Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Dziwny Testament Wujka De


Rekomendowane odpowiedzi

Wysłuchanie testamentu, którego nieboszczyk Wujek D napisał jeszcze ciepłą ręką, było dla nas nie lada przeżyciem. Nie chodziło rzecz jasna o sam fakt odczytania, tylko o treść. Wiedzieliśmy, że usilnie nad czymś pracował, gdyż długo przesiadywał w swojej pracowni. Gdy pytaliśmy, co tam znowu wymyśla, tylko się dziwnie uśmiechał. Aż do czasu, kiedy umarł. Wtedy uśmiech zastygł mu na twarzy. Może sobie wyobraził nasze zaskoczenie. I słusznie. Byliśmy zdziwieni. Spadek dotyczył: mnie, mojego męża, dwójki dzieci i babci czyli mojej matki.

 

– Jak sądzisz Agnieszko. To będzie dobre miejsce?

– Ależ Stanisławie. Absolutnie tak. Spójrz wokół. Ile przyrody widać.

– Nie bardzo... przez okoliczne krzaki.

– No cóż. Wytniesz.

– Jasne

 

Jestem ich babcią Jagienką. To znaczy nie wszystkich. Tylko kochanych wnuczków: Zosi i Tosia. Co za dziwne imię: Tosiu. No cóż. Nie moja sprawa. Miał też mój brat co wymyślić. Dziwakiem był i dziwakiem umarł. Chyba grób jakoś go przeżyje. A zresztą... co mi tam. Ale smutno w cholerę. Fakt.

 

{Treść testamentu}

 

Ja niżej podpisany zwany potocznie "Wujkiem D'', z całą świadomością mojego genialnego umysłu, zostawiam w spadku dla wiecznego posiadania - mojej siostrzenicy: Hani, jej mężowi: Stanisławowi, ich dzieciom: Zosi i Tosiowi, oraz mojej pyskatej siostrze Jagience - sadzonkę Domu. Spoczywa w pracowni w pojemniku z wodą. Jest jeszcze malutka. Gdy się zakorzeni i będzie miała rozmiar co najmniej sześcianu o boku: pół metra, włóżcie ją do ziemi i uważajcie na pieski, żeby na Domek nie sikały. Podlewajcie sumiennie, co najmniej raz w tygodniu. Nie częściej. Pilnujcie jak w oka w głowie. Rosnąć będzie bardzo szybko, z całym wyposażeniem, łącznie z wod-kan-ele. Ogrzewać nie musicie. Ciało roślinno - zwierzęce, będzie ciepłe lub zimne, w miarę potrzeb. Gdy przestanie rosnąć, mając odpowiedni rozmiar, możecie zamieszkać. Nie wcześniej, gdyż może się wnerwić. Żartowałem oczywiście. Życzę miłego pobytu z pożytkiem dla wszystkich.

Wujek. D

P.S.

Jeszcze jedno. Jak już będzie całkiem gotowy, to pojawi się napis nad dodatkowymi drzwiami, które wyrosną jak spod ziemi. Treści napisu nie znam. To się okaże. Coś za coś. Sama woda powinna wystarczyć do prawidłowego funkcjonowania. A nawet w czasie suszy, będzie czerpał pokarm z zewsząd wokół. Otoczenie nie powinno ucierpieć, gdyż mam nadzieję, że wszystko zaplanowałem w genach jak trzeba.

To znowu ja. Wujek.D

 

Zgodnie z radą wujka dbaliśmy o sadzonkę jak tylko się dało. Prawie codziennie siąpał deszcz a zatem z podlewaniem nie mieliśmy specjalnego kłopotu. W pierwszej fazie wzrastania, dużo ludzi stawało wokół, by popatrzeć, co to za dziwo rośnie. Fakt, niby roślina, ale pewne cechy zwierzęce też miała. Chociażby pomruki, co jakiś czas. No i sam wygląd. Jakby domek jednorodzinny pomniejszyć do rozmiarów walizki. Aczkolwiek w kształcie sześcianu. Kolor trudno było określić. Szaro żółty lub coś w ten deseń. Po jakimś czasie, jak to zwykle bywa, zainteresowanie diametralnie się zmniejszyło. W pewnym sensie było to odludzie. Może dlatego lub też z innych powodów, których się można było z łatwością domyślić.

