Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Błękitna Kaplica


Rekomendowane odpowiedzi

Jestem blisko cmentarza. Wiem, że coś mi tutaj nie pasuje. Niby wszystko tak samo.

Kupują kwiaty, znicze. Potrącają jeden drugiego. Ogólny rozgardiasz.

Tak jak co roku – Święto Zmarłych.

Parking zawalony samochodami. Policjant kieruje ruchem. Tak powinno być.

Ale mnie uparcie prześladuję myśl, że coś się tutaj nie zgadza. Tylko co.

No nic – myślę sobie – Moja wyobraźnia płata mi figle.

Jestem przyzwyczajony do takiego stanu, więc spokojnie idę dalej.

Szok miałem dopiero przeżyć.

Ale wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem.

Póki co kupuję dwa znicze i zjadam bułkę z serem.

Prawdę mówiąc, trochę zgłodniałem, w czasie mojej samotnej wędrówki.

 

Jestem blisko głównej bramy. Dużo ludzi wchodzi i wychodzi.

Nic dziwnego. Tak się dzieje z takiej okazji.

Mnie jednak prześladuje wrażenie, że co coś się za chwilę wydarzy.

Coś, co będzie dotyczyć tylko mnie. Jak bardzo się wtedy nie pomyliłem.

 

Przepuszczam matkę z dzieckiem na ręku,

i małe dziecko z chorągiewką, biegnące z tyłu.

Jakaś wewnętrzna siła nie pozwala mi przekroczyć bramy.

Czuję się dziwnie. Jakbym się czegoś bał.

Jakby ta brama miała mnie połknąć. Ludzie przechodzą obok mnie.

Niektórzy są wnerwieni, że zagradzam im drogę.

A ja stoję jak ten głupi i nie mogę się ruszyć.

 

W końcu z ogromnym wysiłkiem, przekraczam cmentarną bramę… i nagle doznaję szoku.

 

Stoję na pustym szarym placu.

Nie ma żadnego cmentarza. Idę kawałek do przodu.

Rozglądam się na boki. Do tyłu. Kolejny szok.

Za wejściem wszystko wygląda normalnie.

To samo, co widziałem z zewnątrz.

Ludzie, szum , gwar. Cofam się kilka metrów. Cmentarz znowu jest.

Razem z ludźmi, którzy po nim chodzą.

Pytam się pierwszego napotkanego człowieka:

 

– Przepraszam bardzo. Mam pytanie. Wiem, że to zabrzmi głupio, ale czy cmentarz naprawdę jest?

 

Patrzy na mnie przez chwilę { mam wrażenie, że pobłażliwie} i grzecznie odpowiada:

 

– Owszem.

– Dziękuję.

 

Nie pytam więcej. Bo i po co. Znam odpowiedź. Zwariowałem i tyle.

No tak – myślę nadal – Ale nawet wariat może być ciekawy, co się wokół dzieje.

Postanowiłem, że jeszcze raz przekroczę granicę.

Zapewne się okaże, że zobaczę cmentarz {tak samo jak teraz widzę} i wszystko się wyjaśni.

 

Przechodzę przez bramę. Cholera! To samo! Nawet gorzej!

Pusty – jak okiem sięgnąć - szary plac. To znaczy, nie zupełnie pusty.

Bo jest coś nowego.

Kilkaset metrów ode mnie, widzę Błękitną Kaplicę {tak ją wtedy w myślach nazwałem}.

Stoi samotna na tym ciemnawym pustkowiu.

Właściwie nie wiem, czy jest błękitna.

Ale poświata wokół niej, ma niewątpliwie taki kolor.

 

Rozmyślam intensywnie. Przynajmniej tak mi się wydaję.

Może ten cmentarz istnieje. A ja po prostu nie widzę tego wszystkiego.

Tych ludzi. Tych światełek.

Chociaż bardzo się boję, to mnie kusi, żeby zajrzeć do kaplicy.

Jeżeli da się otworzyć, rzecz jasna.

Postanowiłem, że pójdę w jej kierunku, jak najbardziej chaotycznie.

W prawo, w lewo i różnie.

Może w końcu potknę się o jakiś grób, lub na kogoś wpadnę.

Tak też czynię, jak postanowiłem.

Można by rzec, że prawie biegam - to tu, to tam. I nic.

 

Stoję przed kaplicą. Chyba wyglądam jak upiór, z tą błękitną poświatą na twarzy.

Przypominam sobie, że mam w kieszeni lusterko.

Nie pamiętam, dlaczego je zabrałem.

Spoglądam w srebrzyste kółko. Nie widzę swojej twarzy. Jedynie niebieskawą mgłę.

