak to było możliwe. Patrzył.

 

A potem błyskawicznie, jakby miał to przećwiczone niejeden raz, schylił się i w oka mgnieniu założył na kostki jej nóg grube rzemienne opaski. Skurczyła się, ale rzucił się, przygniótł własnym ciężarem jej piesi i to samo zrobił z nadgarstkami jej rąk.

 

Była unieruchomiona.

 

Wstał, obszedł powoli łóżko i sprawdził napięcie rzemieni. Skrzywił się i wyszedł na chwilę.

 

Spojrzałem na Michała, nic nie mówił. Poszedłem do stolika nalać sobie wody, kiedy wróciłem w pokoju bylo już dwóch nagich mężczyzn, stali do nas tyłem, przyglądali się dziewczynie.

 

- Michał?

- Co, Marcin?

- Co oni zamierzają?

 

Zwrócił na mnie szarą, mokrą od potu twarz, oczy wychodziły mu z orbit.

 

- Nic - potrząsnął głową.

- Lepiej powiedz - rzekłem, w gardle stałe mi zasychało. - Ona wyjdzie z tego cało?

- Tak - głos mu ochrypł. Spróbował się roześmiać. - Będzie żyła, no co ty?

 

Wtedy zaczęło się, kulas usiadł przy dziewczynie i wsadził jej dłoń między uda. Ten drugi sięgnął po butelkę z olejkiem, wylał ją całą na brzuch dziewczyny. Żaden z nich nie był podniecony, zdawało się, ze wykonują jakieś nudne czynności, Kulas masował coraz intensywniej krocze dziewczyny, sportowiec po prostu siedział bezczynnie, przyglądał się.

 

W pewnej chwili Kulas zaprzestał i wsadził dwa palce w pochwę, chwilę sprawdzał jej wnętrze. Potem wyciągnął dłoń i obwąchał, podstawił Rudemu pod nos, tamten otrząsnął się i roześmiał. 

 

Dziewczyna miała zamknięte oczy, zaciśnięte usta, oddychała płytko, przerywanie.

 

- Michał?

- Nic się nie bój - odrzekł. - Sprawdza czy jest faktycznie dziewicą.

 

Jego chrypiący głos dochodził mnie z piekła. Kulas zaczął majstrować dłonią pod swoim brzuchem, nie widać było skutku, siedział tyłem. Dziewczyna na chwilę otworzyła oczy, spojrzała w tę stronę, jej szczęka poczęła drżeć. Rudy to dojrzał, podsunął się wyżej i spróbował ją pocałować. Widocznie nie mogła otworzyć ust, poderwał się i walnął ją mocno w twarz. Chwilę patrzył, potem zrezygnował i wrócił do Kulasa, ten wciąż usiłował postawić swojego członka.

 

Rudy coś powiedział do niego, ten potrząsnął głową i jeszcze mocniej przyłożył się do siebie, w końcu opadł z sił, skinął głową do Rudego.

 

Ten podniósł się, był już trochę podniecony, przeszedł do szafki i wyjął z szuflady sztucznego członka, wrócił, wylał na niego resztką oliwki i rozprowadził dlonią po lateksowej powierzchni.

 

- Co się dzieje? - spytałem.

- Kulas to pół-impotent - wyjaśnił drętwo Michał. Zdawał się być spokojniejszy, pociągnął ze szklanki i dodał : - za każdym razem wydaje mu się, że tym razem mu stanie...

 

Przełknął raz jeszcze, ręce drżały mu lekko, starał się uspokoić oddech. - Dlatego - wyjaśniał dalej - bierze tylko dziewice, myśli że to go weźmie w końcu.

- Cholera - mruknąłem. - Nie mam ochoty tego oglądać.

- Jeszcze chwilę - powstrzymał mnie za ramię.

- Skąd on bierze te dziewczyny?

- Moja matka je załatwia. To jej jedyna rozrywka.

- Jaka  rozrywka?

- Z drugiej strony, widzisz, jest takie same lustro. Nad nad łóżkiem. Oczywiście, ma lepszy widok niż my stąd.

