Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Bajka o Ciesi i Wicusiu rozdz.II / część 2


bronmus45

Rekomendowane odpowiedzi

Przygody Ciesi i Wicusia

rozdział drugi - część druga

.

Tu zaś z głębi swej norki już spoglądał krecik 

na smakowity kąsek, co sam się nadarzył.

Poprawił więc na głowie swój czarny berecik

by zabrać się do jedzenia, o którym to marzył.

.

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

.

Ostatni już był moment, jak krecika szpony

sięgały po mróweczkę zemdlałą z tej trwogi.

Nadleciał zacny Wicuś – złapał ją zmartwiony

i frunął jak najwyżej, między gęste głogi.

.

Odpoczęli tu chwilkę z Ciesią przerażoną;

aby oprzytomniała po takim zdarzeniu.

Pofrunęli wnet dalej łąką ukwieconą

nadal szukając domku, teraz już w milczeniu...

.

Tak zeszło popołudnie, zmrok zaczął zapadać

gdy nagle tuż przed nimi pojawił się gacek.

To nocny jest nietoperz, lecz lubiąc podjadać

potrafi też o zmroku udać się na spacer.

.

.

Jest to smakosz motyli, szczególnie tych nocnych,

ćmami często zwanymi. Nie pogardzi przecież

okazją do schwytania posiłków pomocnych.

Więc Wicuś znów w opałach – tak już jest w tym świecie...

.

Uciekając przed gackiem skrył się w szparę drzewa

- tam chwilkę odsapnęli, napastnik odleciał.

Teraz już nie czekali więcej niż potrzeba;

lecieli wciąż przed siebie i tak dzionek zleciał.

.

Szukając dziś noclegu sfrunęli pod drzewo;

takie już mocno stare, z korą popękaną.

Tu chcieli się rozejrzeć na prawo i lewo

czy nie znaleźć w tych szparach spokoju do rana.

.

Najpierw, że byli głodni – szukali jedzenia,

aby z pustym żołądkiem nie iść spać pod korę.

Wystarczyło Wicusia jednego spojrzenia

by dojrzeć nieszczęście - dobrze - że znów w porę.

.

.

Dzięcioły dwa, kłócące się tutaj pod drzewem

wielkimi są – od zawsze – mrówek smakoszami.

Więc Ciesia wraz z Wicusiem musieli w potrzebie

uciekać, ukrywając pomiędzy trawami.

.

Wreszcie Ciesia wyczuła zapach jej znajomy

podwórza swojego, przy domku w mrowisku.

Więc zaraz lądowali, uściski, ukłony

oraz podziękowania dla Wicka od wszystkich.

.

A Ciesia – jak to dziecko – znowu popłakała

gdy przyszło się już żegnać z Wicusiem motylem.

Czuła bowiem, że mocno już się przywiązała

do tego przyjaciela, spędzając z nim chwile.

.

Sam Wicek też nie spojrzał już nawet przez ramię,

gdy odlatywał od nich – przyjaciół swych nowych.

Nie chciał by ci widzieli, że to samo znamię

już w jego oczach widać - płakać był gotowy...

.

Obiecywał więc wszystkim, przy swym pożegnaniu;

że kiedyś znów odwiedzi znajome mrowisko.

Czy tak się stanie, nie wiem. W moim rozeznaniu

możliwym jest to faktem – przyjaźń znaczy wszystko...

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

- cdn...

