Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Złoty Baldachim


Rekomendowane odpowiedzi

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Martwy punkt. Byłam nim. Blask świecącej latarni zamykał oczy, gdy podążałam ścieżką w moim mniemaniu: radosną i szczęśliwą. W końcu wpadłam w dół. We własne wykopane dzieło. Wyjście na zewnątrz stwarzało nie lada problem. Mokra ziemia leciała na twarz, łącznie ze wszelkim robactwem. Czułam zapach zgniłej ziemi. Za każdym razem, ręce cofały się na śliskim błocie, popychając moje ramiona, na samo dno. Miałam wrażenie, że wyjdą z niego cuchnące zwłoki zmarnowanych dni, wciągając mnie jeszcze głębiej. Wtedy, gdy kopałam ciemną jamę, nie zdawałam sobie sprawy, że złota łopata jest tak naprawdę gównem a ten cudowny dół: szambem. Wszystko było takie jasne i klarowne. Aż za bardzo. Mózg pełen fałszywych kryształów, nie dostrzegał nic poza nimi. Owszem, widziałam cienie na ścianach, ale miałam je gdzieś. Można by rzec: w głębokim poważaniu. To prawda. Były ciemne, ale chociaż niezakłamane. W jakiś sposób dające takie czy inne, stabilne oparcie.

 

Lecz złoty baldachim wisiał nade mną. Złote światło, fałszywie, niby delikatnie, muskało wniebowzięte ciało. Przysłaniało całą resztę tak bardzo, że w końcu rany zaczynały krwawić od nadmiaru gorąca, a kawałki skóry odpadały od ciała. Raniło ciemnością, choć błyszczało jak sarni zadek, za którym biegłam i biegłam, radosna i w skowronkach. Wiem, wiem. Mam dziwne skojarzenia. Ale tak to ze mną jest.

 

Nachodzą mnie teraz dziwaczne myśli.

 

Są takie chwile, że czuję się jak szmata do wycierania podłogi, z której ktoś bardzo wredny, wykręcił całą wodę sensu życia. Wylatuje i spływa do kanalizy. Albo jak domek z kart. Wystarczy słaby wstrząs i wszystkie cząstki lecą prosto na zapaskudzoną ulicę. Ludzie depczą po mnie. Nawet nie dostrzegają tych małych postrzępionych obrazków, tworzących pokręcone życie. Nadal tam jestem. Szybują z kąta w kąt, a stworzeniami, w których wzbudzają jako takie zainteresowanie, są jedynie biegające szczury. Zapewne niedługo nadjedzie śmieciara i wszystko się dla mnie skończy. Zostanę częścią składową wielkiej kupy śmieci. Niezauważana i lekceważona po same uszy. Kiedyś wierzyłam w przeróżne ideały. Nawet w takie głupoty jak: opatrzność i przeznaczenie oraz wiarę w coś lepszego. Staram się jak mogę. Na ile potrafię. Czasami jest to męczące dla innych. Ale chyba zawsze jest tak, że dla jednych jesteśmy zakałą a dla innych skałą, na której mogą w miarę pewnie stanąć.

 

Światło już mnie tak nie razi, ale ból oczu pozostał.

 

Wierzyłam w miłość, wzajemne zaufanie, dobroć. I co z tego? Znaleźli się tacy palanci, którzy tę wiarę wrzucili do bagna razem ze mną. Musiałam się taplać jak świnia w błocie. Nie dosłownie oczywiście. Ale i tak mam często wrażenie, że ktoś mnie za nogi ciągnie na samo dno. Jakieś zimne oślizgłe ręce. Cuchnąca gęsta ciecz wlatuje mi do ust i w końcu zostaję wciągnięta do wewnątrz. Dałam się oślepić, razem z odgłosami pokręconego świata, w którym przed chwilą byłam. Opisuje to w dziwaczny sposób, żebym została dobrze zrozumianą. Zależy mi na tym, chociaż wiem, że dla większości ludzi jestem wrzodem na dupie. Jakimś chodzącym dziwadłem, myślącym zupełnie inaczej niż pozostali. Co oni o mnie wiedzą? Nic. Tak samo, jak ja o nich. Po co się czepiają? Niech każdy dzięcioł swoje robaki wystukuje. Gdy pomogą to dobrze... jak zaszkodzą... no cóż. Mógł z innego drzewa wydłubywać. Jego wybór. Życie bywa bardzo słodkie. Czasami tak słodkie, że aż gorzkie. Zemdlić może.

