Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Jeszcze nie dzisiaj...


Gość

Rekomendowane odpowiedzi

         Zdała sobie sprawę,  że nie czas jeszcze na świętowanie. Kilka dni temu dostała wiadomość,  że córka przyjedzie

pociągiem. Od tygodnia wychodzi rano z domu, siada w przydworcowym barze i popijając herbatę parzoną z torebki

patrzy na peron. Czeka.
         Dzisiaj to jedna z wielu wsi na Zamojszczyźnie. Ładna, zadbana. Ogródki z małymi domkami wzdłuż głównej drogi.

Niektóre z nich pamiętają tamte mroczne czasy.   Przymrużyła zmęczone oczy. Lekki dreszcz przebiegł po jej ciele. Serce

ścisnął niepokój. Czy zdąży, czy dożyje tej chwili, czy pozna. Minęło tak wiele lat. Tyle starań, ogłoszeń, nadziei i zwątpień.

Czy córka żyje, czy pamięta. Była przecież małą dziewczynką kiedy to się stało. Teraz została sama na tym świecie.

Przygarbione plecy, drżące ręce i zapadłe policzki pokryte wyżłobionymi przez łzy i czas bruzdami. Nigdy nie zapomniała

tamtego widoku. Często budziła się z krzykiem.

               Nic nie zapowiadało wtedy tragedii. Co prawda była okupacja ale nie mogła przecież wiedzieć, że Hitler już dawno

zaplanował wysiedlenie mieszkańców tych terenów aby zdobyć nową przestrzeń życiową dla Niemców na wschodzie Europy.

Wprawdzie rok wcześniej dokonali próbnych wysiedleń z kilku wsi wokół Zamościa. Wywieźli wtedy około tysiąca Polaków

do powiatu hrubieszowskiego. Niektórzy próbowali nawet wrócić ale na ich ziemi już gospodarowali niemieccy osadnicy,

mieszkali w ich domach. Niemcy wpadali czasem do wsi ale zabrali już wszystko co było do zabrania: krowy, konie, świnie,

zboże... Została koza, mała, chuda. Widocznie się nie spodobała. Dwie kury udało się schować w stodole.

               Tego dnia świeciło słońce. Wstała rano, wydoiła kozę, przyniosła jajko, które zniosła jedna z kur. Uśmiechnęła

się gorzko. - Będzie dla Basi na śniadanie. Sami z mężem już dawno nie jedli śniadań. Na obiad ugotuje zupę z kapusty. 

Schowała kilka główek w komorze. Muszą wystarczyć na całą zimę.

         Gehenna zaczęła się następnego dnia nad ranem 28 listopada 1942 roku. Na czarno ubrani gestapowcy i żandarmi

w granatowych mundurach otoczyli wieś. Wpadli do domu, dali kilka minut na spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy:

trochę żywności, naczyń do jedzenia, wierzchniego ubrania oraz 20 zł  na osobę.
Wypędzili na drogę całą wieś wrzeszcząc i popychając kolbami karabinów. Trzymali ich cały dzień bez jedzenia i picia.

Tu zrobili wstępną segregację. Oddzielali mężczyzn od kobiet i osób starszych. Inwalidów i chorych zabijali na miejscu.

Do osób, które próbowały uciekać lub stawiać opór też strzelali.  Wszystko wśród rozpaczliwych krzyków kobiet i dzieci.
Jej rodziców i dziadków wraz z innymi starymi i chorymi oraz z duchownymi wywieziono, jak się później dowiedziała, do

Auschwitz. Tam zginęli w komorze śmierci. Ją, wraz z innymi kobietami i dziećmi, mężczyznami i chłopcami  powyżej

14-go roku życia zdolnych do pracy, przewieziono samochodami pod eskortą do obozu w Zamościu. Tu był przedsionek

piekła.
Obóz był otoczony drutem kolczastym. Składał się z kilkunastu baraków. Warunki były straszne, brak higieny, bez pieców,

bez wody, więźniowie spali na gołej ziemi, a temperatury w nocy spadały poniżej zera. Wyżywienie na cały dzień to zupa

z brukwi, kromka chleba, gorzka kawa. A do tego bicie, szczucie psami...
Tu następowała kolejna segregacja. Wszyscy przechodzili badania lekarskie. Nadających się do ponownego zniemczenia

(potomków osadników niemieckich z XVIII) oznaczano symbolem WE w kartotece. Ją i męża - AA - do zatrudnienia w Rzeszy. 

Ciotka, która w obozie podupadła na zdrowiu dostała kategorię KL - do Brzezinki. A Basia? Dzieci, które spełniały wymagania

rasy nordyckiej (wygląd zewnętrzny, budowa czaszki, kolor włosów i oczu) przeznaczono do germanizacji. Odrywano je

na siłę od matek, bijąc a nawet mordując.

