Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Nie byliśmy (umierałam)


Enchant

Rekomendowane odpowiedzi

               Na początku cię nie zauważałam. Patrzyłam na las i widziałam las, ale nie potrafiłam ujrzeć drzew. A były tam, w niezmiernym bogactwie gatunków; wszystkie młode i smagane tym samym wiatrem, ale każde wyrosłe z innego ziarna. Drzewa rozproszyły się na niewielkim spłachetku ziemi.

Tak małym, że wypadałoby wręcz nazwać go laskiem. Laskiem... Moim laskiem.

Były tam giętkie sosny, bezlitośnie chłostane przez wiatr, które uginały się wprawdzie, lecz nigdy nie łamały. Były i brzozy; odarte z pozorów siły, ich klucz do bezpieczeństwa to nieustanna bliskość – symbioza z innymi, silniejszymi gatunkami. Tą szczęśliwie zawsze miały zapewnioną od samego początku.

Dalej, wśród drzew stały dęby. Cały las był ich, chociaż one same nigdy nie ruszały się z miejsca; to zresztą też ich największy atut – owa nieustępliwość i hardość. Jedynie czasem drgnęła im gałąź, a kiedy wiatr przybierał na sile – kołysały się z niemym uporem, nigdy nie oddając ani centymetra siebie bez walki.

I wreszcie, najważniejsze – w tym lesie rosły też modrzewie. A właściwie... tylko jeden modrzew.

Na początku go nie zauważałam. Patrzyłam na niego,ale nie zauważałam go. Nie widziałam tego, jak bardzo różni się od swoich pobratymców.

 

         Minęło kilka zim, a ja wciąż nie dostrzegałam opadających mi na głowę igieł. Pewnie dlatego, że spadały pojedynczo. Wmawiałam więc sobie, że to deszcz. Chociaż już wtedy wiedziałam, że to ten z kategorii padających na pustyni.

 

        Długo bałam się unieść głowę i popatrzeć na twoje obnażone konary. Dopiero, gdy nadeszła t a zima, odważyłam się to zrobić. Podeszłam do ciebie z wolna i zadarłam głowę do góry. Musnęłam palcami twoje gałęzie. Byłeś młody – a jednocześnie tak nieskończenie stary, że przez chropowatą korę niemal czułam ciężar przeżytych przez ciebie zim. Chwyciłam najniższą gałązkę i wtedy... Wtedy zacząłeś śpiewać.

Byłeś tym śpiewem i śpiew był tobą. Co jakiś czas zerkałeś na mnie kątem oka, ale ja z a w s z e odwracałam wzrok. Nie potrafiłam patrzeć na ciebie śpiewającego. Gdybym to zrobiła, z pewnością odkryłbyś moje łzy, które czaiły się tuż pod powierzchnią skóry. Modrzewie miały naprawdę przenikliwy wzrok.

 

        Leśnik nie może kochać tylko jednego drzewa; wówczas stopniowo zacząłby zaniedbywać pozostałe, a las zarósłby; albo przeciwnie - zacząłby zanikać pod dotykiem obcych rąk.

Wiedziałeś o tym, ale nie rozumiałeś tego. Twój śpiew stale przybierał na sile. W miarę upływu czasu stawał się coraz bardziej nieznośny. Chciałeś, bym na ciebie spojrzała i wreszcie zobaczyła cię naprawdę. Chciałeś, żebym cię dotknęła. Ale nie mogłam. Wiedziałeś o tym.

Tamtej zimy umieraliśmy długo. Razem, a mimo to – osobno. Każdego dnia, po obchodzie lasku, stawałam u twoich stóp i słuchałam, jak śpiewasz.

Ta melodia weszła we mnie i przeniknęła aż do szpiku kości.. Była ze mną, gdy zostawiałam cię na pastwę lodowatych nocy; była, gdy kładłam się spać i gdy wstawałam.

I noszę ją w sobie do tej pory.

Nigdy nie spytałeś mnie wprost, ale słowa wyraźnie zamarzały na końcach twoich gałęzi. Wtedy wciąż uparcie odmawiałam im istnienia, mimo że kłuło mnie ono w oczy. Tak bardzo bałam się docenić czar słów dogorywających na mrozie...!

 

        Nie byliśmy. Chociaż tobie przez moment wydawało się inaczej. Ja za to nigdy nie miałam złudzeń. Wspólnie czekaliśmy na odwilż, którą już czuć było w powietrzu. I kiedy pojawiły się pierwiosnki, postanowiłam odejść. Porzucić ciebie i całą resztę mojego lasku.

Najpierw pożegnałam się z dębami. Później podeszłam do giętkich sosen. Potem były brzozy. Rozstałam się z nimi z obietnicą stygnącą na ustach. Podarowałam ją im na pamiątkę.

Na końcu podeszłam do ciebie. Bez obietnicy na ustach. Patrzyłeś na mnie z przeraźliwym smutkiem i wtedy wydałeś mi się prawie dojrzały.

Wiedziałam, że umierasz i ty wiedziałeś, że ja wiem. Milczenie wwiercało się w nas, nieuchronnie pogłębiając rosnący między nami dystans.