 

Gdy pomyślałem o podnieceniu wiedźmowatej staruchy zebrało mi się na wymioty. Chciałem iść stamtąd, postanowiłem, że zaraz odejdę.

 

Ale znowu patrzyłem, Kulas przejął członek od Rudego, definitywnie zaprzestał prób podniecenia się.  Sparł się na jednym ramieniu i widziałem, że próbuje ulokować sztucznie prącie  między udami dziewczyny, Rudy rozchylił jej zarost, obaj skupili się na tej czynności.

 

- Cholera - zakląłem. - To jest bez sensu.

- Jeszcze kilka sekund - prosił Michał. Znów charczał, dotknął swojego rozporka, spojrzał na mnie. Potrząsnąłem głową, żałowałem że zostałem.

 

Pokraczna sylwetka nagiego mężczyzny pochyliła się teraz prawie cała nad ciałem dziewczyny, trzymał oburącz prącie, szykował się do pchnięcia, odwróciłem głowę. Michał jęknął, przeszedł mnie dreszcz, spojrzałem tam.

 

Dziewczyna leżała spokojnie, jej głowa bezwładnie spoczywała na boku na pościeli, piersi unosiły się ledwie dostrzegalnie.

 

Kulas klęczał wciąż nad nią, nie widziałem jej krocza, zasłaniał swym tyłkiem. Rudy coś powiedział, podniósł się i przyniósł duży brązowy ręcznik, podał Kulasowi. Ten sięgnął po niego, szarpnął do siebie jakby wyciągnął coś z ciała dziewczyny, przyłożył tam ręcznik, po czym odrzucił na bok, za siebie. Rudy potrząsnął głową, skrzywił się, Kulas położył się na dziewczynie próbując wejść w nią. Wreszcie mu się chyba udało, zaczął pracować lędźwiami, zaciskał pośladki, odwróciłem się i poszedłem po wodę, serce waliło mi jak oszalałe, rozsadzało klatkę piersiową. Stanąłem przy oknie, patrzyłem w dół na ohydne podwórko, jakieś dzieci bawiły się przy kranie z wodą, ganiały za sobą z garnuszkiem, chłopcy polewali dziewczynki.

 

- Jak tam? - odezwałem się do Michała.

 

Stał do mnie tyłem, opuścił spodnie i się onanizował. Doszedłem do wniosku, że nie jest tak źle, wróciłem do przyglądania się dzieciakom, jakaś kobieta wychyliła się z okna, coś krzyczała nad nimi...

 

Michał zastękał i skończył, podciągnął gacie, uznałem, że najwyższy czas się wynosić. Poczekałem aż się oporządzi, podszedłem ponownie by zajrzeć czy i tam się skończyło.

 

Teraz na dziewczynie położył się Rudy, prędko skończył, podniósł się. Jego członek był cały we krwi, wytarł go ręcznikiem, zdawało się, że dziewczyna wciąż krwawi, z jej pochwy wypływała wolno gęsta brunatna ciecz. 

 

- Michał - rzekłem stłumionym głosem. - Ona się może wykrwawić.

 

Nic nie odpowiedział. Pojawił się Kulas, usiadł przy głowie dziewczyny, zaczął ją przewracać z boku na bok, była całkiem bezwładna. Uderzył ją kilka razy w policzki z obydwu stron, nawet nie otworzyła oczu. Potrząsnął nią, nie reagowała.

 

Podniósł się, widziałem, że jest podniecony, zawołał coś do Rudego, ten odwrócił się od umywalki i kiwnął głową.

 

Kulas stanął teraz naprzeciw dziewczyny, zasłonił ją sobą. Nie mogłem się ruszyć, mogłem tylko patrzeć, Michał sapał chrapliwie, ja może też. Kulas pochylił się, wyciągnął dłonie, sparł się na nich i wszedł w dziewczynę. Przez jakiś czas wyglądało to na normalny stosunek, w pewnej chwili podniósł głowę i widocznie zawołał na Rudego, ten wytarł podbrzusze, i wrócił do łóżka. Po drodze zabrał coś z szafki, niósł w ręce której nie wiedzieliśmy, usiadł przy dziewczynie na kraju, podparł się na łokciu i półleżąc wyciągnął dłoń do piersi dziewczyny, trzymał w niej brzytwę.

