Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Potem


Patryk Robacha

Rekomendowane odpowiedzi

Potem

 

I byłem wtedy

w teatrze,

To było

w tamtą niedzielę.

Piłem,

nie jadłem,

a piłem właśnie

I potem

w tym teatrze

byłem.

 

Chwiejnie przed siebie

potem

szedłem.

Na czerwonym

przeszedłem.

I wódkę

potem piłem.

Już nie pamiętam

czy sam piłem.

Czy z tymi

aktorami

i z tamtym

Żydem.

A potem

na moment pić przestałem.

Wstałem,

odszedłem,

odjechałem.

 

Na gesty,

na słowa

była taka walka

I rower dosiadłem

i uciekłem.

 

I znowu

wódkę piłem

potem.

I pamiętam,

że to było

wtedy,

kiedy ją straciłem.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Bardzo fajna terść, co do zapisu, to nie jestem pewna, jakby było lepiej. Twój mi się nie podoba, wychodzi tasiemiec. Zrobiłam propozycję skrócenia formy, ale muszę to jeszcze przemyśleć, a Ciebie to nic nie zobowiązuje. Sam wiersz mi się bardzo podoba.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Dobrze, jestem ciekaw co z tego wyjdzie. W pierwotnej formie brzmiał tak: 

 

Potem

 

I byłem wtedy w teatrze,

To było w tamtą niedzielę.

Piłem, nie jadłem, a piłem właśnie

I potem w tym teatrze byłem.

 

Chwiejnie przed siebie potem szedłem

- na czerwonym przeszedłem.

I wódkę potem piłem

Już nie pamiętam czy sam piłem,

Czy z tymi aktorami i z tamtym Żydem.

A potem na moment pić przestałem.

Wstałem, odszedłem, odjechałem.

 

Na gesty, na słowa była taka walka.

I rower dosiadłem i uciekłem.

 

I znowu wódkę piłem potem.

I pamiętam, że to było wtedy,

Kiedy ją straciłem.

Edytowane przez Patryk Robacha (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A byłem wtedy z nią w teatrze,

to było w ubiegłą niedzielę,

po sztuce nie jadłem, paliłem,

w drinkach się pogubiłem,

znowu w teatrze byłem,

piłem.

 

Chwiejnym krokiem do tyłu szedłem,

na czerwonym świetle - przeszedłem,

i wódkę potem sam (z kimś?) piłem,

może z komediantami,

może z Żydem waliłem,

byłem.

 

Na moment pić przestałem, patrzę

na gesty, słowa, głowa - walczę,

się obejrzałem, odjechałem,

na rower nagle siadam,

uciekam, już nie gadam,

padam.

 

Ktoś rękę mi podaje. Wstaję.

Głowa mnie boli, piję dalej.

Nie pamiętam gdzie? kiedy? byłem.

Teatr, ulica - śniłem,

na pewno ją wtedy stra- 

ci-łem.

 

Zrobiłam jak zauważyłeś 9, 9, 9, 7, 7, 2 Tylko w ostatniej zwrotce, ostatnim wersie 3.

Ze względu, że podmiot liryczny jest pod wpływem alkoholu, słowa w wersach muszą to również pokazywać zestawieniem poplątanym z pomieszanym. 

Najśmieszniejsze dla mnie jest to w jakich okolicznościach stracił :))))))

Edytowane przez MaksMara (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Teatr już był po fakcie rozstania podmiotu lirycznego, jest próbą ucieczki w fikcje, a następnie w alkohol. W trakcie "picia" podejmuje ostatnią próbę walki o nią - stąd walka na gesty i słowa - przegrywa ją i ucieka, oddając się piciu, jak to bywa często. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

podsłuchuję was trochę i przyznam, że mnie się podoba jak jest,

chociaż  zwykle wiersze z enterami nie zatrzymują mnie na długo, tutaj jest inaczej.

