Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ɱíɑsեҽϲzƙօ Cudu


Rekomendowane odpowiedzi

P̅r̅o̅l̅o̅g̅

 

Tego nie przewidzieli. Wylądowali na nieprzyjaznej planecie. To prawda, nie mają dużych rozmiarów. Mógł to być przypadek. Istota tego świata nie zauważyła obiektu o takim niewielkim rozmiarze. Lecz mógł nie być. Zrobiła to specjalnie. Przygniotła ich dziecko butem. Przeżyło. Są odporni. Nie ma groźby utraty życia. Liczy się jednak sam fakt. Takiego, a nie innego działania.

Rozwieszą gaz nad ich wioską. Rodzaj nadsłonki. Mogą kształtować umysłami: jej powierzchnię, kształt i coś jeszcze. Będzie wisiała nisko, prawie przy ziemi. W końcu nabierze odpowiednich właściwości. Pozbawi ich bólu. Może nie wszystkich. Te istoty są bardzo różne. To będzie zemsta. Opuszczą wrogi świat. Może kiedyś powrócą lub nie.

 

~̅~̅

Zatrzymuję samochód. Czytam napis: ''wstęp do miasteczka, tylko na własną odpowiedzialność''. Nie ma żadnego innego wyjaśnienia. To mnie trochę zastanawia. Powiedziano tylko, że mam ''obadać sprawę'' ale to się wiążę z ''niebezpieczną możliwością,'' że nie wrócę stamtąd żywym, więc do niczego nie chcą zmuszać. Rzecz jasna zdecydowałem, że pojadę i się rozeznam. Mam ryzyko wpisane w krew. Po prostu lubię takie dziwne sytuacje. Do tabliczki, przywiązana jest żółta taśma. Rozciąga się na boki i prawie niewidoczna, znika pośród drzew. Las po obu stronach drogi, nie jest gęsty. Błądzę wzrokiem między drzewami i coś mnie zastanawia, tylko nie potrafię dokładnie określić: co. Chodzi o część lasu, będącego po stronie miasteczka. Leśne podłoże wygląda gdzie nie gdzie inaczej.

 

Wtem dostrzegam coś białego, w odległości kilkunastu metrów, po lewej stronie. Podchodzę bliżej. To biały kwiat zrobiony z bibułki. Jest doczepiony do pleców trupa. Leży twarzą do ziemi, kawałek od żółtej taśmy, poza granicą miasteczka. Ubranie jest pobrudzone, ale nie wygląda źle. Zastanawiam się, od jak dawna tutaj jest i skąd we mnie pewność, że nie żyje. Wiem, że powinienem ten fakt zgłosić na policję, ale ciekawość nabiera tempa, a w zwłokach, możliwość przyjęcia pomocy i tak minęła bezpowrotnie.

 

Nawet nie zauważam, że zrobiło się prawie ciemno. A przecież przysiągł bym, że jestem tutaj dopiero parę chwili. Postanawiam samochód zostawić i pójść dalej pieszo. Droga ciągnie się między drzewami, które tworzą swego rodzaju tunel, na którego końcu widać ledwo widoczne światła miasteczka.

 

Hotel jest nieduży, jednopiętrowy. Wnętrze urządzone trochę w starym stylu, lecz czyste i schludne. Jedynie na podłodze dostrzegam, coś w rodzaju rozmazanych śladów. Podchodzę do pustej recepcji. Naciskam na przycisk dzwonka. Po chwili przychodzi starszy człowiek. Ma twarz dziwną na tyle, że nie potrafię określić, co jest z nią nie tak. Mam wrażenie, że dźwiga na niej, cudze cierpienie.

 

– Dzień dobry. Chciałbym wynająć pokój... powiedzmy na tydzień. Są wolne miejsca?

– Owszem. Ale tylko na piętrze. Parter jest cały zajęty. Domyślam się, że pan przyjezdny.

– Tak. Chciałbym tu pobyć kilka dni.

– Po co?

– Podobno dzieją się tutaj... jakby to określić... dziwne zdarzenia. Nie chcieli mi powiedzieć, o co chodzi.

– Kto?

– No ci, co mnie tutaj wysłali. Jestem dziennikarzem.

– Dziennikarzem? No cóż, jak pan sobie chce.

– Co to za hałasy?

– Hałasy?