„ Nie chcę już zrzucać igieł, choćby to miało sprawić, że nigdy nie zaśpiewam.” - powiedziałeś.

„ Nie możesz ot tak wyrzec się swojej natury.” - odparłam, wyciągając doń rękę, ale strach szybko cofnął mi ją do tyłu.

„Dlaczego...?”

„Bo jesteś modrzewiem. Ty jeden ze wszystkich drzew potrafisz śpiewać. Ale umożliwiają ci to twoje igły. Tak delikatne praktycznie nie występują w przyrodzie. Zrzucasz je na zimę, tym samym obnażając się. To rytuał, który cię oczyszcza. Bez niego twoje igły stwardniałyby, a ty wraz z nimi – i już nigdy nie mógłbyś zaśpiewać. Wówczas stałbyś się podobny innym drzewom i przestałbyś być tym, kim jesteś. A jesteś wyjątkiem. Tak pięknym, jak piękne mogą być tylko modrzewie. ”

 

      I zostawiłam cię tak. Odeszłam, a między nami rosła cisza. Pęczniała powoli i stawała się coraz bardziej natarczywa; zupełnie jak niegdyś twój śpiew. Odwróciłam się tylko raz. Uniosłam głowę do góry. Po raz drugi – a zarazem ostatni – popatrzyłam ci w oczy. Nie uroniłam ani jednej łzy.

Jeszcze nigdy nie umierałam tak bardzo. Ale wiedziałam, że ty też umierasz. I ty wiedziałeś, że ja wiem.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • „Á może byśmy tak najmilsza” wpadli na weekend do Krakowa tam zapomnimy co nas dzieli że ty masz męża a ja żonę odgruzujemy stare drogi to miasto dla nas proponuje wycieczkę szlakiem „pierwsza miłość” daj tylko sygnał – rezerwuje   ten stary hotel dla kochanków którym wiatr ciągle wieje w oczy najlepsze miejsce by się spotkać i znów się sobą zauroczyć wybiorę pokój gdzie przed laty wypowiedziałaś piękne słowa było południe uwierzyłem w oddali grała trąbka złota   znów popłyniemy rzeką marzeń które się jeszcze nie spełniły echo zaśpiewa naszą mantrę „Dziś nie ma rzeczy niemożliwych” prawdziwa nigdy nie umiera czasami tylko w sen zapada może w ogrodzie Mehoffera obudzi się z pierwszą nie zdrada  
    • No to się cofnąłeś:) ja dzisiaj z nostalgią wspominałam city center:)
    • Elewacje kamienic w słońcu padającym z ukosa. Puste ulice jakiegoś tkliwego lata. W jakiejś zatajonej otchłani czasu.   Przechodziłem tędy wiele razy. Przechodząc, przechodzę raz jeszcze…   I wciąż jeszcze…   W powiewie nostalgii lekkiej jak piórko przelatującego ptaka.   Przemieszczam się w tej iluminacji powolnym krokiem, w tej pustce zagubienia.   Idąc śladem kogoś dawnego. Kogoś, kto szedł tędy na starej, pozrywanej celuloidowej taśmie.   Tak oto tkwiąc jeszcze połową ciała w przeszłości, drugą wnikam w przyszłość. Przenikając teraźniejszość w nagłym błysku pamięci.   Jakie to lata? 50. XX wieku.   Coś koło tego.   Stojące na poboczach auta połyskują grubymi wargami chromowych zderzaków.   Ich spocone czoła szyb, masywnych karoserii.   Czuć od nich benzyną i nadtopioną gumą.   Stoją samotne. Nagrzane słońcem…   Parkowe ścieżki z chrzęszczącym pod stopami żwirem…   Most ze spiralą schodów po obu brzegach rzeki, w której ryby opadają z pluskiem srebrzystą płetwą.   Postukują cicho świetliste w wietrze okna. Poruszane niczyją ręką.   Ceglany mur… Siatka ogrodzenia…   Za siatką żywopłot w gąszczu trawy.   Korzenie… bez woni.     Kwiaty w betonowych donicach.   I furtka do ogrodu, co się otwiera z cichym skrzypieniem…   .(Włodzimierz Zastawniak, 2024-0424)      
    • Jakby feniksy, słowiańskie rarogi, Wzbiły się w niebo ze zgliszcz i popiołów, Kiedy krzyż upadł, bo cięższy niż ołów - Tak ze snu się budzą rodzime bogi.   Niebo dziś płonie w pożodze obłoków, Za wysokie są te niebiańskie progi, Ciałem bogaty, acz duchem ubogi Człowiek, który sięga poza zmysł wzroku.   Tyle krwi Słowian wciąż i dzisiaj płynie, Czerwień jej płomień przypomina z lekka, Jak ten ognisty płyn, który to w czynie -   Z ciał poranionych przez oręż wytryska. Mówię obcym bóstwom dzisiaj - głośne nie! Powstaje z martwych chramu żywa... mekka.
    • pomalowani  światłem lampionów i cieniem rabat rozwiązujemy kolorowe chusty tęczy   na wpół materialni w świętej niepamięci   drwimy z próżni      
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...