Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Średniowiecze. Epizod II


Pavlokox

Rekomendowane odpowiedzi

Ohma wraz z rodziną już szła na owy rynek.
Niestety nie słyszeli tych dziada nowinek.
Gdy przyszli na rynek, nie wyglądał jak zawsze.

(chłosta biczowanie ciekawe co ciekawsze)

Wszędzie tam roiło się aż od zakonników.

(i biczowników biczowników biczowników)

Poustawiane też były różniste sprzęty.
A nieopodal każdego z nich stał kat krępy.
W oknie ratusza stał brat Zewediach – wielebny.
Ludzie oczekiwali na czyn wręcz chwalebny.
„Tutajta będziemy wołać alfabetycznie!” –
Zawołał brat Zewediach zupełnie logicznie.
Jednakże najpierw cały rynek ogarnięto.
Lud zbiegł z całego sioła jakby było święto.
Wzrok Ohmy przykuwały stanowiska katów.
Dziad wołał: „W Pręgierzankach nie szczędzono batów.”


„Abramowski!!!” – rozległo się wokół na rynku.
„Niech bólem zapłaci za grzech złego uczynku!” –
Rzekł wielebny i chwycono chłopa na środku.
„Pięćdziesiąt!  Niech ryczy jak krowa na postronku!”
I ryczał bowiem, a rodzina Ohmy bała.
Matka płakała a babina była biała.
Po karze odepchnięto chłopa, opatrzono.
„Ohmo! Ja nie chcę by i mnie tak oćwiczono!”
I na szczęście nie każdego wywoływano,
Ale i tak sporo Chłoszczowian ukarano.


„Konopniccy!!!" – zawołał wielebny o zmroku.
Kaci w oczekiwaniu stanęli w rozkroku.
Nikt się nie zgłaszał więc sprawdzono zaraz adres.

(tak czy siak teraz w widły inkwizycji wpadłeś)

Owa rodzina mieszkała obok ratusza.

(nieskończonych męczarni doświadczy twa dusza)

Wyważono drzwi i wszyscy to zobaczyli.
W sieni wszyscy ogromnie się z czegoś cieszyli.
Leżał tam związany chłop i czarna dziewczyna.
Dawała męki, rozkosze na oczach syna.
„Dzieci, wy takie młodziutkie, nie patrzcie na nich!”
„Na stos z nią! A temu chłopu sto batów! Brać ich!
Wpierw kaci pochwycili tę czarną dziewczynę.
„Nie palcie jej żywcem przy tym małym chłopczynie!” –
Krzyczała jakaś wielce przejęta kobieta.
A katów czekała jeszcze większa uciecha.
Ku ich wielkiej radości dziewczyna ryczała.
Każdy bowiem czuł swąd jej palonego ciała.


Późnym wieczorem kaci zmęczyli się pracą. 
Nie byli usatysfakcjonowani płacą.
Majster zakonny przygotował smagownicę.

(teraz niech ona obsługuje biczownice)

Najtwardszy z katów chwycił korbę aby karać.
Wirującymi rzemieniami łatwiej smagać.
Wszyscy na rynku byli już bardzo zmęczeni.
Od godzin niczego do spożycia nie mieli.
„Wasza Wielebność! My chcemy inaczej karać!
Bo Wielebność każe jeno smagać i smagać…” –
Żalil się Zewediachowi jeden z tych katów.
W ręku miał jeden ze zużytych już dość batów.
„No. Dobrze. Używajcie całego osprzętu.
Lecz jeno niekiedy rozżarzonego prętu.”
„I tak to Wielebność decyduje o karze…”

 

 