– Jakby coś... szurało na podłodze.

– To z pokojów na dole. Tylko tak mogą.

– Co mogą? Kto?

– Sam pan rano zobaczy. Proszę się tutaj podpisać... oto pański klucz. W nocy przeważnie śpią... przyzwyczaili się trochę... ale różnie bywa.

 

Żeby wejść na pierwsze piętro, muszę iść przez długi korytarz na parterze. Z wielu pokoi dobiega dziwne szuranie i stłumione pojękiwania. W ciszy otaczających ścian, brzmi to nie bardzo zachęcająco. O dziwo z zaśnięciem nie mam problemu. Może dlatego, że jestem bardzo ciekaw, czym powita poranek.

 

~̅~̅

– Może nie powinniśmy go tam wysyłać.

– Teraz też tak pomyślałem. Tym bardziej, że nic nie będzie mógł na to poradzić.

– Tak jak my zresztą. I tak mają szczęście, że ich tam nie zostawili.

– No wiesz... powiązania rodzinne, też swoje robią.

– To prawda... ale nie jednemu by się sprzykrzyło na to patrzeć, już nie wspomnę o pomaganiu.

 

*

Budzi mnie przytłumiany gwar uliczny. Mam wrażenie, że odgłosy za oknem są nie takie jak trzeba. Znowu te cholerne szuranie. Wiem, że najprościej, to wyjrzeć przez otwarte okno i od razu będzie wszystko jasne. Coś mnie od tego powstrzymuje. Jakbym bał się widoku, który niebawem zobaczę. Nagle słyszę przeraźliwy wrzask. Nie trwa długo i szybko cichnie.

*

 

– Ale powiedz sam... jakie oni mają wyjście z tej sytuacji. Praktyczne żadne.

– On jest bystrym facetem. Może coś wymyśli.

– Dobrze wiesz, ilu lekarzy i różnych typów naukowców tam się przewinęło. I co? I nic.

– Szkoda słów. Jedynym wyjściem jest...

– Właśnie. Kto im to zrobił?

– Lub: co. I dlaczego nie wszystkich dotyczy?

– Tego się raczej nie dowiemy.

 

~̅~̅

Słoneczna pogoda jest przeciwieństwem moich myśli. Podchodzę do okna i lekko się wychylam. Mam pod sobą ulicę. Trochę dalej dostrzegam niewielki rynek. Aż mi ciarki przechodzą po plecach. Prawie cały jest pełen ludzi. Tylko że większość czołga się zupełnie przy ziemi. Nawet głowę rzadko podnoszą. Sprawiają wrażenie, że poruszają się... tylko po to, żeby być w ruchu. Jeszcze bardziej przytłacza fakt, że dotyczy to także dzieci. Też się czołgają. Właśnie jeden mężczyzna i mały chłopczyk, przesuwają się pod moim oknem. Obok idzie kobieta. Rodzina na spacerze - myślę sobie. Ale dlaczego mąż i dziecko muszą się czołgać. Słyszę pisk hamulców. Przed jednym z samochodów, pełznie przechodzień. Płasko przy jezdni.

 

Jestem na ulicy. Teraz wiem, dlaczego słyszałem i słyszę: szuranie. Widzę człowieka siedzącego na ławce. Popija coś z butelki. Może mimo wszystko, coś wyjaśni.

 

– Dzień dobry. Proszę mi powiedzieć, co tu się wyprawia?

– Przyjezdny jesteś?

– Tak.

– Dużo było przyjezdnych. Mądrych ludzi. I co? I gówno! Nic nie poradzili. Dupy w troki i odjechali. Pies im mordę lizał... słyszysz ten szelest za mną w krzakach?

– No słyszę.

– To moja żona i dziecko szeleszczą. Ale już niedługo. Ja też mam nóż. Za chwilę ona poderżnie gardło dziecku a później sobie. Wtedy ja zrobię to samo. Im nie mogłem poderżnąć. Nie mam tyle odwagi. Przestaną cierpieć, a ja przestanę cierpieć, patrząc jak one cierpią. Rozumiesz? Gówno rozumiesz!