 

Byłam jak ta głupia bezmyślna ćma, lecąca do światła.

 

Człowiek frunie do muchołapki i nawet o tym nie wie. Miałam wiele takich lotów, które skończyły się niemożnością odklejenia. Trzepotałam skrzydełkami do granic wytrzymałości. Wiele twarzy, od których po gębie dostałam, najchętniej bym rozbiła aż do wytrysku krwi. Ale cóż mogłam poradzić, skoro nóżki miałam przyklejone do lepkiego kusiciela. Najchętniej bym tego zwisającego flaka, zdjęła z sufitu i rozszarpała na strzępy. Ale też wiele ludzi bym przytuliła. Nie jestem z natury zła...

 

Rozbijam każdą świecącą żarówkę, z której wylatuje podejrzane światło. Niestety. Nie zawsze mój wybór jest słuszny. Zostają tylko poranione dłonie.

 

… raczej bardzo emocjonalna. Nawet teraz czynię wiele dobra, ale dużo spraw mnie przerasta, bo jeszcze zupełnie nie wstałam z kolan i jestem mniejsza od nich. A to wszystko dlatego, że kiedyś zostałam bardzo oszukana. Cukierki okazały się potłuczonym szkłem, a czekolada, śmierdzącym… wiadomo czym. Tak w skrócie można określić to, co wtedy przeżywałam.

 

Dla jednych byłam kochaną, a dla innych… niby też… rozświetlali drogę przede mną… nawet róże pozbawiali kolców, a ja głupia wierzyłam, że to nadal ten sam kwiat dla mnie rozkwita… szkoda słów. Jedni kołem życia swobodnie obracają, a inni kaleczą dłonie drutem kolczastym i na dodatek muszą myć podłogę, którą obryzgali. Każdego coś gryzie, ale niektórych przegryza na wylot. Aż flaki na zewnątrz wyłażą. Ale żeby pomóc z powrotem włożyć, to już takich nie ma. Dopóki wszystko cacy-cacy... ale żeby się babrać w cudzych wnętrznościach i rączki pobrudzić. Co to, to nie. Chociaż przyznaję, że parę razy trafiłam na takich, co pomogli. No dobra. Ale jak się pozbyć skazy w ukochanej szybie, żeby jej przy okazji nie rozbić?

 

Dziwne, ale w nocy nieźle sypiam. Może to i dobrze. Rozbiłam nocną lampkę w drobny mak, rzucając nią o ścianę. Tak na wszelki wypadek. Jutro posprzątam. Na dzisiaj mam dość atrakcji.

 

Kiedyś miałam pokręcony sen. Właściwie dodający otuchy, ale i tak dziwaczny. Widziałem we śnie gilotynę. Była cała świecąca, a ostrze jeszcze bardziej. Jak wyrzeźbiona ze złotego lodu. W pewnej chwili przyniesiono człowieka. Położyli go normalnie, jak się kładzie na ścięcie. Nie miał głowy. Ale ostrze miało. Zaczęło lecieć w dół, a kiedy było na wysokości szyi, to się zatrzymało i głowę oddało ciału. Człowiek wstał i sobie poszedł. Wiele myślałam o tym śnie. O co chodziło w tym całym: popieprzonym odwróceniu zdarzeń? Co dalej działo się z tym człowiekiem? Naprawdę nie jestem taka zła. To żadne usprawiedliwianie siebie. Nic z tych rzeczy. Mam swoje wady. I to sporo. Całą wielką kupę. Ale zalety też się znajdą, gdyby dobrze rozgarnąć.

 

Miałam też inny sen. Biegłam na wysoką górę. A im bliżej byłam wierzchołka, tym droga była bardziej stroma. W końcu biegłam po pionowej ścianie, by za chwilę biec, prawie do góry nogami. Ale zbocze mnie nie puściło. Świeciło blaskiem, który nie raził, chociaż widniały na nim: zardzewiałe latarnie. Nie spadłam. W tym momencie się obudziłam. Pomyślałam, że szczyt góry mnie uratował, wydając polecenie ścianie. Tak, wiem. Pokręcone te moje myśli, jakbym myślała, biegając wokół świdra.

