Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

I. Rambo


Rekomendowane odpowiedzi

Włóczył się po dworcu kompletnie bez celu. Od razu było widać, że jest tu nowy, że nie zna reguł, że tylko się prosi, żeby dostać w mordę. Zbyt śmiało patrzy ludziom w twarz, zbyt ciekawie. Ludzie tego nie lubią, zwłaszcza tutaj, gdzie każdy musi chronić swoje reklamówki i swoją tożsamość zębami pazurami. Byłem ciekawy czego tu chce. Miał dobrą kurtkę, tylko trochę brudną, dobre buty, za dobre. Może jest na dnie od niedawna, ale nie wyglądał na kogoś, kto by pił, kto by dawał w żyłę, wyglądał na na kogoś, kto tu czegoś chce.
Kiedy przyczepił się do Dziada i zaczął go wypytywać, dostałem chyba jakiegoś ataku wielkoduszności, bo gdy Pętak i Dziad z kolei przyczepili się do niego, podszedłem bliżej i powiedziałem:
- Spadajcie kurwa, to jest mój kolega.
- Jest nam winien pieniądze - na to Dziad tym swoim przepitym głosikiem.
- Gówno jest wam winien - odpowiedziałem - zabierajcie dupy, bo powiem słówko Mrekowi i ten wam pokaże.
Chcąc nie chcąc zabrali swoje śmierdzące torby i brudne cielska, a ja wziąłem pod ramię mojego nowego przyjaciela i w kolejnym ataku łaskawości zaprosiłem go na piwo. Do baru dworcowego oczywiście, no bo i gdzie indziej. Nic nie powiedział, tylko poszedł za mną, co miał lepszego do roboty. Zostało mi jeszcze pół godziny czasu, więc chętnie sobie pogadałem, zwłaszcza, że jego historia była całkiem zajmująca, żadne tam sraczki o bankructwie, wspólnikach oszustach, żonie kurwie czy jak-to-było-dobrze-za-komunistów; jego historia była całkiem oryginalna i uwierzyłem mu.
Miał rozszerzone źrenice, jak po koksie, ale to była innego rodzaju gorączka. Jestem młody, ale potrafię ją rozpoznać, to nie są żarty, kiedy człowieka dopadnie, wtedy trzeba coś zrobić, inaczej zgiń przepadnij, spalisz się na amen. Spojrzałem mu więc w oczy i powiedziałem:
- Mogę się dowiedzieć, kto to zrobił.
- Tak - zainteresował się - a skąd?
- No, to się przecież stało w naszym rejonie, tu nawet piórko nie spadnie na ziemię bez naszej wiedzy - odparłem.
- Wiesz, kto to zrobił!? - wykrzyknął tym swoim zachrypniętym głosem. Zdenerwował się nie na żarty, musiałem go uspokajać:
- Nie tak szybko, Rambo, jeszcze nie wiem, ale dla ciebie się dowiem - szeptałem obiecującym tonem - znam Mreka, a Mrek zna tu wszystkich, dowiemy się raz dwa, jesteśmy lepsi niż policja, wierz mi, człowieku.
Chyba mi wierzył, bo się trochę uspokoił, ale ja już musiałem uciekać, pożegnałem się prędko i obiecałem, że znajdę go jutro. Kazał mi przysięgać, trzymał mnie za klapy i trząsł mną jak wiechciem słomy, ale ja się nie wyrywałem. Na koniec jeszcze spojrzałem mu głęboko w oczy, były ciemnogranatowe, uparte. Byłem zadowolony z tego, co ujrzałem.
Na peronie już czekał Mrek, przywitał mnie ledwo dostrzegalnym uśmiechem. Dobrze jest mieć takiego Mreka, dobrze jest mieć siłę, a nie być słabym, oj dobrze, nawet jeśli jest to cudza siła. Mrek kątem oka wskazał klienta, który stał w długim czarnym płaszczu koło budki z fast foodem.
- Guten morgen – powiedziałem. Czarny płaszcz wziął mnie za łokieć, spuściłem oczy.

