Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Przyjechał wuj


Rekomendowane odpowiedzi

Teściowa niespokojna, ja temu wcale się nie dziwię; przyjedzie z Francji wuj. Nie mój, mojego męża, brat teściowej. Dopiero teraz, w czasach Gierka stało się to możliwe. Poprzedzający wydarzenie list nie przyszedł jednak do niej , bo ona umie czytać tylko modlitewnik, lecz do drugiego brata, najstarszego. Rodzina podekscytowana. Mnie też udzielił się ten nastrój. Chciałoby się wujowi czymś zaimponować. No i jest! Właśnie kupiliśmy samochód. Nie byle jaki, bo wolksvagen garbus. To prawda, kilkunastoletni, przecież nowego Fiata 126 od ręki się nie kupi. Bo do tej pory w naszej wsi, która jest trochę wsią, a trochę miastem nikt jeszcze nie miał samochodu. No tak, ma szwagier. On tu nie mieszka, jest esbekiem, o czym otwarcie się nie mówi. Mieszkanie ma w Warszawie, w bloku. Odbierze wuja na Okęciu i przywiezie. Wuj się na pewno trochę zdziwi, pamięta inną wieś, tę z czasów wojny, prymitywną, biedną. Kiedy wcielono go do Kościuszkowców, niewiele więcej miał niż lat dwadzieścia i jakim cudem został na zachodzie, o tym mi nikt nie opowiadał, bo chyba nikt nic nie wie. O jego sytuacji, tej obecnej też nic pewnego nie wiadomo. Teściowa twierdzi, że to bogacz, choć wiadomości były raczej skąpe, ale już samo to, że stać go na tę podróż i prezenty.. Choć ja nie liczę na nic. Mąż może skrycie tak? Bo wuj ma wobec niego obowiązki. Kiedy odchodził z wojskiem gdzieś na zachód, dokładnie nie wiadomo gdzie, mąż właśnie się urodził. Ja jestem pewna, że ta wieś, którą znam od niedawna przecież, zmieniła się nie do poznania. Co prawda wciąż ten sam piaszczysty dukt i większość domów starych, bardzo starych, ale gdzie nie gdzie są i nowe. Szwagierka zbudowała sobie nowy dom z werandą i pięterkiem. Wuj u niej się zatrzyma
To już dziś. Jesteśmy więc gotowi i czekamy. O której się pojawią nie wiadomo, nie ma tu przecież telefonu. Robi się tłoczno na podwórku szwagra , nie tylko krewni, ale i sąsiedzi. Nie wszyscy zaproszeni są na obiad. W kuchni teściowa i jej córki gotują, pieką, smażą. W pokoju z wejściem z korytarza owalny rozłożony stół zajmuje prawie całą przestrzeń. Krzesła trzeba pożyczyć od sąsiadów. Mija południe, mija druga, cześć gapiów się rozeszła, później przyjdą. Brama otwarta. Samochód wjeżdża nieoczekiwanie, najpierw wysiada szwagier, potem wuj. Mały człowieczek o rumianej twarzy. Wita się z siostrą, bratem, z siostrzeńcami, niektórych nie poznaje, niektórych nigdy nie znał. Ja się nie pcham. Przyglądam mu się. Taki sobie, trudno ocenić przecież po ubraniu i do francuza niepodobny, ale do swoich krewnych także nie. Prowadzą go do wnętrza domu, nie dadzą nawet się rozejrzeć, chcą się pochwalić zamożnością. Mają łazienkę i bieżącą wodę, nawet centralne ogrzewanie. Opowiadają o tym chaotycznie, a wuj wciąż jeszcze nie wie kto jest kto.. My z mężem nie nachalnie, weszliśmy sobie na ostatku, no i zabrakło dla nas miejsc przy stole. To nic, siądziemy z boku, nie musimy jeść. Tu najważniejszy jest najstarszy brat. Teściowa jest wzruszona, płacze, ale przez chwilę tylko. Bo wszyscy są ciekawi jak tam jest i czy Warszawa się podoba. Jak żyje się we Francji wuj nam powie, lecz trochę później, a jeśli chodzi o Warszawę wydaje się rozczarowany. No oczywiście, to nie Paryż. A jak podróż? Długa. Najpierw musiał dojechać do Poiters. Płatje? Część krewnych nie wie gdzie to jest, więc wuj wyjaśnia. Potem pociągiem do Paryża. Na lotnisko. Co za Płatje? To wuj tam mieszka? Niezupełnie, bo w nieco mniejszej miejscowości. A ten i ów nie może się powstrzymać od pytania; gdzie pracuje? Może ma gospodarstwo? Ależ nie. I wtedy wszystko się wyjaśnia; pracuje w firmie przewozowej, wuj jest kierowcą ciężarówki . Mój maż jest tym zainteresowany, ma prawo jazdy od niedawna i chciałby się dowiedzieć czegoś więcej, ale to prawie niemożliwe, siedzimy za daleko, nie usłyszy. Musimy to odłożyć, przyjdzie do nas, bo musi przyjść. Mieszkamy przecież u teściowej w starym domu, który wuj chyba wciąż pamięta.