Wybacz Mario, ale zerknij w lewo na pijaka ;)

 "gościu" mamrocze coś

             do siebie

             a jednak

          celebruje słowo

             po słowie

             idzie cofa

              zerka

            w prawo

            znów mamrocze

           gestykuluje

             przystaje

               idzie

 

tak to wygląda, jak się jest pod wpływem :)

Wiersz mi się podoba, bo obrazuje cały ten image i to co w nim zawarte,

jakiś tragizm, depresję, niby nieskładne słowa układają się jednak w całość

tworząc swoisty rytm, przez co ta wędrówka i słowa tym bardziej wydają się być tragiczne.

Tyle ode mnie. Pozdrawiam oboje.

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@jan_komułzykant @MaksMara

 

tak to widzę po zmianach. ostatnia strofa ni kupy ni dupy się umyślnie nie trzyma. jest tragizmem rezygnacji i wyparcia. 

 

Potem

 

A ja byłem wtedy w teatrze, 

to było w ubiegłą niedzielę,  

dzień rozległy, a ja pijany,   

zmór i upiorów zdrowie       

piłem, nie jadłem, piłem      

właśnie  

a potem w tym teatrze 

byłem. 

 

A po teatrze chwiejnie szedłem, 

to było czerwone? – przeszedłem                                                                

i wódkę potem piłem, 

z tymi aktorzynami,

i z łódzkimi Żydkami, 

pomnik 

Tadeusza był świadkiem

naszym.

  

A potem nagle pić przestałem, 

wstałem, odszedłem, jakiś rower 

wziąłem i pojechałem, 

pognałem nocnym miastem, 

chciałem po raz ostatni 

wszystko

naprawiać reperować,

kochać.

 

Narzędziami pobiliśmy się, 

ze słów zrobionymi kijami, 

goryczy twarzą pełną, 

wyprostowaną ręką 

i w drzwi utkwionym palcem

„odejdź”

cichym wymamrotałaś,

szeptem.

 

I znowu wódkę piłem potem.

i pamiętam - to było wtedy,

kiedy cię

straciłem.

 

Edytowane przez Patryk Robacha (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        Pięknie wyrażona i jakże prawdziwa myśl.