 

Z krzaków nie dobiega żaden dźwięk. Biegnę tam. Leżą twarzą do ziemi, w kałuży krwi. Matka trzyma w ręce zakrwawiony nóż. Wracam w stronę ławki. Właśnie facet podcina sobie gardło. Oddalam się z tego miejsca, zważając by kogoś nogami nie potrącić. Idę w kierunku hotelu, jakby w dziwnym transie. Może tam się dowiem czegoś więcej. Dostrzegam dwójkę dzieci. Jedno idzie, drugie się czołga. Przystają na chwilę. Stojące chce podnieść, to leżące. Znowu słyszę ten dziwny wrzask. Kładzie go na ziemię. Uspokaja się.

Jestem blisko hotelu. Przed wejściem leży człowiek. Unosi głowę nad chodnik. Tylko na chwilę. Nigdy nie zapomnę, tego spojrzenia, pełnego bólu.

 

W hotelu nic się nie zmieniło. Może poza tym, że nie słyszę tych dziwnych dźwięków. Przywołuję recepcjonistę. Przychodzi po chwili.

 

– Co tu się do cholery wyprawia? Przed chwilą byłem świadkiem samobójstwa. Wyobraża pan sobie?

– Nie muszę sobie wyobrażać... niestety. Zdarza się, że nie wytrzymują.

– Chodzi o tych, co się czołgają?

– Tak.

– Czego nie wytrzymują?

– Czołgania...

– Jak to?

– To się stało w jeden dzień. Nie wiadomo dlaczego i... skąd. Nic nie można na to poradzić. Już wielu próbowało.

– Ale o co chodzi?

– Wielu zupełnie nagle, poczuło wielki ból. Szczególnie w głowie. Zupełnie przypadkowo się zorientowano, że im głowa jest bliżej ziemi, to mniej boli. A jak się czołgają, to prawie wcale.

– A nie mogą po prostu leżeć?

– Wtedy bardziej boli, ale jakoś można wytrzymać. W przeciwnym wypadku, nie mogli by zasnąć.

– Czyli jedynym sposobem, żeby nie odczuwać bólu, to czołgać się z głową przy ziemi.

– Tak. Być w ruchu. I to jeszcze z twarzą skierowaną w dół. Dobrze, że pozostali są wyrozumiali. Sąsiedzi z piętrowych budynków, których dotyczy ta zaraza, mieszkają u tych, na parterze, lub tutaj w hotelu. Byle jak najniżej. Wspieramy się jak możemy. Nie wiem, co będzie dalej. Dużo by trzeba opowiadać. Nawet nie mogą się obrócić na plecy. Na domiar złego, tego typu... rozbieżności dotyczą wszystkich. Także rodzin. Jedni się czołgają, drudzy nie.

– Czyli jedynym sposobem, żeby nie cierpieć jest...

– Tak... lub dotarcie poza granice miasteczka. Tam też umierają.

– I nie ma żadnej... iskierki nadziei?

– Iskierki nadziei, powiadasz pan. No niby jest. Jak byli tutaj ci wszyscy... uczeni, to się okazało, że wszelkie choroby opuściły tych, co się czołgają. No wie pan... nowotwory i różne inne. Są zupełnie wyleczeni. Najzdrowsi z nas.

– Czyli można by rzec, że to... prawie cud.

– Taa... prawie cud. Tylko dlaczego ten ''cud'' im ból zostawił?

– Może to skutek uboczny?

– Skutek uboczny? Tylko czego dotyczy? Bólu czy... cudu?

 

~̅~̅

 

Stoję na obrzeżach miasteczka. Nie chcę tego wszystkiego oglądać. Jak to się stało. Czym sobie na to zasłużyli. A może niczym. Tak chciało przeznaczenie. Do dupy z takim przeznaczeniem. Patrzę w niebo i zaczynam się wydzierać, na cały głos:

 

– Wytłumaczcie mi istoty z nieba, dlaczego to ich spotkało. Czy was zupełnie pogięło. Jak tak można. Miłości w sobie nie macie. Żeby takie coś na niewinnych ludzi zsyłać. Odbiło wam zupełnie. Dlaczego nie można im w żaden sposób pomoc. A w ogóle, co to za niesprawiedliwość. Jednych ta zaraza dotknęła a innych nie. Oczywiście, są wyleczeni. I co z tego! Za jaką cenę. Wolałbym umrzeć, by ich wyzwolić od tego bólu. Żeby ten cały... cover cudu, można było nazwać: prawdziwym cudem. Opamiętajcie się. Bardzo was proszę. Zdejmijcie z nich tę nadsłonkę.