 

- Michał - wychrypiałem, uniosłem pięść.

 

Rzucił się na mnie, odepchnął w stronę stołu.

 

- Co ty, kurwa, wyprawiasz? - przytrzymywał mnie za ramiona.

 

Nic nie rozumiałem, patrzyłem tylko na niego i powoli wracałem do siebie.

- Coś ty chciał zrobić? - sapał. - Chciałeś rozwalić pięścią tę szybę? Kurwa, opanuj się, nic jej nie zrobią... To tylko perwersja, czego się boisz?

 

Byłem chyba półprzytomny, podał mi szklankę z wodą, napiłem się.

 

- Dobrze, dobrze? - dopytywał się.

- Co, kurwa, dobrze? Po coś mnie tu przyprowadził?

- O Jezu, nie sądziłem, żeś taki słaby...

 

Odepchnąłem go, dałem kilka sztywnych kroków, zajrzałem do tamtego pokoju.

 

Był pusty, nie było w nim żadnych ludzi. Na łóżku leżał jakiś długi nierówny przedmiot zawinięty w koc, jakby ktoś zrolował dywan. Michał stanął przy mnie, nic się nie działo. Patrzyliśmy tak kilka długich jak wieczność chwil, w ponurej jak grób ciszy.

 

Patrzyłem i patrzyłem, podszedłem pod samą szybę. Z dalszego końca rulonu wystawały kasztanowe włosy dziewczyny, odwróciłem się.

 

- Mieli jej nic nie zrobić - powiedziałem do Michała z płaczliwą pretensją.

Twarz miał tak szarą, jakby wszystka krew zeszła mu z głowy. Drżał. Ja także drżałem, moja twarz też pewnie była szara jak popiół.

 

- Marcin - rzekł cicho. - Czasem się nie udaje.

 

Wróciłem do stołu, usiadłem ciężko, nie chciałem się podnieść. Po nie wiem jak długim czasie wyszliśmy stamtąd, matka Michała gdzieś znikla.

 

Wróciłem wtedy prosto na ranczo, Agnieszki nie było. Gdyby była, przytuliłbym ją do siebie, pokochał na nowo. Chciałem ją chronić, chociaż ją, chociaż przez chwilę poczuć, że jest bezpieczna w moich ramionach.

 

Poszedłem na długi spacer do lasu, niosłem jak zwykle sztucer. Zobaczyłem pasącego się kozła na łące, pod zagajnikiem brzozowym. Zatrzymałem się, czekałem, kozioł podniósł łeb, odganiał muchy przeżuwając trawę, rozglądał się, na chwilę znieruchomiał, wietrzył. Potem znowu zaczął żuć, pochylił łeb, wsadził go w trawy...

 

Zacząłem iść na niego, podszedłem na jakieś pięćdziesiąt metrów, zobaczył mnie. Staliśmy nieruchomo przez kilkanaście sekund, kozioł nie był pewny co widzi. W końcu wolno odwrócił się, odszedł w krzaki, znowu przystanął, patrzył w mą stronę. Zaczął szczekać, ale słabo, jakby nie był pewny czy warto...

Podniosłem rękę, pomachałem nią. Runął natychmiast w zagajnik, zniknął na dobre.

 

Wróciłem o zmroku. Agnieszki nie było jeszcze , zacząłem się martwić. Usiadłem przed wyłączonym telewizorem, nie wiedziałem co zrobić. Na szosie zatrzymał się samochód, usłyszałem trzask drzwiczek, potem ruszył,  chyba zwrócił. Wziąłem latarkę i wyszedłem jej na spotkanie, spotkaliśmy się w połowie drogi. Przystanęła, zatrzymałem się kilka kroków przed nią.

 

- Marcin, nie dotykaj się mnie - rzekła suchym głosem.

- Jak chcesz – odrzekłem i zawróciłem. 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...