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • Płochliwy, zwiewny blask Ciepłem nie dosięga Gdzie dwa ciała   Iskierek lekki trzask Rozbrzmiewa przysięga Zwilgotniała   Refleks obłość liże W zachwyt wprawiając Raz po raz   A ciała wciąż bliżej Płomień ożywiają By wnet zgasł 
    • Umieszczam jednak w "warsztatach". Może ktoś zerknie i da choć słówko zwrotu. Tekst nie w pełni zredagowany, więc przepraszam za interpunkcję.   To dalszy rozdział opowieści o dwójce współczesnych dzieci (chłopcu i jego młodszej siostrze), którzy wraz z pieskiem Pikusiem przenoszą się przez DRZWI do bajkowej krainy. Tam zostają rozpoznani, jako zaginione królewskie dzieci i zostają osadzeni na tronie, gdyż ich baśniowi rodzice, czyli Król i Królowa również zniknęli w niewyjaśniony sposób. Występuje też roztargniony, lecz mądry i dobrotliwy Mag, okrutny smok o zabijającym spojrzeniu, itp. Rzecz pisana dla młodszej siostry (jedyna czytelniczka:)), jeszcze przed erą Harry'ego Pottera.   [...] Rozdział XV LIST   Dni mijały. Dzieci wydawały rozkazy, bawiły się, uczyły nowych rzeczy, a wieczorami tęskniły za domem. Mag w tym czasie starał się odnaleźć drogę powrotną. Wiedziony dziwnym przeczuciem przekartkował WIELKI ALBUM RODZINY KRÓLEWSKIEJ, lecz nie znalazł w nim niczego ciekawego. A przecież, gdyby Król i Królowa żyli na pewno ich wizerunki widniałyby pośród fotografii. Nie powiedział o tym dzieciom, ale one same, pewnego dnia poprosiły o ALBUM. Niestety, nie odnalazły tego, na co liczyły. Chociaż na niektórych zdjęciach były postaci całkiem podobne do osób znanych im z przeszłości. Z ich świata. Na przykład pewien pucołowaty książę, dosiadający łaciatego kucyka, bardzo przypominał kuzyna mieszkającego u cioci na wsi. Wyglądał zresztą na takiego samego złośliwca. Ale brak „baśniowych” rodziców nie zmartwił ich zbytnio, ponieważ i tak nie wierzyły, że mogliby oni być ich prawdziwymi rodzicami. Chciały po prostu zaspokoić ciekawość, gdyż na zamku nie zachowały się żadne portrety poprzednich władców. Prawdę mówiąc, w królestwie nie było zwyczaju malowania takich portretów. Uważano, że ważne jest to co królowie zostawią po sobie w głowach i sercach poddanych, a nie to, czy ładnie i szykownie prezentują się na koniu, w zbroi, czy w sukni balowej.   Któregoś dnia, w czasie podwieczorku Mag zapytał ich, czy zgodzą się na pewne badania, które chciałby na nich przeprowadzić. - Jakieś doświadczenia? Jak w laboratorium? – zaniepokoił się chłopiec. - Ależ nie! – zaprzeczył Mag. – To takie profilaktyczne testy, które wykluczają różne choroby. Na przykład grypę, świnkę albo odrę. - Szczepienia – domyślił się chłopiec. – I mają być zastrzyki? Siostra zesztywniała i nadstawiła uszu. - Nie będzie żadnych zastrzyków. Nazwałbym to raczej zabawą – uspokoił Mag. Siostra odprężyła się nieco. - My już mieliśmy świnkę – powiedział chłopiec. – A na to nie choruje się dwa razy. - Właściwie, to nie myślałem o śwince – powiedział Mag. - Odrę też mieliśmy. A grypę miałem nawet kilka razy. - A ja miałam grypę? – spytała siostra. - Chyba miałaś – odparł brat. Odetchnęła i wyprostowała się z dumą. - Ale ja nie chcę badać tych chorób – rzekł Mag. – Książę Atorrus wspomniał, że jest możliwe, chociaż bardzo mało prawdopodobne, że miały Wasze Wysokości kontakt wzrokowy ze smokiem. I to właśnie chciałbym zbadać. - Ja nie miałam – z przekonaniem oświadczyła siostra. - A ja już sam nie wiem. Ale chyba nie mieliśmy, bo po tym się umiera – dodał brat. - Dlatego warto