Większość zebranych wydaje się być dobrej myśli, że idzie w kraju ku lepszemu. Wuj nie jest tego taki pewny, wieś, którą widział z okna samochodu niczym mu nie zaimponowała. Zresztą wie swoje, z radia, z telewizji. Ale obecni uważają, że krytykować nie wypada, zresztą w tej Francji też jest nędza. Są już podpici trochę, ożywieni, ale do większej kłótni nie dochodzi. Brat wuja jak gdyby skrępowany. Owszem, pożenił córki, pobudował, ale samemu marnie się powodzi, chory. Kuzyni i zięciowie, dwóch siostrzeńców, pracują, dają sobie radę. Mój mąż też chciałby coś powiedzieć , ale to może później, nie przy obcych, bo chciałby się pochwalić. Mój mąż ma warsztat usługowy, jest więc prywatną inicjatywą (wuj pewno nie zrozumie o co chodzi) stąd miał pieniądze na samochód. Wreszcie udaje mu się wtrącić do rozmowy i mówi o tym samochodzie, że będzie woził wuja. Wuj kiwa głową; czemu nie? Jest coraz głośniej, ale w pewnej chwili robi się ruch na korytarzu, zamieszanie i gwar ucicha. Przyszedł ksiądz. Nie z tej parafii, nietutejszy, o ile wiem jest przyjacielem domu, widocznie został zaproszony. Robią mu miejsce honorowe obok wuja. Ksiądz dużo większy, masywniejszy. Wuj jakby nieco wystraszony nie okazuje entuzjazmu. Może tak mi się tylko zdaje? Może po prostu jest onieśmielony? Przychodzi mi do głowy; a może komunista? Chyba nie. Raczej krytycznie ustosunkowany, słucha Wolnej Europy, coś tam wie. Wspomina o tym księdzu. Ksiądz robi się czerwony. On opozycji nienawidzi . Co nie co wie o KORze. Żydzi. Reszta zebranych wokół stołu chciałaby może przyznać rację, jest jednak trochę zdezorientowana. Ksiądz onieśmiela, a więc niektórzy chcą się wymknąć. Ja też wychodzę. Mąż zostaje. Wuj najwyraźniej jest zmęczony.
Minęło kilka dni, wuj do nas nie zachodził, pojechał do Warszawy do szwagierki, tej, która mieszka w bloku, a więc wie, gdzie wuja zaprowadzić, co pokazać. Był u brata, potem obszedł bratanków po kolei i wreszcie jest u siostry. Niewiele się zmieniło, stwierdził. Ten dom postawił jego nieżyjący szwagier , więc dom jest taki sobie, marny, jednak siostrzeńca, czyli mego męża chwali, że coś tam dobudował i poprawił. Mąż chciałby mu się przypodobać, pokazać jaki jest zaradny. Były dwie izby, teraz proszę; jeszcze jest kuchnia i łazienka. No i warsztat. Na warsztat mąż przerobił stajnię. Konia już nie ma, niepotrzebny, bo kiedy trzeba coś zaorać przyjeżdża z Kółka traktorzysta, a resztę można zrobić ręcznie. Krowa wciąż jest. Teściowa jej nie sprzeda za nic. Nie mówi o niej żywicielka, bo tego słowa raczej nie zna. Oddaje mleko do spółdzielni.
