Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Rekomendowane odpowiedzi

***

Zostałem wyrwany z głębokiego snu, podczas którego o niczym nie śniłem. Zostałem wyrwany z jedynego stanu, w którym mogłem odnaleźć spokój – z niebytu. Wyrwano mnie i wrzucono na scenę, zanim zdążyłem się nauczyć mówić „nie”. Zaiste, trudne jest odmówienie w takiej sytuacji.

Wylądowałem na środku sceny, a wokół mnie byli aktorzy, tacy jak ja. Niektórzy byli tu od jakiegoś czasu; inni co chwilę do nas dołączali, choć nikt nie wiedział skąd. Rozejrzałem się dookoła i poczułem więź z najbliżej otaczającymi mnie kolegami po fachu. Dopiero po jakimś czasie zdobyłem się na zadanie im pytania: „Co my tu robimy?”. Dostałem prostą odpowiedź – gramy. Poprosiłem o wgląd do scenariusza, ale dowiedziałem się, że takowego nie ma. Chciałem się zobaczyć z reżyserem, lecz choć wszyscy o nim słyszeli, nikt z przebywających na scenie go nie widział, ani nie wiedział gdzie mógł się znajdować. Jednak znakomita większość była zgodna co do tego, że reżyser gdzieś musi być. Jaki inaczej byłby sens wystawiania sztuki?

Zapytałem o swoją rolę i termin premiery – rolę miałem wybrać sobie sam, a premiera już się zaczęła i nadal trwa. Miałem grać. Spojrzałem raz jeszcze na otaczającą mnie rzeczywistość i zauważyłem, że miejsca na widowni są całkowicie puste. Jaki w takim razie był sens grania? Dowiedziałem się od jednego z aktorów, że widzowie są, lecz niewidoczni. Zapytany przeze mnie, skąd to wie, odpowiedział, że przecież muszą być, bo jaki byłby sens grania na tej scenie, gdyby było inaczej? Uznałem, że na odpowiedzi przyjdzie czas; teraz trzeba było zacząć grać.

 Szybko zorientowałem się, że mój własny wybór roli nie przypadł do gustu innym. Zdecydowana większość chciała być pierwszoplanową postacią, przez co sztuka stawała się zbyt wielowątkowa i zatracała cały swój sens. Zacząłem odnosić wrażenie, że całe to przedsięwzięcie jest formą sztuki dla sztuki, ale bez artyzmu, sensu, konspektu, a przez to sztuka ta traciła swą istotę. Jaki jest więc sens sztuki dla sztuki, w której sztuka nie jest sztuką? Co, i dla czego? Kto, i dla kogo? Mało kto zwracał na to uwagę. Trzeba było grać. W teorii nikt nie kazał, ale po cóż znajdować się na scenie, kiedy nie chcesz grać? A skoro trafiło się na scenę to najwyraźniej dlatego bo ktoś dostrzegł twój potencjał. Inaczej, jaki byłby sens znalezienia się na scenie?

Niektórym jednak zawód aktora nie przypadł do gustu – być może rozczarował ich fakt, że nikt nie chce ich uznać za pierwszoplanowych aktorów. Nie widząc więc nigdzie reżysera, postanowili sami takowego udawać. Dawali innym wskazówki i rady; udawali, że wiedzą na czym polega to przedstawienie i jaki jest jego cel. Wkrótce jednak doczekaliśmy się przesytu „reżyserów”, choć wielu zagubionych aktorów i tak wciąż szukało wzrokiem pomocy wśród tych „obeznanych”.

Postanowiłem się wyłamać i grać własną rolę – taką, która mi odpowiada, jest pierwszoplanowa dla mnie, ale drugoplanowa dla innych. Krótko cieszyłem się swoim sprytem, gdyż pierwszoplanowi szybko oskarżyli mnie o: „nie branie sztuki na poważnie”. Okrążyli mnie i powalili na ziemię, po czym zostawili. Leżałem tak długi czas, postanawiając grać martwego, ale nawet to nie dało mi upragnionego spokoju niebytu. Jednak będąc powalonym mogłem uważniej przyjrzeć się podłodze; z bliska było widać wydrapane, jakby paznokciami, słowa. Niektóre z nich były banalnymi frazesami, inne niosły za sobą większą wartość. Były takie, które trafnie opisywały moje odczucia co do sztuki oraz takie, które dawały wskazówki, jak grać.