Edytowane przez Bronisław_Muszyński (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • stoję  wpatrzony w lustro  a świat  świat przechodzi obok  chciałbym  mu coś powiedzieć    może...  nawet wykrzyczeć    brak odwagi   4.2024 andrew  
    • (Na motywach powieści „Piknik na skraju drogi”, Arkadija i Borysa Strugackich)   ***   Dlaczego wylądowali? Nie wiadomo. Zostawili w powietrzu dziwnie mżące kręgi, które obejmują szumiące w nostalgii drzewa.   Które kołyszą się i chwieją w blasku księżyca albo samych gwiazd… Albo słońca... Albo jeszcze jednego słońca…   Powiedz mi, kiedy przeskakujesz płot, co wtedy czujesz? Nic? A co z promieniowaniem, które zabija duszę?   Wracasz żywy. Albo tylko na pozór żywy. Bardziej na powrót wskrzeszony. Pijany. Duszący się językiem w gardle.   Sponiewierany przez grawitacyjne siły. Przez anomalie skręcające karki.   Słońce oślepia moje zapiaszczone oczy. Padającymi pod kątem strumieniami, protuberancjami…   Ktoś tutaj był (byli?) Bez wątpienia.   Byli bez jakiegokolwiek celu. Obserwował (ali) z powodu śmiertelnej nudy.   Więc oto razi mnie po oczach blask tajemnicy. Jakby nuklearnego gromu westchnienie.   Ktoś tu zostawił po sobie ślad. I zostawił to wszystko.   Tylko po co?   Piknikowy śmietnik? Być może.   Więcej nic. Albowiem nic.   Te wszystkie skazy…   Raniące ciała artefakty o upiornej obcości.   Nastawiając aparaturę akceleratora cząstek, próbujemy dopaść umykający wszelkim percepcjom ukryty świat kwantowej menażerii   Przedmioty w strumieniach laserowego słońca. W zimnych okularach mikroskopów…   Nie dające się zidentyfikować, obłaskawić matematyczno-fizycznym wzorom.   Bez rezultatu.   *   Zaciskam powieki.   Otwieram.   *   Przede mną pajęczyna.   Srebrna.   Na całą elewację opuszczonego domu. Skąd tutaj ta struktura mega-pająka?   Pajęczyna, jak pajęczyna…   Jadowita w swym jedwabnym dotyku. Srebrzy się i lśni. Mieni się kolorami tęczy.   Ktoś tutaj był. Ktoś tutaj był albo byli. Ich głosy…   Te głosy. Te zamilkłe. Wryte w kamień w formie symbolu.   Nie wiadomo po co. Kompletnie nie do pojęcia.   Milczenie i cisza. Piskliwa w uszach cisza, co się przeciska przez gałęzie, żółty deszcz liści.   W szumie przeszłości. W dalekich lasach. W jakimś oczekiwaniu na łące…   Elipsy. Okręgi.   Owale…   Kształty w przestrzeni…   Fantomy przemykające między krzakami rozognionej gorączką róży. W strumieniu zmutowanych cząstek. Rozpędzonych kwarków…   Rozpędzonych przez co?   Przez nic.   Po zapadnięciu mroku liżą moje stopy żarzące się lekko płomyki. Idą od ziemi. Od spodu. Ich obecność to pewna śmierć.   Sprawiają, że widzę swoje odbite w lustrze znienawidzone JA.   W głębokich odmętach  schizoidalnego snu. Zresztą wszystko tu jest śmiertelne i tkliwe. Pozbawione fizycznego sensu.   (Kto chce skosztować czarciego puddingu?   Bar za rogiem stawia)   Dużo tu tego. W powietrzu. I w ziemi.   W nagrzanych od słońca koniczynach, liściach babiego lata.   Krążyłem tu wokół jak wielo-ptak. W kilku miejscach jednocześnie.   I byłem wszędzie. I byłem nie wiadomo, gdzie. Tak daleko na ile pozwala wskrzeszany chorobą umysł   Tak bardzo daleko…   Wystarczy dotknąć złotej sfery, aby się wyzbyć wstrętnego posmaku cierpienia…   Gdyby nie ta przeklęta wyżymaczka, która zachodzi śmiertelnym cieniem drogę…    (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-20)      
    • Powiem tak, Dziewczyno - lecz się, niekoniecznie przez pisanie. Kiedyś się udzielał Kiełbasa, czy coś takiego. To było równie prostackie i wulgarne. 
    • - A na groma ta fatamorgana... - A na groma ta fatamorgana?    
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        W tym cała rzecz, że logiką płata czasami figle artystom OBRAZ, wywrócił  farby kwantem fizyki, chemii — człowieka zakrył kolorem   Ponoć w Mordnilapach właśnie zachowany czar w języku daje myślom możliwości postrzegania tego wątku w sztuce malowanej — O bok! Mózgu   Dzięki bardzo, że zechciałeś się przyjrzeć całości, jaka daje więcej pytań niż odpowiedzi, na których głównym filarem — tak mi się wydaję —  jest środkiem.   Pozdrowienia!
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...