Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

OPOWIADANIE HIDŻ GOŚĆ Z INNEGO WYMIARU


Rekomendowane odpowiedzi

 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 
Chyba słyszę kroki, co kilka sekund nadbiega mnie jakiś niezidentyfikowany dźwięk z nieokreślonego bliżej pomieszczenia w domu, a cisza, jak megafon wzmaga każde najmniejsze dźwięki, które zamieniają się w obiekty budzące matematyczno - fizyczne odwzorowanie rzeczywistości. W kuchni z kranu kapie woda, stukają krople o zlew, kap, kap, kap, każde rozbicie się kropli w zlewie łączy się z naprzemiennymi odgłosami, niby kroków, choć mogły to być omamy, bo niemal wszystko mogło wydawać ten dźwięk.
Kolejnym przykładem jest pasek w otwartej od przeciągu szafie, wiszący na wieszaku na paski – on też mógł od wiatru się kołysać i wydawać ten dźwięk. Również myszy, szczury lub inne gryzonie, przecież jesień za pasem, to i takie stworzenia mogą szukać schronienia. Ostatecznie mógł to być też kawałek wisiorka Sandry, uderzający w łazience o parawan prysznica. A w łazience okno jest uchylone i wietrzy się, czasem wiatr zaświszczy, by dopełnić machinerię teatru ciszy, która nigdy nie jest sobą w stu procentach, nie spełnia swojego planu arcyważnego w pełni, pozwala wodzić się za nos aktorom w jej teatrze.
I dzięki niemal symfonicznym synchronizacjom porządku z chaosem powstaje mały recital, gdzie zdumiewająco dużo równych taktów i zaskakujących brzmień, a wyobraźnia np. obrazuje stepującą mysze przy dźwiękach upadających kropel, a wiatr odmierza metrum niemal równo z Dancing in the Moonlight – Van Morrison'a.
Krople też w tym momencie ciągle upadają, jedna za drugą, i nadgryzają jak kieł, lekko zardzewiały zlew - a krople, wszystkie z tych kapiących, nie są zwykłymi łezkami, a niczym święte i silne, stają się konstrukcją potęgi, gdyż zdradzają tajemny, naturalny sposób na pewne osiągnięcie celu, czyli że aż do bólu, powoli trzeba kapać punktowo na cel i drążyć na wylot problemy, przebijać, przechodzić dalej i wciąż naprzód napierać. Aż do ostatecznego osiągnięcia celu, a nieraz jest nim wybawienie cudownie uniwersalne, czyli takie, które niekoniecznie prowadzi do wniebowzięcia, aczkolwiek masywna siła katharsis oczyszcza z odczuć winy i zhańbienia oraz pomieszania zmysłów, na długi czas.
A kroki, a raczej kroczki – ten stukot niby obcasów miniaturowych o posadzkę stał się bardzo chaotyczny, gdyż odgłosy zmieniały brzmienie - to tak jakby brzmienie docierało z dwóch źródeł i to nad wyraz gwałtownie. Zastanawiałem się, czy uda się temu czemuś się ocalić. Jeśli się okaże, że samodzielnie nie uda się temu czemuś wybrnąć z opresji, to będę interweniował, bo ono zgubiło pewnie ducha odwagi i chłodnego rozrachunku w tej drewnianej szachownicy, w klepkach jasnych i ciemnych naprzemiennie ułożonych. Zapewne doszło do szacha matu, a duch, przeżegnawszy się, opuścił te ów POLA SZALEŃSTWA, opatrzone zbiorem zasad - niektórzy nazywają go nadal kodeksem karnym...choć już od dawna w slangu ulicznym zwą go Księgą Uczłowieczenia Krzywdą, gdyż po upadku dla mnóstwa Aniołów kodeks karny stał się zamiast przestrogą, to wielkim spisem wyzwań, które były stopniowo wykonywane, a w zasadzie łamane, bo wykonywanie zadań dążyło do złamania całego kodeksu karnego.

Krótko mówiąc, jeśli uznamy zasady gry w szachy za kodeks karny, który dotyczy Ziemi jako pola gry i zastosujemy filozofię z upadku ostatnich aniołów, to na ogół piony i figury czy to białe, czy czarne poruszają się, w jakim momencie i kierunku chcą, utworzy się w ten czas chaos, ale i wolność, bo sztywne reguły już nie ograniczają. To jest tak, jakby drogi ulice chodniki i ścieżki wymazać i każdy by chodził, jak i gdzie chciał, nie jednokrotnie a wręcz notorycznie ginąć pod kołami.
Zostając stratowanym lub przez brak porządku w głowach doprowadzonym do śmierci w jeszcze większym chaosie, a porządek, który to jest podstawą mądrością wypracowaną i zaczerpniętą z wykonywania czynności powtarzalnych, które budują wszak kręgosłup - zdyscyplinowanie, i pomagają uzmysławiać przyczynowo skutkowy system rzeczywistości,
pozostaje w sferze podstaw, budulców ładu i porządku.
Kodeks odłóżmy na razie na bok. Skupię się nad tym, co się dzieje aktualnie.