(c)2009
ciąg dalszy o walce Ohmy z Inkwizycją może kiedyś nastąpi

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • stoję  wpatrzony w lustro  a świat  świat przechodzi obok  chciałbym  mu coś powiedzieć    może...  nawet wykrzyczeć    brak odwagi   4.2024 andrew  
    • (Na motywach powieści „Piknik na skraju drogi”, Arkadija i Borysa Strugackich)   ***   Dlaczego wylądowali? Nie wiadomo. Zostawili w powietrzu dziwnie mżące kręgi, które obejmują szumiące w nostalgii drzewa.   Które kołyszą się i chwieją w blasku księżyca albo samych gwiazd… Albo słońca... Albo jeszcze jednego słońca…   Powiedz mi, kiedy przeskakujesz płot, co wtedy czujesz? Nic? A co z promieniowaniem, które zabija duszę?   Wracasz żywy. Albo tylko na pozór żywy. Bardziej na powrót wskrzeszony. Pijany. Duszący się językiem w gardle.   Sponiewierany przez grawitacyjne siły. Przez anomalie skręcające karki.   Słońce oślepia moje zapiaszczone oczy. Padającymi pod kątem strumieniami, protuberancjami…   Ktoś tutaj był (byli?) Bez wątpienia.   Byli bez jakiegokolwiek celu. Obserwował (ali) z powodu śmiertelnej nudy.   Więc oto razi mnie po oczach blask tajemnicy. Jakby nuklearnego gromu westchnienie.   Ktoś tu zostawił po sobie ślad. I zostawił to wszystko.   Tylko po co?   Piknikowy śmietnik? Być może.   Więcej nic. Albowiem nic.   Te wszystkie skazy…   Raniące ciała artefakty o upiornej obcości.   Nastawiając aparaturę akceleratora cząstek, próbujemy dopaść umykający wszelkim percepcjom ukryty świat kwantowej menażerii   Przedmioty w strumieniach laserowego słońca. W zimnych okularach mikroskopów…   Nie dające się zidentyfikować, obłaskawić matematyczno-fizycznym wzorom.   Bez rezultatu.   *   Zaciskam powieki.   Otwieram.   *   Przede mną pajęczyna.   Srebrna.   Na całą elewację opuszczonego domu. Skąd tutaj ta struktura mega-pająka?   Pajęczyna, jak pajęczyna…   Jadowita w swym jedwabnym dotyku. Srebrzy się i lśni. Mieni się kolorami tęczy.   Ktoś tutaj był. Ktoś tutaj był albo byli. Ich głosy…   Te głosy. Te zamilkłe. Wryte w kamień w formie symbolu.   Nie wiadomo po co. Kompletnie nie do pojęcia.   Milczenie i cisza. Piskliwa w uszach cisza, co się przeciska przez gałęzie, żółty deszcz liści.   W szumie przeszłości. W dalekich lasach. W jakimś oczekiwaniu na łące…   Elipsy. Okręgi.   Owale…   Kształty w przestrzeni…   Fantomy przemykające między krzakami rozognionej gorączką róży. W strumieniu zmutowanych cząstek. Rozpędzonych kwarków…   Rozpędzonych przez co?   Przez nic.   Po zapadnięciu mroku liżą moje stopy żarzące się lekko płomyki. Idą od ziemi. Od spodu. Ich obecność to pewna śmierć.   Sprawiają, że widzę swoje odbite w lustrze znienawidzone JA.   W głębokich odmętach  schizoidalnego snu. Zresztą wszystko tu jest śmiertelne i tkliwe. Pozbawione fizycznego sensu.   (Kto chce skosztować czarciego puddingu?   Bar za rogiem stawia)   Dużo tu tego. W powietrzu. Iw ziemi.   W nagrzanych od słońca koniczynach, liściach babiego lata.   Krążyłem tu wokół jak wielo-ptak. W kilku miejscach jednocześnie.   I byłem wszędzie. I byłem nie wiadomo, gdzie. Tak daleko na ile pozwala wskrzeszany chorobą umysł   Tak bardzo daleko…   Wystarczy dotknąć złotej sfery, aby się wyzbyć wstrętnego posmaku cierpienia…   Gdyby nie ta przeklęta wyżymaczka, która zachodzi śmiertelnym cieniem drogę…    (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-20)      
    • Powiem tak, Dziewczyno - lecz się, niekoniecznie przez pisanie. Kiedyś się udzielał Kiełbasa, czy coś takiego. To było równie prostackie i wulgarne. 
    • - A na groma ta fatamorgana... - A na groma ta fatamorgana?    
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        W tym cała rzecz, że logiką płata czasami figle artystom OBRAZ, wywrócił  farby kwantem fizyki, chemii — człowieka zakrył kolorem   Ponoć w Mordnilapach właśnie zachowany czar w języku daje myślom możliwości postrzegania tego wątku w sztuce malowanej — O bok! Mózgu   Dzięki bardzo, że zechciałeś się przyjrzeć całości, jaka daje więcej pytań niż odpowiedzi, na których głównym filarem — tak mi się wydaję —  jest środkiem.   Pozdrowienia!
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...