- Basia była taka ładna, aniołek z jasnymi loczkami wokół buzi, niebieskie, duże oczy - uśmiechnęła się do tej myśli.

- To ją chwilowo uratowało od śmierci ale wtedy kurczowo trzymała się mojej ręki, płakała - wspomina. A łzy same napłynęły

do oczu.  Córeczka miała przecież tylko cztery latka. Niemiec brutalnie  wyrwał ją z objęć matki a ją samą uderzył kolbą

karabinu. Nie mogła się nawet  pożegnać. Basię wywieźli wraz z innymi dziećmi w nieznanym kierunku. A jej serce pękało

z bólu, nie mogła pomóc. Czuła, że zawiodła swoje dziecko.
 -Moja Basia, moja Basia - łkała. Co z nią będzie, czy ją jeszcze zobaczę?
Wraz z mężem została wywieziona do Niemiec ale zostali rozdzieleni. Po wielu latach dowiedziała się, że został zastrzelony

podczas ucieczki z transportu. Była młoda i silna.  Została przydzielona do pracy w polu. U bauera*, do którego trafiła,

pracowali już Polacy ale byli to robotnicy, którzy przyjechali dobrowolnie do pracy jeszcze przed pierwszą wojną światową.

Wraz z nią przyjechały jeszcze dwie młode dziewczyny. Najmłodsza, szesnastoletnia, miała pomagać w domu.  Myślała,

że lepiej trafiła. A harowała po kilkanaście godzin, tak samo jak reszta.  Była bita przez gospodynię gdy padała ze zmęczenia.

Ona wraz z drugą kobietą  pracowały od świtu do zmierzchu w polu, w oborze. Mieszkały w nieogrzanej komórce.

Niewiele dostawały jedzenia. Były bite  po twarzy pod byle pretekstem. Były niewolnicami, nie miały żadnych praw.

                      Po wojnie powróciła do Polski. Zamieszkała u brata w sąsiedniej wsi. Teraz i on nie żyje. Zmarł przed kilkoma

tygodniami.Została sama.

Od samego początku wraz z  innymi, którzy przeżyli wojnę, zaczęła szukać swojej córki. Nie było to proste. Dużo było

wiadomości o ludziach, dzieciach wywiezionych do obozów zagłady. Natomiast nie znaleziono żadnych dokumentów, ani

w Polsce ani w Niemczech, które by potwierdzały wywóz dzieci w celu germanizacji. Niemcy zacierali swoje zbrodnie,

zwłaszcza tę. Dzięki pomocy dobrych ludzi, którzy wiadomości o wywożonych dzieciach zdobywali m.in. z relacji kolejarzy

raportujących do Polskiego Państwa Podziemnego dowiedziała się, że transport z tego dnia, kiedy wywieziono Basię,

skierowano do Warszawy a później część do Rzeszy a część na Pomorze Wschodnie. Były przeznaczone do niemieckich

rodzin. Ale nie wszystkie dzieci znosiły trudy tej podróży.  Wiezione w bydlęcych wagonach w zimie, miały odmrożenia

kończyn, nosów, uszu. Były zabiedzone i głodne, masowo chorowały a bez opieki i lekarstw umierały. Dokumenty mówią

o setkach dzieci  zmarłych w czasie tych transportów. I jak tu po takich wiadomościach mieć choć cień nadziei?
         Po pierwszych wywózkach dzieci z Zamojszczyzny organizacje charytatywne takie jak Polski Czerwony Krzyż oraz

społeczeństwo organizowały pomoc. Kolejarze i mieszkańcy, korzystając

z postoju pociągów, wykupowali od Niemców albo wykradali dzieci. Ukrywali je potem w ochronkach lub we własnych

domach.
- Może i Basię ktoś uratował, może jej ktoś pomógł? Kurczowo trzymała się  tej iskry nadziei.  W sercu nosiła ją całe lata

Ale jak trafić na ślad czteroletniego dziecka, które najprawdopodobniej nie pamiętało swojego nazwiska. Czy opiekunowie

mają interes przyznać się, że wychowywali polskie dziecko? A jeśli trafiła do niemieckiej rodziny to na pewno nie mówi

nawet po polsku. Takie rozterki targały duszą tej kobiety.
         Aż któregoś dnia, kiedy nadzieja już gasła, przyszła dobra wiadomość. Ktoś z Nadrenii zobaczył w polskiej prasie

wychodzącej w Niemczech ogłoszenie  o zaginionych dzieciach. Wiedział. że z Prus Wschodnich po wojnie wrócili tu

przesiedleńcy. Wśród nich było dużo małych dzieci. Czy wszystkie były niemieckie? Ten nowy ślad uruchomił działania

