Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Tomasz Kucina

Rekomendowane odpowiedzi

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      graphics CC0

 

 

białe miasto Fulanów,

 

w przeskoku przez jezdnię

zabieram ze sobą zebrę,

 

powietrze dziwnie pachnie emalią

 

poczuć nozdrza,

obudzić w sobie zirytowane zwierzę,

 

zurbanizowanym rykiem syren

dotykam ludzkiego zgiełku,

surowe miasto

nieujarzmionych klaksonów

 

gotują

ściekowych kratek czeluście,

 

nieokiełznane,

 

w jeansowych nogawkach

słychać kreci bulgot reakcji

to rozkład miejskiego mięsa,

 

czarna zelówka

zawłaszcza białe pasma bruzd,

 

konfiguracja promieni,

 

droga z wybroczyn asfaltu,

 

w tym

rozbełtaniu absmaku

urzeka selektywny krajobraz

 

jak tryb rozkazujący lustrzanej architektury

na szybie

szklanego chłodnego miasta,

 

żyję z nią,

żyję w niej, kraina niepowściągliwych przestrzeni, moja

 

introwertyczny przyśpieszacz kroków

 

taktometr szybkiego instynktu

 

ingerencja śladem stopy

w pasiaste muldy przejścia

 

które odtąd grozi

naszym trójwymiarem

wymyślam

industrialne słowa,

 

podróżując w pozorach municypalnej jaźni,

 

gdy bezustannie

czegoś szukam,

 

z naprzeciwka

idzie zawsze ten sam czarny człowiek,

 

na mój widok

z przekąsu wywinął siną ust oponę,

 

zawsze go rozumiałem

 

robimy żółwia,

stukamy w ramię,

 

lecz nie zaproszę

do domu

może opętać mi żonę

--

Edytowane przez Tomasz Kucina (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Zgadzam się, (dobrze czytasz) jest tu dawka fatalizmu industrialnego (stricte wielkomiejskiego), a końcówka nieco złagadza wymowę utworu i czyni – zeń humoreskę. Ten blend w zamierzeniu, kształtuje tekst bardziej przystępnym i koncyliacyjnym, oraz określa mój łagodny przyjazny stosunek w temacie: „inność & tolerancja” a w pokrewnym „imigracja” - wyraźniej akcentuje obawy społeczne i lęk cywilizacyjny metropolii, który rozumiem i upoważniam. Dziękuję, za zmysł – i intuicję, pzdr.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Tomasz Kucina zabrałeś mnie na podróż do Ntambo nawet jeśli to miejsce istnieje tylko w wyobraźni to i tak już w nim byłem.  :)

     

                                Jak zwykle trzymasz poziom.

 

                                pzdr. 