przeprowadzić te badania. A potem dam Waszym Wysokościom prezent – zachęcił Mag. „Stary numer”, pomyślał chłopiec. Tylko naiwniak dałby się nabrać. Zawsze gdy kuszą prezentami, to znaczy, że będzie piekielnie bolało. A poza tym cóż jeszcze mogliby dostać. Przecież wszystko mieli. - Nie, dzięki. Nie potrzebujemy prezentów. Nawet nie przejrzeliśmy tych z koronacji – powiedział. - W takim razie może bez prezentów? – zapytał Mag. – To prościutkie badanie. Wystarczy, że Wasze Wysokości powiedzą „AAAA” i będzie po wszystkim. - Tylko AAAA? – zdziwił się chłopiec. - Ja powiem AAAA, jak dostanę prezent – powiedziała siostra. - No i dziękuje. Już po badaniu – uśmiechnął się Mag. – Potem sprawdzę wyniki. - Jak to... Naraz chłopiec uświadomił sobie, jaki spryciarz z tego Maga. - Dobra, wygrałeś Magu. A co z prezentami? Nie mógł przecież pozwolić, by badano go bez nagrody. - Czekają w zamku – odrzekł Mag. I rzeczywiście, czekały tam i były bardzo fajne. Takich jeszcze nie mieli.   Gdy jakiś czas później zapytali Maga o wyniki, ten odparł, że w sumie wszystko jest w porządku i nie ma powodu do niepokoju. Są zupełnie zdrowi i tylko jest pewna malutka rzecz troszeczkę odbiegająca od normy. Ale ponieważ nie wpływa ona na ogólny stan zdrowia, to można przyjąć, że jej wcale nie ma. - Czyli jesteśmy zdrowi? – zapytał chłopiec. - Można tak powiedzieć – odparł Mag. Taka diagnoza im wystarczyła i więcej do tej sprawy nie wracali. Tylko Mag odtąd miał dla dzieci mniej czasu i częściej zamykał się w laboratorium, gdzie wertował stare księgi, mruczał niezrozumiałe zaklęcia i przelewał tajemnicze płyny do probówek.   To było chyba następnego dnia po badaniach. Chłopiec obudził się w królewskiej sypialni, ziewnął, rozejrzał po wielkim jak statek królewskim łożu i wyciągnął rękę w stronę dzwonka, który służył do przywoływania służącego ze śniadaniem. Ręka jednak nie dotarła do dzwonka, lecz opadła bezsilnie na kołdrę. Łzy napłynęły mu do oczu. Czy to już zawsze tak będzie? Czy każdego ranka będzie się budził w tym szerokim łożu z baldachimem? Czy już nigdy nie usłyszy szeptu mamy „Hej. Wstawaj leniuchu. Już czas do szkoły.”?. Na dodatek wcale nie podobały mu się te królewskie ciuchy. A zwłaszcza białe rajtuzy. Siostra to lubiła, ale on marzył o zwykłych poprzecieranych dżinsach i koszulce z krótkim rękawkiem. Ciekawe co stało się z brązowym T-shirtem z napisem „GO!”. Nie widział go od czasu koronacji i zapragnął ubrać właśnie dzisiaj. To był ostatni kawałek domu jaki mu pozostał. Nacisnął dzwonek. Służący wyskoczył jak spod ziemi i ukłonił tak nisko, że zamiótł podłogę frędzlami peruki. - Do usług, Wasza Wysokość. - Miałem taką brązową koszulkę z napisem „GO!”. Znajdź ją proszę i przynieś natychmiast. Była poplamiona, więc w pralni powinni coś wiedzieć – powiedział chłopiec. Służący zapadł się pod ziemię. - Co będę dzisiaj robił? – zastanawiał się chłopiec, który ostatnio nabrał zwyczaju rozmawiania z samym sobą. – Mogę sobie polatać albo urządzić turniej rycerski albo pobawić się w niewidzialność. Ale to już robiłem. Lepiej pójdę do Maga i sprawdzę czy wymyślił jakiś sposób na powrót. Służący wyskoczył spod ziemi z koszulką w ręce. - Wasza Wysokość, oto szata. Niestety plamy nie zeszły chociaż użyliśmy najlepszych proszków. Służący rozłożył koszulkę upstrzoną ciemnymi plamami. - Zaniosę ją do Maga i on na pewno znajdzie radę na zabrudzenia – powiedział służący. - Sam ją zaniosę – rzekł chłopiec. Ubrał koszulkę, która byłaby całkiem czysta, gdyby nie te plamy i poszedł do Maga.   