Mrek jest niby moim szefem, pośrednikiem, jak ładnie mówią niektórzy (inni wyrażają się znacznie gorzej), ale tak naprawdę zrobiłby dla mnie wszystko, wystarczy, że go obejmę, położę mu głowę na ramieniu i szeptem poproszę: potrzebuję parę baniek. Jest we mnie do szaleństwa zakochany, ten stary twardziel, który w niejednym pierdlu gwałcił młode mięsko, za komuchów i po nich, teraz bierze trzydzieści procent, ale gdybym zechciał, brałby dwadzieścia. Zresztą on chciałby mnie zachować tylko dla siebie, ale ja nie chcę, potrzebuję kasy, poza tym zanudziłbym się na śmierć. Mrek jest dla mnie czymś w rodzaju ojca, a zważywszy, że mój własny jest już w piekle, możecie zrozumieć temperaturę moich uczuć do Mreka; tym niemniej Mrek przydaje się, jego sprężyna jest lepszą gwarancją bezpieczeństwa niż kordon policji, na dworcu srają do portek na sam dźwięk jego imienia, nic dziwnego - już kilku takich Dziadów wyprawił na tamten świat. A oprócz tego Mrek miał zawsze dobre informacje. Kiedy po wszystkim wyszedłem z hotelu, czekał na mnie jak zwykle na dole, oddałem mu jego część i wypytałem go.
Zaraz następnego dnia rano wyruszyłem na dworzec, żeby znaleźć Ramba. Leżał pijany jak bela za przechowalnią bagażu, miał szkliste oczy, a smugi brudu na jego szyi znacznie się rozszerzyły.
- Hej, bracie, wstawaj - zawołałem łagodnie i potrząsnąłem nim. Opił się pewnie jakiegoś taniego wina, rzygał jak kot, nieprzyjemny widok, trzymałem mu głowę, jak kiedyś mojej starszej siostrze. To wspomnienie mnie rozrzewniło, nawet go pogłaskałem po włosach. Ale ze mnie sentymentalny szczeniak, pomyślałem z dezaprobatą, więc dla odmiany przypomniałem sobie braci, tych nieznośnych smarków, którzy nic nie rozumieli, zanim nie dostali po głowie. Zaraz mi się polepszyło. Ale jemu nie, skurwielowi biednemu, własne flaki o mało nie wyrzygał.
- Rambo, Rambo, i po co tyle pić? - kręciłem nad nim głową, prowadząc go do baru na kawę, - I jak ty, durniu, chcesz się mścić, pijany jak bela, nigdy nie widziałeś jakiegoś dobrego filmu o zemście, na przykład z Van Dammem, trzeba trenować, głupku, jakieś karate by się przydało, a nie zalewanie pały, przecież w tym stanie ta świnia mogłaby cię skopać albo urządzić podobnie jak twoją żoneczkę, musisz być czujny, zawsze przygotowany, człowieku, ty nie masz zielonego pojęcia o tych rzeczach, żółtodziób z ciebie, ot co, będę musiał wszystkiego cię nauczyć, ja, młodszy od ciebie pewnie z dziesięć lat, jak się będziesz dalej tak staczał, nie dożyjesz zimy, przede wszystkim nie możesz spać w tym gównie, masz jakieś pieniądze, jakieś mieszkanie, odpowiadaj...
Nie skończyłem nawet, kiedy złapał mnie na klapy kurtki:
- Wiesz, kto to zrobił? - wykrzyknął; znowu ta gorączka rozpaliła jego ciało.
- Spokojnie pijaku - odparłem i odepchnąłem go - wiesz ile ta kurtka kosztowała? Wlej w siebie tę kawę, bo w tym stanie i tak zapomnisz, co ci za chwilę powiem.
I wtedy stało się coś nieoczekiwanego: ten miejski szczur, ten wymuskany japiszon chciał mnie uderzyć, chyba za to, że nazwałem go durniem. Na moje szczęście był jeszcze pijany i zdążyłem odskoczyć, inaczej mógłbym się spotykać z klientami z fioletowym cieniem pod okiem. Zresztą, może by ich to podniecało, więc w sumie szkoda, że nie oberwałem.
- Uspokój się - powiedziałem. Patrzył na mnie teraz już całkiem przytomnie, żądał prawdy.
- Wiesz, kto to zrobił? - wycharczał.
- Coś wiem - odparłem - ale nie znam jego adresu, człowieku, nie potrafiłbym ci go wskazać, ale mniej więcej wiem, gdzie go szukać, znam ludzi, którzy nas mogą pokierować...
- Pomożesz mi? - zapytał trochę uprzejmiejszym tonem, i zaraz dodał:
- To, że spałem na dworcu nie znaczy, że nie mam już całkiem pieniędzy, zapłacę ci za pomoc.
Myślicie pewnie, że zaświeciły mi się oczy, co? To mnie jeszcze nie znacie.
- Zostaw sobie swoją forsę. – powiedziałem mrużąc oczy.
- Więc czego chcesz? - zapytał.
- Potem ci powiem - odpowiedziałem dość przekornie, ale za chwilkę dodałem z uśmiechem:
- Nie martw się, to będzie łatwe do spełnienia: będę chciał pierwszej rzeczy, którą ujrzysz po powrocie do swego królestwa.
- Co? - spytał, najwyraźniej nie zrozumiał, więc już mu nie tłumaczyłem, dureń z niego. Ale co chcecie, przecież dopiero zaczyna, nie da rady nauczyć się wszystkiego od razu. Więc powiedziałem mu tylko:
- Szukałeś przyjaciela, już go znalazłeś, doceń to chłopie, bo rzadko się zdarza, żeby ktoś chciał komuś pomóc za friko, a ja cię zaprowadzę do tego faceta. Dobrze wiesz, że to może być niebezpieczne, będziesz potrzebował towarzysza, sekundanta, partnera, powinieneś się przygotować, Rambo, a przede wszystkim zastanowić, co chcesz mu zrobić.
- To jasne - odparł. - Zabić go. Oko za oko. Tak mówi biblia.