Edytowane przez Gość (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Dziękuję za dobre słowo, Ntambo – imię (pseudo), mniejsza o to, zresztą te miejsca, słowa, inne znaczenia o konotacjach afro są i dla mnie tak nieczytelne i faktycznie dziwaczne, że trudno ogarnąć co z czym i dlaczego ;) Pozdrawiam ślicznie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Może, tak sobie ułożyłem graficznie tekst, to wynika głównie z wysamplowanych wrażeń – te chwile są jakby poza podmiotem lirycznym będącym w drodze, dlatego logicznie on na nie kolejno natrafia (choć tego nie pragnie), i w odstępach czasu, te amplitudy graficznie trochę ułatwiają to wyobrażenie schematów – czytelnikowi. Dzięki Czarek, pzdr.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • stoję  wpatrzony w lustro  a świat  świat przechodzi obok  chciałbym  mu coś powiedzieć    może...  nawet wykrzyczeć    brak odwagi   4.2024 andrew  
    • (Na motywach powieści „Piknik na skraju drogi”, Arkadija i Borysa Strugackich)   ***   Dlaczego wylądowali? Nie wiadomo. Zostawili w powietrzu dziwnie mżące kręgi, które obejmują szumiące w nostalgii drzewa.   Które kołyszą się i chwieją w blasku księżyca albo samych gwiazd… Albo słońca... Albo jeszcze jednego słońca…   Powiedz mi, kiedy przeskakujesz płot, co wtedy czujesz? Nic? A co z promieniowaniem, które zabija duszę?   Wracasz żywy. Albo tylko na pozór żywy. Bardziej na powrót wskrzeszony. Pijany. Duszący się językiem w gardle.   Sponiewierany przez grawitacyjne siły. Przez anomalie skręcające karki.   Słońce oślepia moje zapiaszczone oczy. Padającymi pod kątem strumieniami, protuberancjami…   Ktoś tutaj był (byli?) Bez wątpienia.   Byli bez jakiegokolwiek celu. Obserwował (ali) z powodu śmiertelnej nudy.   Więc oto razi mnie po oczach blask tajemnicy. Jakby nuklearnego gromu westchnienie.   Ktoś tu zostawił po sobie ślad. I zostawił to wszystko.   Tylko po co?   Piknikowy śmietnik? Być może.   Więcej nic. Albowiem nic.   Te wszystkie skazy…   Raniące ciała artefakty o upiornej obcości.   Nastawiając aparaturę akceleratora cząstek, próbujemy dopaść umykający wszelkim percepcjom ukryty świat kwantowej menażerii   Przedmioty w strumieniach laserowego słońca. W zimnych okularach mikroskopów…   Nie dające się zidentyfikować, obłaskawić matematyczno-fizycznym wzorom.   Bez rezultatu.   *   Zaciskam powieki.   Otwieram.   *   Przede mną pajęczyna.   Srebrna.   Na całą elewację opuszczonego domu. Skąd tutaj ta struktura mega-pająka?   Pajęczyna, jak pajęczyna…   Jadowita w swym jedwabnym dotyku. Srebrzy się i lśni. Mieni się kolorami tęczy.   Ktoś tutaj był. Ktoś tutaj był albo byli. Ich głosy…   Te głosy. Te zamilkłe. Wryte w kamień w formie symbolu.   Nie wiadomo po co. Kompletnie nie do pojęcia.   Milczenie i cisza. Piskliwa w uszach cisza, co się przeciska przez gałęzie, żółty deszcz liści.   W szumie przeszłości. W dalekich lasach. W jakimś oczekiwaniu na łące…   Elipsy. Okręgi.   Owale…   Kształty w przestrzeni…   Fantomy przemykające między krzakami rozognionej gorączką róży. W strumieniu zmutowanych cząstek. Rozpędzonych kwarków…   Rozpędzonych przez co?   Przez nic.   Po zapadnięciu mroku liżą moje stopy żarzące się lekko płomyki. Idą od ziemi. Od spodu. Ich obecność to pewna śmierć.   Sprawiają, że widzę swoje odbite w lustrze znienawidzone JA.   W głębokich odmętach  schizoidalnego snu. Zresztą wszystko tu jest śmiertelne i tkliwe. Pozbawione fizycznego sensu.   (Kto chce skosztować czarciego puddingu?   Bar za rogiem stawia)   Dużo tu tego. W powietrzu. I w ziemi.   W nagrzanych od słońca koniczynach, liściach babiego lata.   Krążyłem tu wokół jak wielo-ptak. W kilku miejscach jednocześnie.   I byłem wszędzie. I byłem nie wiadomo, gdzie. Tak daleko na ile pozwala wskrzeszany chorobą umysł   Tak bardzo daleko…   Wystarczy dotknąć złotej sfery, aby się wyzbyć wstrętnego posmaku cierpienia…   Gdyby nie ta przeklęta wyżymaczka, która zachodzi śmiertelnym cieniem drogę…    (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-20)      
    • Powiem tak, Dziewczyno - lecz się, niekoniecznie przez pisanie. Kiedyś się udzielał Kiełbasa, czy coś takiego. To było równie prostackie i wulgarne. 
    • - A na groma ta fatamorgana... - A na groma ta fatamorgana?    
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        W tym cała rzecz, że logiką płata czasami figle artystom OBRAZ, wywrócił  farby kwantem fizyki, chemii — człowieka zakrył kolorem   Ponoć w Mordnilapach właśnie zachowany czar w języku daje myślom możliwości postrzegania tego wątku w sztuce malowanej — O bok! Mózgu   Dzięki bardzo, że zechciałeś się przyjrzeć całości, jaka daje więcej pytań niż odpowiedzi, na których głównym filarem — tak mi się wydaję —  jest środkiem.   Pozdrowienia!
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...