 

Nie minął miesiąc, a Dom miał rozmiary takie jak trzeba. Normalny budynek jednorodzinny, tyle że parterowy. Wielu ludzi go oglądało z niemałym zaskoczeniem. Takiej budowli jeszcze w swoim życiu nie widzieli. Miał wszystko co trzeba. Drzwi wejściowe, okna a nawet rynny a wszystko zachowane w idealnym sześcianie. Natomiast trudno było określić barwę ścian. Przypominała ludzką skórę, ale nie zupełnie. W dotyku była twarda, z lekka chropowata i dziwnie miękka jednocześnie. Wewnątrz wyglądała podobnie. Podłoga przypominała zwykłe sosnowe deski. Gdy się robiło ciemno, to ściany świeciły przyjemnym blaskiem, ale dało to się wyłączyć, przesuwając delikatnie po ścianie w określonym miejscu. Natomiast naciskając futrynę okna, można je było zamknąć jak kwadratowe oko. Gdy się przez nie patrzyło, to świat na zewnątrz nie był dla nas rozpoznawalny. Tak jakby dom, tylko wtedy patrzył i rozumiał, co widzi. Nie stanowiło to jednak problemu, bo inne, zwykłe okna, też zakwitły i po jakimś czasie, były zupełnie normalnymi. Przynajmniej z wyglądu. Nie sposób opisać wszystkich szczegółów, gdyż za długo by to trwało.

 

Meble mieliśmy normalne. Tak samo kuchenkę elektryczną. Wystarczyło podłączyć do włącznika w ścianie, który wyglądał jak ciemna narośl. Woda z kranów leciała jak trzeba. Miała trochę dziwny smak, ale cóż. Nie aż taki zły. Czyli Wujek dotrzymał słowa. W genach nie namieszał. Żyło się całkiem ładnie i przyjemnie. Jedno nam trochę przeszkadzało. Dom oddychał... jakby czegoś chciał. Co kilka minut to słyszeliśmy. Nie było głośnie, ale trochę niepokojące. Chociaż nie wiedzieliśmy, dlaczego.

 

Pewnej nocy obudziła nas babcia Jagienka. Przyszła do naszego pokoju. Stanęła w progu i powiedziała, że nie może spać, bo ma kłopoty z trawieniem.

 

– Ależ mamo. Na pewno zjadłaś coś nieodpowiedniego. Pójdę do kuchni po tabletkę. Łykniesz i ci przejdzie.

– Co mi tu gadasz. Nie ze swoim trawieniem.

– Nie ze swoim? A z czyim?

– Dom głośno trawi. Słyszę w ścianach. Te szmery nie dają mi spać. A raz nawet pierdnął! Wyobrażacie to sobie? Aż podskoczyłam w łóżku!

– Ależ mamo. Wujek napisał, że domek będzie się odżywiał a zatem może puszczać gazy.

– Tak mamo. Przypomnij sobie.

– Ty mi zięciu filozofi nie wciskaj, boś za młody na swój wiek. No już dobrze. Zatkam uszy czymś.

– Świetny pomysł.

– Chociaż kochanie... może Dom jest chory... pierwszy raz tak się zachowuje.

– Zobaczymy co będzie dalej... mamo, idź się połóż. Przy zatkanych uszach, na pewno zaśniesz.

 

Niestety. Z domem było coś nie tak. Jak się okazało, głośne trawienie to mały problem. Pierwszy raz coś nam podpadło, gdy Zosia i Tosiu przybiegli zdyszani, nie mogąc słów na spokojnie wymówić.

 

– Mamo, tato, jakiś... nie może odkleić ręki od ściany... ale on coś pomalował... tak brzydko... no wiesz... może zazdrościł nam domu... a teraz jęczy i śmiesznie macha drugą.

– Uspokójcie się! Kto jęczy? Kto pomalował?

– No ten pan... co bazgrał po ścianie... przecież mówimy.

 

Dzieci miały racje. Zobaczyliśmy niecodzienny widok. Facet trzymał dłoń w ścianie nie mogąc jej wyjąć. Jęczał przeraźliwie. Rzeczywiście, pobazgrał ją niemiłosiernie a ona go... złapała? Trudno było w to uwierzyć. Babcia dotknęła tego dziwnego ciała. Dłoń została uwolniona. Może dom rozpoznał swojego mieszkańca. Tylko na moment ujrzeliśmy białe kości. Reszta ciała została w ścianie, która po chwili się zasklepiła i nie został ani ślad. Mimo wszystko chcieliśmy mu pomóc, ale facet po prostu uciekł, krzycząc głośno. Chyba jednak nikomu nic nie powiedział, bo nikt do nas nie przyszedł w tej sprawie.