Słyszałem szamotanie. Ciche, w stosunku do naturalnych dźwięków otoczenia, czyli tramwaju, który za dnia przejeżdżał, co godzinę pod oknem, czy to telewizora, a nawet lodówki w trakcie chłodzenia. Wystarczająco słyszalne dla człowieka mojego pokroju, żeby wzbudzić zmysły i dokonać interwencji. Zdarłem sobie koc z nóg, było dość chłodno jak na wrzesień, w dodatku była już niemal noc, i poszedłem kroczek za kroczkiem za szmerami, cichymi bardzo, ale jeszcze w zasięgu ciszy, w miarę dającym się rozpoznać. Tupanie i pikanie czy może skomlenie, zwał jak zwał, ale docierało, jestem pewny, z pokoju sypialnego. Gdy wszedłem do tego pomieszczenia, którego z reguły zwykłem unikać, głównie ze względu na wspomnienia, w których żona będąca oczkiem w głowie, sercem i rozumem, zostawiła mnie na lodzie, bez słowa dokąd idzie ani telefonu ni adresu e-mail czy choćby pagera i odkąd bywam sam, już nie sypiam w tym miejscu, zbyt dużo wspomnień mogących pchnąć mnie w kierunku niemożliwego lub co najmniej doprowadzić do depresji, z której przecież tak długo wychodziłem.
Doszedłem do drzwi do sypialni, gdy miałem dotknąć klamki, poczułem jej perfumy, cały pokój pachniał nimi, gdyż właśnie tutaj miała swoją garderobę i pulpit do makijażu. Hmm... zapach okazał się nieziemsko bolesny. Nie wiem, czy znacie to uczucie, ale kiedy się przejdzie piekło, to miłość zamienia się w cierpienie, a cierpienie w mordęgę, wspomnienia jak korona cierniowa ranią jaźń dotkliwie. Następuje przewartościowanie każdego aspektu naszego życia, gdy tragedia zawita do naszego domu. Rozstanie przerwało piękne plany na przyszłość, marzenia o wspólnej starości, uff, chyba zbytnio się oddaliłem od ładu, który zdołałem wypracować po rozstaniu. Po co o tym mówię? Sam nie byłem pewny, wyłączyłem na moment dyktafon, zamknąłem oczy i prosiłem dobrego anioła stróża o błogosławieństwo, bym życie opanował, by ono nie zjadło mnie razem z tymi, którym wszystko jest jedno.
Wszedłem do pokoju sypialnego i widzę, że wszystko jest na swoim miejscu, jakby czekało, że Sandra kiedyś zmieni zdanie i wróci. Jakby zdołała nigdy nie zapomnieć, że nie doszło do zdrady, kłótni też było mało, prawie wcale nie podnosiliśmy głosu w rozmowie, w łóżku byliśmy zgraną parą. Cóż jej odejście to największa dla mnie zagdaka. Niebawem minie 5 lat od tamtego pamiętnego dnia. Wciąż żyję, oddycham, myślę, mówię, chodzę – to znaki, że kobieta to nie ultimatum, bez którego nie sposób żyć – od dłuższego czasu próbuje sobie to wbić do głowy, uświadomić panteistycznie, ponad całym moim życiem, niczym krzyż w kościele i na ścianach domów. To jest może prymitywne, lecz pozwala myśleć poza kategoriami ja i ona, ona i ja, a zawrzeć swój los we własnych dłoniach, które doznają eksperymentu przetrwania.

Chociaż mam przeróżne warianty awaryjne, na wypadek, gdybym zasłabł w postanowieniu, bo są kobiety, które kręcą się obok, zależy im, bym dał choć jedną szansę, ale wciąż się pilnuję, więc nie widzę takiej potrzeby, by angażować się w coś, czego nie da się kontrolować ani przewidzieć.
Gdy podszedłem do komody przy oknie, która była pięknie oświetlona przez księżyc, któremu brakowało maksimum 3 dni do pełni, nie to było wtedy najważniejsze, a to, co dostrzegłem przed komodą u samych jej stóp.