Zastał go w laboratorium na ostatnim piętrze baszty – osiemdziesiąt cztery schodki ponad poziomem ziemi, bez windy. - Dzień dobry, Magu – wydyszał chłopiec. Te schody były zbyt strome. - O, Wasza Wysokość! Dzień dobry. Jak się spało? - Nieźle- powiedział chłopiec. – To łóżko jest takie wygodne, że wcale nie chce się wstawać. - A czy Wasza Wysokość jadł już śniadanie? – zatroszczył się Mag. – Bo mam tutaj chrupiące pieczywko. Wskazał talerz z bułeczkami posmarowanymi dżemem. - Dzięki – odparł chłopiec. – Chętnie spróbuję tego dżemu. Z czego to? - Z truskagruszkomoreli – wyjaśnił Mag. – Mój własny patent. Może jeszcze jedną? Podsunął chłopcu talerz, ale jakoś tak nieszczęśliwie, że wszystkie bułeczki wylądowały na koszulce. Oczywiście dżemem do dołu. - Oj, moja koszulka! – krzyknął chłopiec. Do starych plam dołączyły nowe, o całkiem przyjemnych kolorach, jednak bardzo świeżutkie i klejące. Spróbował je zetrzeć, ale tylko zasmarował większą powierzchnię. - A właśnie chciałem cię prosić o jej wyczyszczenie – jęknął. - A to pech. Taka ze mnie niezdara – zmartwił się Mag. – Proszę ją zdjąć. Chłopiec ściągnął koszulkę, a Mag zmoczył pod kranem szorstką ściereczkę, rozpostarł koszulkę na stole i zaczął energicznie szorować. Po chwili koszulka była tylko w połowie brązowa. Natomiast w drugiej połowie przybrała dość obrzydliwy odcień czegoś, co przypominało tę rzecz, na którą możesz natknąć się na chodniku albo w parku na trawie i której raczej nie zabierasz z sobą do domu – no chyba, że przylepioną pod butem. Napis „GO!” zniknął zupełnie pod tą barwą. Chłopiec w milczeniu przyglądał się jak Mag zmienia ostatni kawałek domu, jaki mu pozostał w mokrą, upaćkaną szmatę. Wreszcie i Mag się zreflektował. - To chyba nie pomogło – rzekł ze zdziwieniem. – Ale nie traćmy nadziei. Spróbujemy magicznego wywabiacza. Zdjął z półki słoik wypełniony niebieskim proszkiem i rozsypał proszek na koszulce. Zasyczało. Zadymiło. Opary przesłoniły widok. A gdy się rozwiały, koszulka była już tylko połową tego co dawniej. Po drugiej połowie pozostała wielka wypalona dziura, przez którą wyglądał blat stołu. Mag podrapał się w głowę i powąchał resztki proszku w słoiku. - Hmm. Bardzo dziwne. Używałem go do odrdzewiania starych rycerskich zbroi. Wystarczyło posypać troszkę i po rdzy ani śladu. A tu taki efekt. Może proszek zwietrzał? Spróbuję... Wsunął język do słoika i zamierzał właśnie nabrać na koniuszek odrobinę proszku, gdy chłopiec uznał, że czas na interwencję. - Stop! – wrzasnął. – Magu, dziękuję za pomoc, ale ta koszulka nie była aż tak wiele warta. Chęć przeciwdziałania samobójczym zapędom Maga usprawiedliwiała to drobne kłamstwo. Mag zrezygnował z próbowania proszku językiem i wpadł na kolejny genialny pomysł. Z szafki wiszącej na ścianie wyciągnął bogato rzeźbioną szkatułkę. - Mam tu coś specjalnego – powiedział. Chłopiec zadrżał z trwogi. - Jestem przekonany, że to nam pomoże. Prototypowy wynalazek. Cofacz czasu. Proszę! Tryumfalnie pokazał szkatułkę, w której spoczywał mały złoty pierścionek. Nie wyglądało na to, by Mag zamierzał go zjeść i to troszkę uspokoiło chłopca. - Jeszcze nigdy go nie używałem, więc jest ku temu świetna okazja – rzekł Mag. I zanim chłopiec otworzył usta, Mag włożył pierścionek na palec i przekręcił trzy razy...   - Dzień dobry, Magu – wydyszał chłopiec. Te schody były zbyt strome. - O, Wasza Wysokość! Dzień dobry. Jak się spało? - Nieźle – powiedział chłopiec. – To łóżko jest takie wygodne, że wcale nie chce się wstawać. - A czy Wasza Wysokość jadł już śniadanie? – zatroszczył się Mag. – Bo mam tutaj chrupiące pieczywko. Wskazał talerz z bułeczkami posmarowanymi dżemem. - Dzięki – odparł chłopiec i nagle poczuł się jakoś dziwnie. – Mam wrażenie jakby to już było. Magu, czy to jest dżem z truskagruszkomoreli? Mag wyglądał na zaskoczonego, ale zaraz uśmiechnął się szeroko. - Pierścień zadziałał! Musimy to powtórzyć! Porwał talerz z bułeczkami i wywalił jego zawartość na koszulkę chłopca. - Magu, co robisz?! Oszalałeś?! – krzyknął przerażony. - Spoko! Patrz! Mag był podniecony jak dziecko. Wyciągnął z szafki szkatułkę z pierścieniem, wcisnął pierścień na palec i przekręcił trzy razy...   - Dzień dobry, Magu – wydyszał chłopiec. Te schody były zbyt strome. - O, Wasza Wysokość! Dzień dobry. Jak się spało? Chłopiec chciał odpowiedzieć, że nieźle, ale Mag go ubiegł i sam sobie odpowiedział. - Nieźle. To łóżko jest takie wygodne, że wcale nie chce się wstawać – wyrecytował i mrugnął do chłopca. - Właśnie miałem to powiedzieć! – zdumiał się chłopiec. – Znowu czytasz mi w myślach? - Gdzieżby! To ten pierścień. Cofacz czasu. Mag podszedł do szafki i wyjął szkatułkę. - Musisz przyznać, że to niezły wynalazek. - Super - chłopiec zrozumiał o co tu chodzi. – Ciekawe o ile cofa? - Nie wiem – wyznał Mag. – Pierwszy raz go użyłem. Możemy znowu cofnąć, jeśli Wasza Wysokość sobie życzy. - Nie trzeba. Ale jak to działa? - Cóż, tego też dokładnie nie wiem – szczerze przyznał Mag. – Nie pracowałem nad nim wystarczająco długo. Wiem tylko, że trzeba go mieć na palcu, bardzo chcieć, żeby coś się cofnęło i przekręcić trzy razy. Ale o ile się cofnie czas i na jakim obszarze tego nie umiem powiedzieć. Te szczegóły miałem właśnie dopracować. - Ale nas cofnęło – zauważył chłopiec. - Chciałem ocalić koszulkę przed zabrudzeniem – rzekł Mag. – I udało się. Ale czy cofnęło się coś poza drzwiami laboratorium? Nie mam pojęcia. Planowałem wprowadzenie tego pierścionka do masowej sprzedaży, jako takiego podręcznego cofacza czasu na użytek domowy. Kiedy coś by się rozbiło, popsuło czy wylało wtedy brało by się taki pierścionek i... - A może byś mi go podarował Magu? – przerwał mu chłopiec. - Mógłbym. Ale taki niedopracowany? – zawahał się Mag. - A dopracowanie pewnie by długo trwało? – domyślił się chłopiec. - Raczej tak. Mam teraz trochę inną, pilniejszą robotę – przyznał Mag. – Dobra, dam go Waszej Wysokości. Tylko proszę nie przyznawać się, że to ode mnie. Nie lubię wypuszczać bubli na rynek. I proszę mnie informować jak się sprawuje w praktyce, dzięki temu uniknę błędów przy następnym egzemplarzu. - Dziękuje – rzekł chłopiec, ściskając mocno pierścień. - Aha. I proszę uważać. Jakby nie było, to dopiero prototyp. Może sprawiać niespodzianki – przestrzegł Mag. - Będę uważał – zapewnił chłopiec i wybiegł z laboratorium. Pędził na dół zupełnie nie czując tych osiemdziesięciu czterech schodków. Dobrze wiedział, jak wykorzystać ten czarodziejski pierścień. I nawet zapomniał po co przyszedł do Maga.   