 

Pewnej nocy słyszeliśmy świszczący oddech i dziwne pojękiwanie.

 

Jednak po jakimś czasie Dom przyszedł do siebie. Byliśmy przekonani, że wszystko wraca do normy. Rzeczywiście tak było. Nie mogliśmy narzekać. Wszystko toczyło się swoim trybem. Praca, dzieci, szkoła, babcia, która przestała narzekać na trawienie.

Aż pewnego razu doszliśmy do przekonania, że dom jest po prostu smutny i marnieje w oczach. Dziwne były nasze myśli, ale cóż... tak żeśmy to odczuwali.

 

– Wiesz co kochanie... czas zaprosić okolicznych sąsiadów.

– Okolicznych?

– No tych najbliższych. Wyprawimy przyjęcie na cześć Domu. Od razu poczuje się lepiej. Taki bardziej wzmocniony.

– Wzmocniony psychicznie, chcesz powiedzieć?

– Właśnie.

– Dom?

– Przestań. Wiem jak to brzmi, ale... w nim żyjemy. Coś mu się od nas należy.

– W porządku, skarbie. Urządzimy.

 

````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````

 

Słońce chyli się ku zachodowi. Ciepły, przyjemny dzień. Słychać zewsząd wesoły gwar. Nikt nie może narzekać, że przyjęcie jest nieudane. Nie przyszło za dużo sąsiadów z tych samych powodów, co reszta przyszła. Sentymentalno-skoczna muzyka płynie z głośników stojących w kwadratowych oczach. Dom wszystkich obserwuje. Dla niego biesiadnicy wyglądają inaczej. Przywykli do jego wyglądu i do tego kim jest. To dobrze. O to mu właśnie chodziło. Zaraz poczuł się lepiej. A poczuje jeszcze lepiej. To prawda, zaniemógł, lecz radził sobie jakoś. Kiedyś blisko był cmentarz. Wciągnął wszystko co się dało. Woda im trochę nie smakowała. No cóż. Pili swoich. Nie mieli prawa narzekać. Nawet mieszkańców polubił. I polubi jeszcze bardziej.

 

Nagle małe zamieszanie. To znowu dzieci biegną, wrzeszcząc wniebogłosy.

– Tam... no... wielka dziura się zrobiła...

– Tosiu, jak dziura.

– No przecież mówimy – wtrąciła Zosia. – Przy ścianie domu... i tam...

– ... ukazało się wejście – dodał Tosiu. – A Zosia jest dziwką?

– Dziecko! Co ty gadasz?

– Nie jestem żadną dziwką!

– Jesteś, bo się dziwiłaś, że widzisz drzwi.

– No niech ci będzie... napis też jakby jest... tylko słabo widać jakoś.

 

Wszyscy biegną w tamtym kierunku. Dzieci powiedziały prawdę. Jakby ziemi przy ścianie zabrakło. Nora spadzista potężna, a na końcu drzwi. A nad nimi napis. Tylko nikt nie może go odczytać. Nie wiadomo dlaczego.

Ktoś wpada na pomysł.

– Wejdźmy do środka. Zobaczymy co tam jest.

– Głupiś. To może być niebezpieczne.

– Dobra. Ja wejdę pierwszy – odzywa się gospodarz. – Mnie chyba pozna.

– Mogłeś się chociaż ogolić. Bo kto wie.

– Ha ha. Ale śmieszne.

 

Wnętrze wygląda mało ciekawie, ale znacznych rozmiarów. Z tej strony też jest napis, lecz także nie do odczytania. Charakterystyczną cechą pomieszczenia są małe otworki w suficie. Ściany lekko świecą, tworząc przyjemną, kameralną atmosferę.

 

– Zapraszam serdecznie. Bez obaw możecie wchodzić. Całkiem tu uroczo. Zabierzcie kilka stolików i krzesła i to co zostało do zjedzenia... i picia.

– Dlaczego tak dziwnie mówisz?

– Jak to dziwnie? Z całego serca zapraszam. Tylko wszystkich chce widzieć... bo jak co, to się pogniewam.

– No już dobrze, kochanie. Wchodzimy wszyscy.

 

Kwadratowe oko nadal obserwuje. Dom jest zadowolony. Będzie jak dawniej. Powróci do sił. Znowu wszyscy razem tworzyć będą rodzinną atmosferę. A nawet lepiej. Bo w przyjaźni ze sąsiadami. Na pana Domu udało mu się wpłynąć, by mówił co trzeba.

 

– Mamo! Jak tu fajowo. Prawie jak w bajce.

– Oj sąsiedzi. Tylko wam dziękować za takie przyjęcie.

– No cóż. Podziękujcie domowi.

– Hop, hop, Domku! Dziękujemy pięknie!

– Zaśpiewajmy coś. No dalej.

– Mały biały domek...

– O kurdę... bo przestraszysz nie tylko dom.

– Wiecie co. Zróbmy pociąg... i w kółeczko... dylu dylu

– Jedzie pociąg z daleka, ani chwili nie czeka... ej Tosiu, co tam grzebiesz?