Zaprowadziłem go do mojego mieszkanka. Ela jak zwykle leżała rozwalona na fotelu z pilotem w ręku, ucałowałem jej zaśnione powieki na powitanie. Wymamrotała coś i spojrzała na mnie przez szparki, miała zwężone źrenice, a kąciki pełne ropy. Ostrożnie ją wyjąłem, Rambo tymczasem rozwalił się na dywanie, nieludzko śmierdział, ale nie miałem siły go umyć. Zawlokłem go tylko do łóżka, rozebrałem i przykryłem. Spał jak dziecko. Jego powieki też ucałowałem.
Miał wydęte wargi, kiedy spał, polizałem je leciutko, było to trochę podstępne z mojej strony. Jakby się obudził, spluwałby pewnie z obrzydzeniem, heteryk jeden mały. Zaśmiałem się cichutko na samą myśl o tym, a potem wziąłem prysznic, przebrałem się i ruszyłem na Miasto.
Długo jechałem szalenie smutnym autobusem, gromada umalowanych dziewuszek wysiadła przy najbliższej dyskotece, byłem zmęczony, ale nie poddawałem się, miałem nieokreśloną ochotę zrobić coś, trudno mi określić co, coś krwawego, ale to nie oznacza, że chciałem kogoś zabić, raczej już ugryźć kogoś w usta, albo w tyłek. Ta tęsknota dopada mnie bardzo często. Teraz kiedy jestem starszy i spokojniejszy, i bardziej rozumiem sam siebie, potrafię ją poskromić, ale wcześniej, kiedy byłem smarkiem....
Ale lepiej o takich rzeczach nie mówić, przynajmniej nie głośno, nie przed porządnymi obywatelami tego Miasta.