Najbliższą przyszłość chłopiec poświęcił na cofanie czasu. Zabierał siostrę i Pikusia na spacer nad rzekę. Tam pokrótce wytłumaczył małej o co chodzi (ale nie wydawało się, by coś z tego zrozumiała) i zaczął cofać. Za pierwszym razem cofnęli się tylko o parę godzin i znowu musieli iść nad rzekę i znowu musiał jej wszystko tłumaczyć. Drugi raz cofnął ich o parę sekund i siostra, która właśnie wrzuciła kamyk do wody, z przerażeniem ujrzała go z powrotem w swojej dłoni. I tak próbowali ze zmiennym szczęściem. Kilka razy cofnęło ich przed ten dzień, w którym chłopiec otrzymał pierścień i musiał jeszcze raz iść do Maga i prosić go o magiczny cofacz czasu. I zawsze go dostawał, chociaż Mag był bardzo zdziwiony, gdyż nie przypominał sobie, by mówił komuś o tym wynalazku. Po jakimś czasie chyba zaczął się czegoś domyślać, ale wtedy akurat chłopiec zrobił przerwę w cofaniu. Bolała go głowa, siostra narzekała, że ciągle chodzą nad tę rzekę, a ona w ogóle nie pamięta, żeby stamtąd wracali i że już sama nie wie czy dzisiaj to dzisiaj, czy wczoraj albo jutro i że wciąż musi robić te same rzeczy. Podobnie Pikuś i osoby z najbliższego otoczenia dzieci wykazywały objawy pewnej dezorientacji. Pewien służący na przykład zaczął co godzinę przynosić chłopcu śniadanie, życząc na odchodnym „kolorowych snów”. A jedna pokojówka biegała wciąż za siostrą wołając „Pora wstawać! Pora wstawać! Wasza Wysokość!”, nawet wtedy, gdy słońce stało w zenicie, a mała bawiła się w ogrodzie. A co najważniejsze, pierścieniem w żaden sposób nie dało się kierować. Cofał jak chciał. No i najdalej cofnęli się do wizyty w zamku Cabernetów, co prawda uratowali dzięki temu prochownię hrabiego, ale przecież nie o to chodziło. Właściwie to pierścień cofał bezbłędnie tylko o krótką chwilę, na przykład, jeśli ugryzła cię osa, wtedy wystarczyło szybko cofnąć i na ręce nie było śladu po ugryzieniu. Chłopiec jednak pragnął cofnąć się dużo, dużo dalej. Może domyślasz się dokąd?   A jednak pierścień przydał się na coś, gdyż to właśnie dzięki niemu znaleźli list. Przebywali akurat nad brzegiem rzeki. Chłopiec siedział na trawie i przyglądał się pierścieniowi, rozmyślając czy warto podjąć jeszcze jedną próbę. Siostra brodziła w wodzie po kostki. Pikuś szczekał na brzegu i sprawdzał koniuszkiem łapy czy woda nadaje się do kąpieli. Bryzgi wody wyrzucone spod nóg siostry rozwiązały jego dylemat. Już nie miało znaczenia czy będzie mokry na brzegu, czy w wodzie. Wskoczył do rzeki i popłynął przebierając szybko łapami. - Chcesz się jeszcze raz cofnąć? – zawołał chłopiec. - Nie! – odkrzyknęła gniewnie. – Do kitu jest ten pierścionek! - Dobra. Nie denerwuj się. Pomyślał, że mała ma racje i trzeba będzie poprosić Maga, by nieco wyregulował pierścień. I przede wszystkim zwiększył jego moc. Wyciągnął się na trawie. Słońce jaśniało na błękitnym niebie, niczym wielka złocista kula ognia. „Ponoć to nasz krewniak. Cześć kuzynie. Co tam widzisz z góry? Może nasz domek na Wierzbowej?”, zapytał w myślach. Słońce błysnęło, jakby potwierdzało jego domysły. „No to pozdrów wszystkich”, westchnął bezgłośnie i zamknął oczy. Wtedy Pikuś rozszczekał się na dobre. Omal nie udławił się wodą. - On coś znalazł! – zawołała siostra. Chłopiec podbiegł do brzegu. Coś płynęło środkiem rzeki niesione leniwym prądem. Pikuś już do tego dopływał. A był to niezły kawał drogi i dzieci poważnie się zaniepokoiły. Wystarczyłby jakiś zdradziecki wir pod wodą. Na szczęście Pikuś pływał dużo lepiej niż sądzili. Chwycił to coś w zęby i po chwili był na brzegu. Złożył zdobycz u stóp dzieci i otrząsnął się energicznie, opryskując je zimnym prysznicem. Nie przejęły się tym, gdyż przedmiot leżący na piasku pochłonął całą ich uwagę. Nie była to żadna ryba. Nie była to też kaczka. Ani jakiś inny ptak. W ogóle nie było to zwierzę. Ani nawet kijek. Ponieważ był to mały, pomalowany na niebiesko stateczek parowy z dwoma