– Bo tu coś po ścianie ścieka. A łaj...ale boli... rączka mi się marszczy.

Wysłuchanie testamentu, którego nieboszczyk Wujek D napisał jeszcze ciepłą ręką, było dla nas nie lada przeżyciem. Nie chodziło rzecz jasna o sam fakt odczytania, tylko o treść. Wiedzieliśmy, że usilnie nad czymś pracował, gdyż długo przesiadywał w swojej pracowni. Gdy pytaliśmy, co tam znowu wymyśla, tylko się dziwnie uśmiechał. Aż do czasu, kiedy umarł. Wtedy uśmiech zastygł mu na twarzy. Może sobie wyobraził nasze zaskoczenie. I słusznie. Byliśmy zdziwieni. Spadek dotyczył: mnie, mojego męża, dwójki dzieci i babci czyli mojej matki.

 

– Jak sądzisz Agnieszko. To będzie dobre miejsce?

– Ależ Stanisławie. Absolutnie tak. Spójrz wokół. Ile przyrody widać.

– Nie bardzo... przez okoliczne krzaki.

– No cóż. Wytniesz.

– Jasne

 

Jestem ich babcią Jagienką. To znaczy nie wszystkich. Tylko kochanych wnuczków: Zosi i Tosia. Co za dziwne imię: Tosiu. No cóż. Nie moja sprawa. Miał też mój brat co wymyślić. Dziwakiem był i dziwakiem umarł. Chyba grób jakoś go przeżyje. A zresztą... co mi tam. Ale smutno w cholerę. Fakt.

 

{Treść testamentu}

 

Ja niżej podpisany zwany potocznie "Wujkiem D'', z całą świadomością mojego genialnego umysłu, zostawiam w spadku dla wiecznego posiadania - mojej siostrzenicy: Hani, jej mężowi: Stanisławowi, ich dzieciom: Zosi i Tosiowi, oraz mojej pyskatej siostrze Jagience - sadzonkę Domu. Spoczywa w pracowni w pojemniku z wodą. Jest jeszcze malutka. Gdy się zakorzeni i będzie miała rozmiar co najmniej sześcianu o boku: pół metra, włóżcie ją do ziemi i uważajcie na pieski, żeby na Domek nie sikały. Podlewajcie sumiennie, co najmniej raz w tygodniu. Nie częściej. Pilnujcie jak w oka w głowie. Rosnąć będzie bardzo szybko, z całym wyposażeniem, łącznie z wod-kan-ele. Ogrzewać nie musicie. Ciało roślinno - zwierzęce, będzie ciepłe lub zimne, w miarę potrzeb. Gdy przestanie rosnąć, mając odpowiedni rozmiar, możecie zamieszkać. Nie wcześniej, gdyż może się wnerwić. Żartowałem oczywiście. Życzę miłego pobytu z pożytkiem dla wszystkich.

Wujek. D

P.S.

Jeszcze jedno. Jak już będzie całkiem gotowy, to pojawi się napis nad dodatkowymi drzwiami, które wyrosną jak spod ziemi. Treści napisu nie znam. To się okaże. Coś za coś. Sama woda powinna wystarczyć do prawidłowego funkcjonowania. A nawet w czasie suszy, będzie czerpał pokarm z zewsząd wokół. Otoczenie nie powinno ucierpieć, gdyż mam nadzieję, że wszystko zaplanowałem w genach jak trzeba.

To znowu ja. Wujek.D

 

Zgodnie z radą wujka dbaliśmy o sadzonkę jak tylko się dało. Prawie codziennie siąpał deszcz a zatem z podlewaniem nie mieliśmy specjalnego kłopotu. W pierwszej fazie wzrastania, dużo ludzi stawało wokół, by popatrzeć, co to za dziwo rośnie. Fakt, niby roślina, ale pewne cechy zwierzęce też miała. Chociażby pomruki, co jakiś czas. No i sam wygląd. Jakby domek jednorodzinny pomniejszyć do rozmiarów walizki. Aczkolwiek w kształcie sześcianu. Kolor trudno było określić. Szaro żółty lub coś w ten deseń. Po jakimś czasie, jak to zwykle bywa, zainteresowanie diametralnie się zmniejszyło. W pewnym sensie było to odludzie. Może dlatego lub też z innych powodów, których się można było z łatwością domyślić.

 

Nie minął miesiąc, a Dom miał rozmiary takie jak trzeba. Normalny budynek jednorodzinny, tyle że parterowy. Wielu ludzi go oglądało z niemałym zaskoczeniem. Takiej budowli jeszcze w swoim życiu nie widzieli. Miał wszystko co trzeba. Drzwi wejściowe, okna a nawet rynny a wszystko zachowane w idealnym sześcianie. Natomiast trudno było określić barwę ścian. Przypominała ludzką skórę, ale nie zupełnie. W dotyku była twarda, z lekka chropowata i dziwnie miękka jednocześnie. Wewnątrz wyglądała podobnie. Podłoga przypominała zwykłe sosnowe deski. Gdy się robiło ciemno, to ściany świeciły przyjemnym blaskiem, ale dało to się wyłączyć, przesuwając delikatnie po ścianie w określonym miejscu. Natomiast naciskając futrynę okna, można je było zamknąć jak kwadratowe oko. Gdy się przez nie patrzyło, to świat na zewnątrz nie był dla nas rozpoznawalny. Tak jakby dom, tylko wtedy patrzył i rozumiał, co widzi. Nie stanowiło to jednak problemu, bo inne, zwykłe okna, też zakwitły i po jakimś czasie, były zupełnie normalnymi. Przynajmniej z wyglądu. Nie sposób opisać wszystkich szczegółów, gdyż za długo by to trwało.

 