 Polskiego Czerwonego  Krzyża. Ale żadne dokumenty nie potwierdzały podejrzeń. Nieoficjalnie wiadomo było, że przywiezione

wtedy dzieci miały oryginalne dokumenty niemieckie. Jakże  mogło być inaczej. Polacy, nawet będąc pod okupacją, 

wyrabiali uratowanym  dzieciom metryki chrztu, nawet żydowskim. Znowu ból beznadziei. Takich momentów zawodu

w ciągu jej długiego życia było dużo. I nagle, chyba cud jakiś. Przyszła wiadomość z Czerwonego Krzyża, że to ona jest

poszukiwana przez jakąś kobietę z Saksonii.  Przecież tam była na robotach! Kto może ją szukać? I po co? Nie miała

tam żadnej rodziny, znajomych... Okazało się, że poszukiwała ją kobieta, która od swojego  niemieckiego "ojca", będącego

na łożu śmierci, dowiedziała się, że jest polskim dzieckiem. Na dowód tego wcisnął jej w dłoń mały szkaplerzyk na zwykłym

sznurku, który miała przy sobie pewnegogrudniowego dnia kiedy przybyła z transportem. "Chore i wycieńczone dziecko

uratował od niechybnej śmierci. Traktował ją  jak własną córkę, dał wykształcenie. Po wojnie wraz z falą przesiedleńców

trafił do Saksonii". Tyle miał na swoją  obronę.  Ale zabrał jej tożsamość. Był winny jako Niemiec.
- Wpadłem w tryby machiny wojennej. z której nie umiałem się wydostać - tłumaczył się. A może nie chciał się wydostać?

Teraz ruszyło go sumienie...
             Nowa nadzieja wstąpiła w to znękane serce. Pamięta,  że jej Basia dostała od chrzestnego szkaplerzyk na chrzcie.

Czy to może być jej Basia? Czy zobaczy swoją córkę zanim zamknie oczy? Tyle już przeżyła nadziei i rozczarowań. Długo

jeszcze trwały formalności ale wreszcie nastąpi ta wyczekiwana całe lata chwila. Dostała wiadomość, że przyjedzie

pociągiem,  jedynym, jaki zatrzymywał się na tej niewielkiej stacji.
 Dziennikarz powiatowej gazety chciał zrobić z nią wywiad ale co miała mu powiedzieć? Że ma nadzieję a jednocześnie

jej nie ma? Wiele sygnałów  było mylnych. Że boi się tego spotkania? Bo jak można poznać kogoś po pięćdziesięciu latach?

Basia była jak wiele innych dzieci, nie miała znaków szczególnych. A szkaplerzyk? Pewnie nie jedno dziecko go miało,

taki był zwyczaj w chrześcijańskich rodzinach.A opowiadać o swoim życiu nie chciała.   Czekał przez kilka dni razem z nią

na stacji. Basia nie nadjeżdżała. W końcu pojechał do swoich innych ważnych spraw.
Ona się nie poddawała. Czekała. Tego pamiętnego dnia pociąg zatrzymał się na pustej stacji.

- Pewnie jeszcze nie dzisiaj - pomyślała - jeszcze nie dzisiaj.  Ostatnie dni nadwątliły znowu jej wiarę w odzyskanie córki.
Z wagonu wysiadła młoda kobieta. Spojrzała w jej kierunku. Blond loki wokół ładnej buzi.
-Jak moja Basia ale to nie ona, ta przecież jest taka młoda.
- Jeszcze nie dzisiaj - spuściła smutno głowę i już miała iść do domu.
Przyjezdna energicznie szła w jej kierunku, podeszła...
- Leokadia Susz?- spytała.
Na dźwięk swojego imienia podniosła gwałtownie głowę. Te same oczy jak jej maleńka Basia. Usta jej drżały, nie mogła

wymówić słowa. Zamknęła oczy, chyba śni. I znowu to wspomnienie, jak żandarm niemiecki wyrywa płaczącą Basię

z jej rąk. Zaczęła szlochać. Młoda kobieta wzięła jej spracowane ręce w swoje dłonie.
- Jestem  Hilda, córka Emmy, to znaczy Basi. Nie mogła przyjechać, nie doczekała. Chorowała na serce. Zmarła dwa

tygodnie temu. Głos jej się załamał, popłynęły łzy. Objęła starą kobietę,
- Teraz mam tylko Ciebie,  Babciu.

-----------------
* bogaty chłop niemiecki
    

 

 

 

Edytowane przez Gość
wersy w ostatecznej wersji źle się dzielą (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...