kominami i kabinką zaopatrzoną w okrągłe okienko. Chłopiec podniósł stateczek i potrząsnął nim przy uchu. W środku coś zagrzechotało. - Niezła robota – powiedział. – Ale coś pękło w środku. Odłożył stateczek na ziemię. Wtedy drzwi kabinki uchyliły się i na pokład wytoczył się mały marynarzyk. Miał koszulkę w biało niebieskie paski i bosmańską czapkę na głowie. Stał chwiejąc się na cieniutkich nóżkach i gdyby nie trzymał się klamki u drzwi pewnie stoczyłby się na piasek. - Ttto wwwy? – wyjąkał marynarzyk. - To robal – stwierdziła siostra. Miała rację. To nie był marynarzyk, lecz robal ubrany w marynarski strój. A dokładniej, był to mały niebieski żuczek. - To my – odparł chłopiec. Przypomniał sobie, że już kiedyś spotkał tego żuczka. Okoliczności były wtedy zupełnie inne, ale pamiętał co należy odpowiadać na pytania małego gościa. - Ttto jjjuż drugi raz – wystękał żuczek. – I chyba pękłem w środku. Kiedyś mnie zabijesz. - Wybacz proszę – rzekł chłopiec pospiesznie. – Ale może masz coś dla mnie? - Inaczej by mnie tu nie było – odparł żuczek. – Chyba rzucę tę robotę, póki jeszcze mogę się ruszać. Ze złością cisnął czapkę na piasek. - Ale jeszcze nie dziś? – zaniepokoił się chłopiec. – Popracuj jeszcze jeden dzień. Naprawdę przepraszam. Nie spodziewałem się, że będziesz na tym stateczku. Gdybym mógł to cofnąć... Stuknął się w głowę. A pierścień? Mogliby to cofnąć. Jednak nie. Lepiej nie ryzykować. Cofnęłoby ich nie wiadomo o ile, a nie ma gwarancji, że spotkaliby żuczka ponownie. - Gdybym mógł to cofnąć, to bym to zrobił. Ale nie mogę – zakończył niezbyt uczciwie. - To parowiec – powiedział żuczek trochę bez sensu. - Tak, tak, parowiec – zgodził się chłopiec. - A ty pewnie masz jakąś wiadomość mój ty wspaniały, cudowny, niebieściutki kapitanie? - No, no, kapitanie! To brzmi całkiem nieźle – przyznał żuczek. Zrobił cztery przysiady, dwie pompki, trzy salta i powiedział. - Organy wewnętrzne całe, szkielet cały, główka też. - A więc pamiętasz wiadomość – odetchnął chłopiec. - Najpierw formalności – żuczek przybrał służbowy ton. Zeskoczył ze statku, podniósł czapkę bosmańską i wcisnął sobie na głowę. - Pokwitowanie proszę – zarządził. - Kwituję – odparł chłopiec. – Co masz dla mnie? - To nie wystarczy. I trzymajcie z dala tego potwora! – przestraszył się żuczek, gdyż Pikuś podkradał się do niego od tyłu. - Hej Pikuś! Zostaw tego robala! – siostra chwyciła pieska w ramiona. - Jak ty mówisz! To pan kapitan! – upomniał chłopiec. - Pan kapitan robal – powiedziała siostra. – Bleee! - To jeszcze nieświadome dziecko. Ale też musi pokwitować – westchnął ciężko pan kapitan robal. - Nie przezywaj mnie, robal... – pogroziła pięścią. - Cicho bądź! – wrzasnął chłopiec. – Powiedz „kwituję”. - Kwituję!!! – wydarła się. Była naprawdę wściekła. - Oto wiadomość – wrzasnął żuczek, który też stracił cierpliwość. – „POMOCY. STOP. ZA SMOKIEM. STOP. SZYBKO. STOP. MAMA I TATA. STOP.” i spływam!!! – dorzucił z wyraźną ulgą. Zerwał z siebie koszulkę i czapkę, skoczył do rzeki i tyle go widzieli. A oni zostali na brzegu z kompletną pustką w głowach.
    • brak powietrza   subtelny przejrzysty idealnie czysty tak wyobrażam sobie oddech którego często mi brakuje   w okamgnieniu pęka łącząca nas nić staję się bezduszna on próbuje zawiązać supeł ja krzyczę: już cię nie potrzebuję!   tlen również niezdarnie odrzucam leżę na podłodze w bezruchu moja twarz ma barwę śniegu usta niczym płatek róży

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...