 

Zupełnie niespodziewanie, czuję potworny ból w głowie. Klękam na ziemię. Trochę lepiej. Kładę się zupełnie płasko. Można jakoś wytrzymać. Zaczynam się czołgać. Ból mija prawie zupełnie. Wiem, co zrobię, bo pamiętam co powiedziałem. Zresztą jakie mam wyjście. Lekko unoszę głowę. Widzę w oddali ścieżkę w lesie, którą przyszedłem do miasteczka. Pełznę w jej kierunku. Jedynym widokiem jest piasek i trawa. Dostrzegam żółte wstęgi. Jeszcze trochę czołgania i wyjdę poza granice miasteczka.

 

`̅`̅`̅`̅`

 

Co się do cholery ze mną stało? Nawet nie mogę obrócić się na plecy. Jedynie trochę spoglądać na boki. O co w tym wszystkim chodzi. I dlaczego prawie ciemno. Jak długo tu leżę? Bardzo mi zimno. Mam wrażenie, że za chwilę będzie koniec. Tylko czego?

Słyszę za sobą szelest. Ciche kroki. Nie mogę spojrzeć do tyłu. Za bardzo by bolało. Czuję, że ktoś za mną stoi. Słyszę dziewczęcy głos:

 

– Widziałam jak nakrzyczałeś na niebo. Dobrze mu tak.

– Na jakie niebo?

– Nie unoś głowy, bo będzie boleć... no tam... na skraju miasteczka.

– Jakiego znowu miasteczka? Co ty opowiadasz. No właśnie... może wiesz, dlaczego tu leżę a próba wstania, jest taka bolesna.

– Nic nie pamiętasz?

– A jest coś do pamiętania?

– Pewnie, że jest. Byłeś u nas.

– Co ty za bzdury opowiadasz. Nigdzie nie byłem i nie wiem, skąd tu się wziąłem. Leżę jak kłoda w lesie.

– A wiesz, że niektórych przestało boleć. Mogą chodzić na stojąco. Czasami muszą się kłaść, ale wierzymy, że to minie zupełnie.

– Mogą chodzić na stojąco? To ci dopiero nowina. Co w tym dziwnego? Jakich: ich?

– No tych co wyzwoliłeś.

– Wyzwoliłem? Dziewczynko... pogięło ciebie zupełnie? O czym ty gadasz/?

– Za chwilę umrzesz. Wiesz o tym. To cena. Sam wyznaczyłeś.

– Umrę? Wyznaczyłem? Wezwij pomoc, bo jeszcze pomyślę, że to jakaś dekoracja w czubatym domku. Proszę!

– Nie mogę. Przecież chcesz wypełnić przyrzeczenie. Zresztą żadna pomoc ci nie pomoże.

– Jakie znowu przyrzeczenie? Może i lepiej, że umrę. Na co mi życie, skoro na rozum padło. Czy ty jesteś naprawdę?

– Czołgaj się. Nie będziesz odczuwał bólu.

 

Zaczynam pełzać w kółko. Rzeczywiście pomaga, ale niewiele. Znowu leżę nieruchomo, twarzą do ziemi.

 

– Za to co dla nas uczyniłeś, przyniosłam ci prezent.

– Nic nie uczyniłem. Do dupy z tym wszystkim. No dobra... i tak dziękuję.

– Cieszę się. Masz zieloną kurtkę. Będzie pasował. Za chwilę przypnę na twoich plecach.

– Co przypniesz?

– Biały kwiatek.

– Chwila... biały kwiatek? To jedno pamiętam... ale nie wiem, gdzie go widziałem. Ładny chociaż?

– Bardzo ładny. Sama zrobiłam i bardzo się starałam, żeby był piękny. Do twarzy ci z nim. Przepraszam. Muszę wracać. Ty za chwilę i tak umrzesz, więc moje gadanie, nie będzie miało sensu, nieprawdaż. Jeszcze raz dziękuję w imieniu wszystkich.

 

o̲̅

 

Ostatnie dźwięki jakie słyszy przed śmiercią, to: odgłos nadjeżdżającego samochodu, otwierania drzwi, a po chwili... zbliżających się kroków.

Ktoś idzie w jego kierunku.

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...