Myślałem, że to jakiś żart, bo niemal byłem pewien, że to będzie mysz, lub jakiś szczur, a ostatecznie coś żywego, a tymczasem to, co zobaczyłem, było nie z tego świata. Cóż to było – tego nigdy nie będę i nie byłem pewny, wystarczyło mi, że świeci się na niebieski – szafirowy kolor i jest całe przezroczyste. Z twarzy podobne było chyba do małp, ale miało ciało bardzo postarzałe, i ubiór świadczył jakby o jakimś kosmicznym kraju pochodzenia, gdy tak się zapatrzyłem w tego oczy, dostrzegłem ból, popatrzyłem na jej nogę, a ona była uwięziona w szafie, lecz realnie między jakimiś wymiarami – tak jakby nie zdążyła przejść z wymiaru matecznego do naszego i ktoś portal zamknął od tamtej strony, by utrudnić komuś życie - zapewne. Istota była zdolna, by kręcić się dookoła i tuptać by dużo ryzykując, gdyż mogła trafić na agresora, sprowadzić pomoc. Dwoma możliwymi logicznymi ratunkami z obecnej syt są: szybka podróż w czasie i zapobiegnięcie tej sytuacji lub szybki powrót do wymiaru początkowego i ponowienie próby przejścia przez portal. Obie z opcji są ryzykowne z dwóch powodów. Po pierwsze, podróż w czasie może zakłócić
czasoprzestrzeń i ślad metamaterialny może zginąć, co uniemożliwi powrót do czasów, z których się przybyło. A po drugie, w momencie powrotu, gdy jonizacja nie zostanie ograniczona do bezpiecznego poziomu, to ono może stracić nogę, a maszynka do kontroli jonizacji jest zapewne po drugiej, stronie. To są rozwiązania, które pojawiły mi się w głowie bardzo szybko, szczerze sam nawet nie wiem skąd, przez chwilę przeszło mi przez myśl, że ta małpa to jakiś telepata. Zająłem się innym tematem, bo to jeden z tych, który nie da się rozwikłać bez pomocy kogoś mądrzejszego.
Sądząc po tym, że ta małpka skomli, to musiało ją cały czas coś bardzo boleć i pewnie jest uciekinierem, jak dezerter i nie ma kontaktu z nikim. Być może była też przetrzymywana. Ma widoczne ślady na nadgarstkach i nogach i szyi, pewnie po kajdanach. Po chwili od namysłu nad sytuacją tejże małpki przypatrzyłem się tak bardzo interesującymi i nader znajomymi oczami.
Podczas gdy zacząłem kojarzyć, skąd wydają mi się znajome,
małpa się odezwała w języku polskim:
Jestem HIDŻ dziecko Wymiaru Małp, syjonistycznego antykapitalistycznego systemu gwiazdy Armadion na drugim końcu galaktyki, jestem uciekinierem, dezerterem, zdradziłem swój lud i jego prawa, a teraz stoję przed tobą i proszę o wybaczenie za najście, ale potrzebuje klucza do portalu międzywymiarowo-gwiezdnego, inaczej nie ruszę się z miejsca, mój klucz portalowy spłonął podczas teleportacji. Czy masz klucz protalowy? Po chwili dodał: - Gdzie ja jestem ?
Zaskoczony odparłem, - U nas na Ziemi, ale tu nie ma dostępu do między gwiezdnych i wymiarowych podróży cywilnych. Może za 100 lat coś się w tej kwestii zmieni!
Ja przecież nie mogę tu stać do śmierci! Musimy coś z tym zrobić – odparła małpka.
Jedyną instytucją, która może pomóc, jest NASA, ale to za daleko i nie mamy żadnych szans uzyskać od nich cokolwiek. Gdyby cię zobaczyli, zapewne by pojmali i uwięzili. Kontakt z nimi odpada, za duże ryzyko.
Małpka zamknęła oczy na moment, a cała niebieska aura zaczęła wibrować, gdy tylko otworzyła oczy, wszystko wróciło do normy. Po chwili przemówiła znów. Mam plany pilota portalowego, jedyne co potrzeba to zebrać części, z których zbuduję go.

Małpka poprosiła o kawałek papieru i zaczęła intensywnie spisywać potrzebne artykuły.

Po półgodzinie Małpka HIDŻ przekazała mi spis potrzebnych elementów, które mają sprawić, że znów będzie wolny. Gdy czytałem całość listy, było na niej 12 części głównych i po 2 części pośrednie dla każdej części głównej, czyli 12 części głównych + 24 części pośrednie.
Część znajdę w warsztacie – pomyślałem, ale reszta to będzie wyzwanie na miarę mistrza złodziejstwa i manipulacji, czyli zakładam, że nie mam szans. Nie mogłem tego powiedzieć mojemu gościowi, musiałem się naprężyć i spróbować wszystkich sił, by go uratować.
 
<<<CDN...>>>
Edytowane przez Dawid Rzeszutek (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chciałam zameldować, że przeczytałam, aczkolwiek  w dwóch podejściach :)

Pomysł trochę z E.T. Spielberga, ale zaciekawił, szczególnie początek fajny z tym opisem ciszy  :)

Czcionka do zmienienia, bo jednak ciężko się czyta.

Trochę błędów stylistycznych więc, wg mnie, tekst wymaga dopracowania.

Tego się często nie widzi, jak się samemu pisze :)

Pozdrawiam.

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 miesiące temu...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...