Nie jestem zaskoczony. Przestało mnie cokolwiek dziwić.

 

Drzwi otwieram bez problemu.

Wnętrze kaplicy jest puste – ale tak samo jak pustkowie na zewnątrz – nie zupełnie.

Na środku, na małym katafalku, spoczywa niewielka trumienka.

Nie ma żadnych ozdób, kwiatów, czegokolwiek.

Na przeciwległej ścianie, wisi zegar bez wskazówek.

Jest w miarę jasno, chociaż nie dostrzegam, żadnej lampy.

 

Tak się boję, że prawie nie odczuwam strachu.

Brzmi to nielogicznie, ale wtedy tak się właśnie czułem. Podchodzę do trumienki.

Gdy już jestem całkiem blisko, wieko spada na posadzkę. Bez żadnego hałasu.

W zupełnej ciszy, rozlatuje się na kawałki.

Po chwili zmieniają się w błękitny pył.

 

W trumience leży dziecko. Mały chłopczyk. Ani śladu rozkładu. Jakby sobie spało.

Patrzę na jego twarz. Jest mi dziwnie znajoma.

Kojarzę ze zdjęciami, które ostatnio oglądałem. Rozpoznaję to dziecko.

Myślałem, że już mnie nic nie przestraszy. A jednak. Wybiegam z kaplicy.

Widzę granice cmentarza. Za nią jest normalne życie. Jestem blisko bramy.

 

*

 – Mamusiu. Ktoś mi potrącił chorągiewkę.

– Kochanie. Zdawało się tobie.

– No mówię przecież. Ty mnie nie słuchasz. Wiesz o tym?

– Wiem kochanie. Przepraszam cię, słonko.

 

*

 Budzę się na łóżku. W białym pokoju. Z zewnątrz dobiega straszliwy hałas.

Co za ruchliwa ulica. Obok stoi facet, też ubrany na biało.

Lekarz – myślę sobie – Mam rację.

 

– Obudził się pan. Bardzo się cieszę.

– Gdzie jestem?

 

Mam nadzieję, że usłyszę ciekawą odpowiedź, ale słyszę banalną:

 

– W szpitalu.

– Co się stało?

– Znaleziono pana nieprzytomnego przy bramie cmentarnej.

– Na zewnątrz czy wewnątrz?

 

Dziwię się, że tak dokładnie wszystko pamiętam. A może – nie wszystko.

 

– Wewnątrz.

– Jest tam cmentarz?

– Nie rozumiem... No jest. Dlaczego miałoby nie być?

– Nie ważne. Ktoś mnie widział? To znaczy – wewnątrz?

– O tak. Dużo ludzi pana widziało.

Szczególnie, że zachowywał się pan… można by rzec… trochę dziwnie

– Dziwnie?

– Prawie pan biegał po cmentarzu. Ale w taki sposób, że nie potrącił pan kogokolwiek.

Ani się nie potknął o żaden grób. Jakby pan unikał bezpośredniego kontaktu.

Z małym wyjątkiem. Potrącił pan chorągiewkę.

– Chorągiewkę?

– Tak

 

Coś mi zaczęło świtać. Rzeczywiście biegałem po pustym polu.

Ale w jaki sposób omijałem przeszkody, skoro ich nie widziałem.

 

– A kaplica? Błękitna? Stoi?

– Stoi. Ale stara i z drewna.

– A biała trumienka?

– Trumienka? Dać panu leki?

– Nie. Dziękuję.

– Panu w zasadzie nic nie jest. Fizycznie. A poza tym nie wygląda pan na groźnego faceta.

Chce pan stąd wyjść?

– Też pytanie. Oczywiście.

– To bardzo proszę. Droga wolna.

 

*

 

Idę – właściwie biegnę długim korytarzem – Na końcu widzę jasny punkt.

To drzwi. Zwyczajny świat.

Bez żadnych chorągiewek i kaplic.

 

Wychodzę na zewnątrz. Na całkowite pustkowie. Ciche, szare i przytłaczające.

 

Nagle słyszę przeraźliwy pisk hamulców i potworny trzask. Ale nic nie widzę.

Tak mi się jednak wydaję.

Kilkadziesiąt metrów ode mnie, dostrzegam migające błękitne światełko. Wokół pustka.

 

Nie ruszam się z miejsca.

Bieganie między samochodami - a szczególnie policyjnymi - jest trochę niebezpieczne.

 

Słyszę jedynie bicie własnego serca.

 

Spoglądam na światełko. Przestało mrugać.

 

Jest białe.

Edytowane przez Dekaos Dondi (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...