 

Kupiłam nocną lampkę. Przecież nie mogę cały czas uciekać.

 

Dzisiaj znowu poszłam na ulubiony mostek. Lubię tam stać i wpatrywać się w rzekę.

Jest nie duża, tak samo, jak kładka. Woda diamentowo czysta. Do granic możliwości. Właśnie tu, najbardziej odczuwam przemijanie chwil. Gdy na wodzie nic nie ma, to właściwie nie widać, że płynie. Wydawać by się mogło, że wciąż ta sama, w tym samym miejscu. A wcale tak nie jest. Nie ta sama. To tylko ułuda. Myślę sobie, że nasze życie toczy się na dnie, a my jesteśmy zanurzeni w przezroczystym czasie. Płynie nieustannie. Nic nie możemy na to poradzić. Ani przyspieszyć, ani zwolnić. Jedynie zaakceptować i pogodzić się z tym. Nie wiadomo, co się dzieje na brzegu. Jak wygląda tamta plaża oraz Kraina, w której się znajduje? Czy jakieś istoty, siedzą z kołem ratunkowym, żeby w razie służyć pomocą, nie mamiąc nas świecidełkami coverów życia. Nie da się tego sprawdzić. To jest niemożliwe i niemożliwością pozostanie. Dopóki istniejemy i istnieć będziemy. Gdzie płynie ta rzeka? Skąd i jak jeszcze długo? Czy kiedykolwiek wyschnie? A jeżeli tak, to co z płynącym czasem? Czy jej nurt rozświetla ryby, płynące pod prąd? Bo trupy światła nie potrzebują.

 

 

Głowę wam tylko zawracam tym moim zafajdanym pisaniem. Ale z normalnym (ha ha, czyli ze mną) człowiekiem tak bywa. Musi raz po raz wyrzygać, co go boli. Ale też wiele razy przełknąć tego gluta, co chciał z siebie wypluć a który tak zawzięcie i metodycznie, plugawił i ranił sklepienie ust. Niekiedy to nawet pomaga. Taki psychiczny pancerz. Później w trudnych okolicznościach, wystarczy lekko usta wytrzeć. No nic! Czekam na zimę, żeby sprawdzić, czy brudny śnieg jest wewnątrz biały. Jeżeli tak, to jeszcze mam szansę. Nie wszystko stracone.

 

Pomału odklejam buty od martwego punktu, chociaż między podeszwami a… nim, zostało jeszcze kilka klejących nitek. To mnie wprawiło w dobry nastrój. No powiedzmy… w nie najgorszy. Muszę stać się ogromnym tygrysem o stalowych zębach, co przegryzie wszystkie błyszczące kraty, którymi mnie obudowano. Na moją zgubę, lecz w pewnym sensie: wzmocnienie. Też tak czynię. Z całych sił, na jakie mnie jeszcze stać. Aż iskry lecą.

 

Mam nadzieję, że doczekam takiej chwili, gdy wreszcie będę wiedziała, czy szklanka jest w połowie pusta, czy w połowie pełna, moich spełnionych i niespełnionych marzeń. Chociażby w niewielkim stopniu, ale w takim, żeby widzieć przed sobą cel, który wzmocni moją wiarę we własne siły. Dopóki mi zależy, to chcę wierzyć, że niemożliwe stanie się możliwym, a przyszłe życie, bez względu na to ile go zostało, będzie dla mnie znośniejsze.

 

 

Dzisiaj spostrzegłam pierwsze pęknięcia na złotym baldachimie. Tak owszem, jeszcze istnieje. Ale cóż ja widzę? Cztery anioły idące po bokach, w szatach z fałszywego światła, zmieniają się w skwierczące plamy znikające w ziemi. Dźwigary przestają istnieć.

To mi dodaje otuchy. Niemożliwe staje się: możliwym.

Mam nadzieję, że uciekam po raz ostatni, żeby nie zostać żywcem pogrzebaną pod jego odłamkami. To nie tchórzostwo, tylko taktyka zwycięskiej bitwy. Wierzę, że tak jest.

 

 

Stoję na łące. Piękna słoneczna pogoda. Wieje lekki przyjemny wietrzyk.

Lecz błękitne niebo wysoko nade mną.

 

ɗﻉᛕคѻร

Edytowane przez Dekaos Dondi (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...