Spędziłem dużo czasu, czołgając się po podłodze, szukając nowych myśli tych, którzy byli tu powaleni przede mną. W końcu, podbudowany doświadczeniami innych, powstałem znowu, aby powrócić do gry. Szybko zorientowałem się, że nic się nie zmieniło – ot, jakiegoś aktora ubyło, jakiś przybył. Fabuła do przodu nie ruszyła. Zacząłem pytać zebranych czy widzieli napisy na podłodze, czy przyjrzeli się im, ale dla nich scena była gładka. Próbowali wciąż grać według własnej, najczęściej urojonej wizji, pomimo skarbnicy wiedzy, która stała dla nich otwarta – wystarczyło się tylko do niej zniżyć. Ogarnął mnie smutek, związany z obojętnością aktorów do autorów napisów na podłodze. Szukali wciąż reżysera, a zapominali o sobie nawzajem i o tych, którzy już minęli. Zasmuciło mnie, że nikt nie wie i nie pamięta o tych, którzy również, tak jak ja, trafili na tą scenę i tak samo jak ja – nie wiedzieli jak grać.

Szybko naszła mnie kolejna refleksja – któż zapamięta moją rolę? Popatrzyłem raz jeszcze na widownię, której nie było i na aktorów, którzy przejmowali się tylko tym, aby dobrze się zaprezentować. Nikt nie zapamięta. Znalazło się kilku takich, którzy myśleli jak ja i postanowili zejść ze sceny przed zakończeniem sztuki, ale co się działo z nimi po zejściu? Nie wiem; znikali i tyle o nich słyszano. Być może dołączali do niewidocznej widowni, która ponoć wciąż nas obserwowała? Chciałem to sprawdzić, ale wtem zobaczyłem rzecz zatrważającą – zdarzali się tacy „reżyserzy”, którzy zlecali aktorom zrzucenie ze sceny innych aktorów, którzy zaraz po tym znikali. Zwykli aktorzy, samozwańcy, „reżyserowie”, którzy podejmowali decyzję za innych – kto będzie dalej grał, a kto jest zbędny, bądź też niewygodny!

Gdzie był reżyser? Czy naprawdę nie interesowała go sztuka, prawdopodobnie reklamowana jego imieniem? Bo przecież jakiś reżyser MUSI być. Jaki sens miałaby sztuka bez niego?

Usiadłem z powrotem, tym razem z własnej woli, wśród tych wszystkich napisów wokół mnie: „Carpe diem”, „Non omnis moriar”, „Cogito ergo sum…”. Bez reżysera, bez scenariusza, bez określonej roli, bez prób i przygotowania, bez ćwiczonych kwestii, zostałem wyrwany ze snu i wrzucony na scenę, aby zagrać rolę życia, w sztuce, której sens, cel i przesłanie pozostaje zagadką dla każdego. Miałem tylko jedną szansę, aby się pokazać, ponieważ po przedstawieniu nie miało być następnych występów. Postanowiłem więc pozostać niżej, siedząc na ziemi, a nie grać na pokaz. Postanowiłem „przeczytać” całą scenę, a na koniec dopisać coś od siebie. Uznałem, że skoro wokół sceny nie ma nic, to może uda mi się wznieść ponad scenę – w swoim czasie; może tam coś będzie.

I postanowiłem pamiętać o tych, którzy ze sceny zeszli lub zostali z niej usunięci. O tych, którzy zniżyli się, tak jak ja. Bo, być może, aby twoja rola została zapamiętana, musisz sam pamiętać? Aby samemu coś wyskrobać na scenie, musisz wpierw zauważyć, że byli przed tobą inni? Także postanowiłem pamiętać, dopóki nie wrócę z powrotem do mojego słodkiego snu, w którym nawet nie musiałem śnić. Pamiętać, dopóki nie poczuję z powrotem rozkoszy niebytu. I nie unosić się; nie wywyższać. Nie jest bowiem rzeczą chwalebną pamiętać. Po prostu rzeczą haniebną jest zapomnieć.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Fryderyk Wszystkiewicz. 

Niesprawiedliwie oceniasz reżysera, czyli Boga Wszechmogącego, który z poziomu wymiaru duchowego, stworzył twórczą myślą system duchowo-informacyjnej całości, do którego dołączył Biblię - instrukcję życia w systemie oraz Jezusa Zbawiciela wzór człowieka dla człowieka. Aby człowiek nie poniósł wiecznej śmierci w tunelu swoich uczynków, naukowo udowodniony. Szczegóły na blogu, adres w profilu.

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...