Meble mieliśmy normalne. Tak samo kuchenkę elektryczną. Wystarczyło podłączyć do włącznika w ścianie, który wyglądał jak ciemna narośl. Woda z kranów leciała jak trzeba. Miała trochę dziwny smak, ale cóż. Nie aż taki zły. Czyli Wujek dotrzymał słowa. W genach nie namieszał. Żyło się całkiem ładnie i przyjemnie. Jedno nam trochę przeszkadzało. Dom oddychał... jakby czegoś chciał. Co kilka minut to słyszeliśmy. Nie było głośnie, ale trochę niepokojące. Chociaż nie wiedzieliśmy, dlaczego.

 

Pewnej nocy obudziła nas babcia Jagienka. Przyszła do naszego pokoju. Stanęła w progu i powiedziała, że nie może spać, bo ma kłopoty z trawieniem.

 

– Ależ mamo. Na pewno zjadłaś coś nieodpowiedniego. Pójdę do kuchni po tabletkę. Łykniesz i ci przejdzie.

– Co mi tu gadasz. Nie ze swoim trawieniem.

– Nie ze swoim? A z czyim?

– Dom głośno trawi. Słyszę w ścianach. Te szmery nie dają mi spać. A raz nawet pierdnął! Wyobrażacie to sobie? Aż podskoczyłam w łóżku!

– Ależ mamo. Wujek napisał, że domek będzie się odżywiał a zatem może puszczać gazy.

– Tak mamo. Przypomnij sobie.

– Ty mi zięciu filozofi nie wciskaj, boś za młody na swój wiek. No już dobrze. Zatkam uszy czymś.

– Świetny pomysł.

– Chociaż kochanie... może Dom jest chory... pierwszy raz tak się zachowuje.

– Zobaczymy co będzie dalej... mamo, idź się połóż. Przy zatkanych uszach, na pewno zaśniesz.

 

Niestety. Z domem było coś nie tak. Jak się okazało, głośne trawienie to mały problem. Pierwszy raz coś nam podpadło, gdy Zosia i Tosiu przybiegli zdyszani, nie mogąc słów na spokojnie wymówić.

 

– Mamo, tato, jakiś... nie może odkleić ręki od ściany... ale on coś pomalował... tak brzydko... no wiesz... może zazdrościł nam domu... a teraz jęczy i śmiesznie macha drugą.

– Uspokójcie się! Kto jęczy? Kto pomalował?

– No ten pan... co bazgrał po ścianie... przecież mówimy.

 

Dzieci miały racje. Zobaczyliśmy niecodzienny widok. Facet trzymał dłoń w ścianie nie mogąc jej wyjąć. Jęczał przeraźliwie. Rzeczywiście, pobazgrał ją niemiłosiernie a ona go... złapała? Trudno było w to uwierzyć. Babcia dotknęła tego dziwnego ciała. Dłoń została uwolniona. Może dom rozpoznał swojego mieszkańca. Tylko na moment ujrzeliśmy białe kości. Reszta ciała została w ścianie, która po chwili się zasklepiła i nie został ani ślad. Mimo wszystko chcieliśmy mu pomóc, ale facet po prostu uciekł, krzycząc głośno. Chyba jednak nikomu nic nie powiedział, bo nikt do nas nie przyszedł w tej sprawie.

 

Pewnej nocy słyszeliśmy świszczący oddech i dziwne pojękiwanie.

 

Jednak po jakimś czasie Dom przyszedł do siebie. Byliśmy przekonani, że wszystko wraca do normy. Rzeczywiście tak było. Nie mogliśmy narzekać. Wszystko toczyło się swoim trybem. Praca, dzieci, szkoła, babcia, która przestała narzekać na trawienie.

Aż pewnego razu doszliśmy do przekonania, że dom jest po prostu smutny i marnieje w oczach. Dziwne były nasze myśli, ale cóż... tak żeśmy to odczuwali.

 

– Wiesz co kochanie... czas zaprosić okolicznych sąsiadów.

– Okolicznych?

– No tych najbliższych. Wyprawimy przyjęcie na cześć Domu. Od razu poczuje się lepiej. Taki bardziej wzmocniony.

– Wzmocniony psychicznie, chcesz powiedzieć?

– Właśnie.

– Dom?

– Przestań. Wiem jak to brzmi, ale... w nim żyjemy. Coś mu się od nas należy.

– W porządku, skarbie. Urządzimy.

 