W pierwszej knajpie już sączyli piwo znajomi, byli jacyś smutni, przygnębieni. Z projektem nie wyszło, powiedzieli mi. Chcieli robić eksperymentalny teatr, ale miasto nie dało im lokalu, płakałem razem z nimi. W drugiej knajpie spotkałem Ogórka, też był przygnębiony, dostałem się na studia, odparł, kiedy go spytałem, no to super, zawołałem i zamówiłem parę piw, wcale nie super, odparł, teraz będę musiał pięć lat się męczyć; naprawdę płakał, płakałem razem z nim. W trzeciej knajpie przy stole w kącie siedziała pani Alinka, tym razem bez swego grabarza, miała spuchniętą twarz, no, z nią nie było tak lekko, musieliśmy wlać w siebie parę wódek na mój koszt, zanim wydobyłem z niej co się stało: grabarz odszedł z jakąś kurwą, a kiedy pani Alinka przyszła po niego, trochę ją stłukł. Długo pocieszałem panią Alinkę, aż do północy, bardzo źle odbiło się to na moim zdrowiu i trzeźwości, więc do czwartej knajpy już się ledwo dowlokłem, a tam nikogo, nikogo nie było, siedziałem sam przy pustym stole, od okna szedł przeciąg, było mi bardzo bardzo smutno, myślałem o Rambo, o jego zemście, potem o jego żonie, potem o moim nożu, który noszę w kieszeni, a potem o sobie, a potem o moich grzechach.
Pomyślałem o Księdzu. Potrzebowałem go.

ciąg dalszy się pisze i nastąpi:)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nieźle.
Jednakowoż... stawiajże więcej kropek na Boga! Wiecej oddechu tekst weźmie, jak zamienisz garśc przecinków na dwie garście kropek. Serio.
Nie podoba mi się ten hihot (to mnie jeszcze nie znacie, hihi). Psuje efekt. Bez hihotu jest git. hihot infantylizuje bezsensu. Nie pasuje.
Nie lubię tez słowa ćpać. Wygląda na szybko tracące na wartości. (ale swiadom jestem, ze do tej uwagi nikt poza mna już się raczej nie przychyli, więc...)
A okreslenie "Rambo" też jakieś takie... wyswiechtane i trochę niweczy mi urok tego tekstu. Ale podejżewam że przy dłuższej partii tekstu, ten efekt zniknie.
Ale wcześniej chyba jednak wolałbym, żeby znikł z tytułu.
A teraz, nie błąd, ale coś intrygujacego:
"na miasto, w miasto, do miasta. "
Zdradź intencje tego. Pliz. Czy to pokłosie niedawnej dyskusji na tych stronach?
No to się poczepiałem.
A teraz wracam do pochwał:
Naprawdę nieźle.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzięki wszystkim, zwłaszcza marchołtowi:)
Jeśli chodzi o styl... Kiedy piszę w pierwszej osobie często używam takiego bezkropkowego stylu, wydaje mi się, że lepiej oddaje tok przemowy, jakby imituje zywą mowę. Ale zdaję sobie sprawę, że w czytaniu to może przeszkadzać. POstaram się popoprawiać, ale pare "długaśnych" (jak to kiedyś okresliła natalka) zdań sobie zostawię...
Z hihotem masz całkowitą rację, wywalę.
Słowo "ćpać" tez mi sie nie podoba. Ale nie mam aż takiego kontaktu ze slangiem abym znała najaktualniejsze słowo na tego typu czynnośc:) Jeśli ktos ma jakieś sugestie, będą mile widziane...
"Rambo" jest tylko jakims śródtytułem, niestety nie mam jeszcze tytułu dla całości. Może rzeczywiście jest to jakieś toporne i psuje efekt... Pomyślę o tym jeszcze.
"Na miasto, w miasto, do miasta" nie miało by sprawdzaniem gramatycznych form, ale w zamyśle miało pokazać ważność tego słowa (czy pojęcia) dla bohatera, takie powtórzenie, jakby litania. Że on chce się dostać i na powierzchnię miasta, i do jego wnętrza (symbolicznie rzecz jasna). Ale przyznaję, że raczej nie wyszło, więc dam tam "miasto" tylko raz, ale za to z dużej litery. Efekt będzie lepszy, mam nadzieję.
Szczere dzięki za uwagi,

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...