````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````

 

Słońce chyli się ku zachodowi. Ciepły, przyjemny dzień. Słychać zewsząd wesoły gwar. Nikt nie może narzekać, że przyjęcie jest nieudane. Nie przyszło za dużo sąsiadów z tych samych powodów, co reszta przyszła. Sentymentalno-skoczna muzyka płynie z głośników stojących w kwadratowych oczach. Dom wszystkich obserwuje. Dla niego biesiadnicy wyglądają inaczej. Przywykli do jego wyglądu i do tego kim jest. To dobrze. O to mu właśnie chodziło. Zaraz poczuł się lepiej. A poczuje jeszcze lepiej. To prawda, zaniemógł, lecz radził sobie jakoś. Kiedyś blisko był cmentarz. Wciągnął wszystko co się dało. Woda im trochę nie smakowała. No cóż. Pili swoich. Nie mieli prawa narzekać. Nawet mieszkańców polubił. I polubi jeszcze bardziej.

 

Nagle małe zamieszanie. To znowu dzieci biegną, wrzeszcząc wniebogłosy.

– Tam... no... wielka dziura się zrobiła...

– Tosiu, jak dziura.

– No przecież mówimy – wtrąciła Zosia. – Przy ścianie domu... i tam...

– ... ukazało się wejście – dodał Tosiu. – A Zosia jest dziwką?

– Dziecko! Co ty gadasz?

– Nie jestem żadną dziwką!

– Jesteś, bo się dziwiłaś, że widzisz drzwi.

– No niech ci będzie... napis też jakby jest... tylko słabo widać jakoś.

 

Wszyscy biegną w tamtym kierunku. Dzieci powiedziały prawdę. Jakby ziemi przy ścianie zabrakło. Nora spadzista potężna, a na końcu drzwi. A nad nimi napis. Tylko nikt nie może go odczytać. Nie wiadomo dlaczego.

Ktoś wpada na pomysł.

– Wejdźmy do środka. Zobaczymy co tam jest.

– Głupiś. To może być niebezpieczne.

– Dobra. Ja wejdę pierwszy – odzywa się gospodarz. – Mnie chyba pozna.

– Mogłeś się chociaż ogolić. Bo kto wie.

– Ha ha. Ale śmieszne.

 

Wnętrze wygląda mało ciekawie, ale znacznych rozmiarów. Z tej strony też jest napis, lecz także nie do odczytania. Charakterystyczną cechą pomieszczenia są małe otworki w suficie. Ściany lekko świecą, tworząc przyjemną, kameralną atmosferę.

 

– Zapraszam serdecznie. Bez obaw możecie wchodzić. Całkiem tu uroczo. Zabierzcie kilka stolików i krzesła i to co zostało do zjedzenia... i picia.

– Dlaczego tak dziwnie mówisz?

– Jak to dziwnie? Z całego serca zapraszam. Tylko wszystkich chce widzieć... bo jak co, to się pogniewam.

– No już dobrze, kochanie. Wchodzimy wszyscy.

 

Kwadratowe oko nadal obserwuje. Dom jest zadowolony. Będzie jak dawniej. Powróci do sił. Znowu wszyscy razem tworzyć będą rodzinną atmosferę. A nawet lepiej. Bo w przyjaźni ze sąsiadami. Na pana Domu udało mu się wpłynąć, by mówił co trzeba.

 

– Mamo! Jak tu fajowo. Prawie jak w bajce.

– Oj sąsiedzi. Tylko wam dziękować za takie przyjęcie.

– No cóż. Podziękujcie domowi.

– Hop, hop, Domku! Dziękujemy pięknie!

– Zaśpiewajmy coś. No dalej.

– Mały biały domek...

– O kurdę... bo przestraszysz nie tylko dom.

– Wiecie co. Zróbmy pociąg... i w kółeczko... dylu dylu

– Jedzie pociąg z daleka, ani chwili nie czeka... ej Tosiu, co tam grzebiesz?

– Bo tu coś po ścianie ścieka. A łaj...ale boli... rączka mi się marszczy.

– Cholera! Co się dzieje!

– Drzwi się zamknęły.

– Z otworów coś leci... to chyba kwas jakiś... albo co gorszego...

 

Słychać już tylko jęki i wrzaski. Ludzie pomału topnieją jak lody na wiosnę. Wchłaniani do ścian i podłogi, krótko wiedzą, że znikają. Wielu jeszcze żyje, widząc krwawe kawałki odpadające od kości, które za chwile robią się miękkie. Powstaje krwawa, gęsta miazga. Słychać mlaskanie i wrzaski. Mała Zosia stoi w kącie. Z przerażenia i bólu nie może ruszyć się z miejsca. Jakimś cudem jeszcze żywa. Jednak za chwilę otwory nad nią się otwierają. W tej samej chwili kwas dotyka jej białych bucików ze śmiesznymi motylkami. Rozpuszcza je w mgnieniu oka. To co wewnątrz, także. Zosia upada na podłogę.

W ostatniej chwili życia, dostrzega napis. Może go teraz odczytać: żołądek.

 

*

 

– Słyszałeś ?

– Co?

– Głośne beknięcie.

 
 

– Cholera! Co się dzieje!

– Drzwi się zamknęły.

– Z otworów coś leci... to chyba kwas jakiś... albo co gorszego...

 

Słychać już tylko jęki i wrzaski. Ludzie pomału topnieją jak lody na wiosnę. Wchłaniani do ścian i podłogi, krótko wiedzą, że znikają. Wielu jeszcze żyje, widząc krwawe kawałki odpadające od kości, które za chwile robią się miękkie. Powstaje krwawa, gęsta miazga. Słychać mlaskanie i wrzaski. Mała Zosia stoi w kącie. Z przerażenia i bólu nie może ruszyć się z miejsca. Jakimś cudem jeszcze żywa. Jednak za chwilę otwory nad nią się otwierają. W tej samej chwili kwas dotyka  białych bucików ze śmiesznymi motylkami. Rozpuszcza je w mgnieniu oka. To co wewnątrz, także. Zosia upada na podłogę.

W ostatniej chwili życia, dostrzega napis. Może go teraz odczytać: żołądek.

 

*

 

– Słyszałeś ?

– Co?

– Głośne beknięcie.

 
 
 
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...