Wuj jest zajęty oglądaniem zakamarków. Stodoła wciąż ta sama kryta strzechą. Sieczkarnia jest i kierat jest, choć teraz kiedy konia nie ma kierat już do niczego nieprzydatny. Mnie się wydaje, że jest czysto, bo odpady zalegające zwykle gdzieś pod płotem zostały zakopane. Nie ma się chyba czego wstydzić, bo nie jesteśmy przecież biedni. Obiad przygotowuje matka męża. Ja staram się rozmawiać z wujem, jednak rozmowa się nie klei, pytać jak żyje, nie wypada. Pytać o Francję? Ale o co? Nic nie przychodzi mi do głowy. Męża interesują ciężarówki, lecz wuj jest raczej lakoniczny. Pracę chwali. Objeździł kawał świata. Mąż pyta więc, gdzie pojedziemy po obiedzie?. Wuj chce na cmentarz . No i dobrze.
Samochód (silnik taki, że można jeździć nim po polach, mówi mąż) stoi umyty, wysprzątany. Kiedy zbliżamy się do niego wszyscy czworo mąż oczekuje aprobaty. Dorobił się, jak nikt w rodzinie. Wuj ma jak gdyby nieco kwaśną minę. „U nas starymi garbusami jeżdżą biedni studenci i uczniowie” i to stwierdzenie, dość niespodziewane, mnie również sprawia pewną przykrość, mąż jest wyraźnie zawiedziony. Wuj siada z przodu, niewygodnie , nisko, mówi ze tamten szwagra enerdowski lepszy. „Bo Stasiek kupił go na talon” mówi mąż, ale wuj tego nie rozumie. Byle by tylko nie ugrzęznąć w piasku. Potem im bliżej parafialnej wsi gdzie jest nasz cmentarz przy kościele ta droga będzie coraz lepsza, a przed kościołem asfaltowa. Dojeżdżamy. Cmentarz się rozrósł, stwierdza wuj.
Za dzień lub dwa wyjeżdża, biletu jeszcze nie ma, więc przenocuje u siostrzeńca tego, który pracuje w MSW. Znowu jesteśmy wszyscy razem, żegnamy wuja pewno z żalem, już nie tak jednak ożywieni. A może trochę zawiedzeni? Nie wiem.
Ach prawda. Nie napisałam przecież o prezentach, jakoś wypadło mi to z głowy, bo tego co wuj przywiózł, komu dał zupełnie nie pamiętam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • stoję  wpatrzony w lustro  a świat  świat przechodzi obok  chciałbym  mu coś powiedzieć    może...  nawet wykrzyczeć    brak odwagi   4.2024 andrew  
    • (Na motywach powieści „Piknik na skraju drogi”, Arkadija i Borysa Strugackich)   ***   Dlaczego wylądowali? Nie wiadomo. Zostawili w powietrzu dziwnie mżące kręgi, które obejmują szumiące w nostalgii drzewa.   Które kołyszą się i chwieją w blasku księżyca albo samych gwiazd… Albo słońca... Albo jeszcze jednego słońca…   Powiedz mi, kiedy przeskakujesz płot, co wtedy czujesz? Nic? A co z promieniowaniem, które zabija duszę?   Wracasz żywy. Albo tylko na pozór żywy. Bardziej na powrót wskrzeszony. Pijany. Duszący się językiem w gardle.   Sponiewierany przez grawitacyjne siły. Przez anomalie skręcające karki.   Słońce oślepia moje zapiaszczone oczy. Padającymi pod kątem strumieniami, protuberancjami…   Ktoś tutaj był (byli?) Bez wątpienia.   Byli bez jakiegokolwiek celu. Obserwował (ali) z powodu śmiertelnej nudy.   Więc oto razi mnie po oczach blask tajemnicy. Jakby nuklearnego gromu westchnienie.   Ktoś tu zostawił po sobie ślad. I zostawił to wszystko.   Tylko po co?   Piknikowy śmietnik? Być może.   Więcej nic. Albowiem nic.   Te wszystkie skazy…   Raniące ciała artefakty o upiornej obcości.   Nastawiając aparaturę akceleratora cząstek, próbujemy dopaść umykający wszelkim percepcjom ukryty świat kwantowej menażerii   Przedmioty w strumieniach laserowego słońca. W zimnych okularach mikroskopów…   Nie dające się zidentyfikować, obłaskawić matematyczno-fizycznym wzorom.   Bez rezultatu.   *   Zaciskam powieki.   Otwieram.   *   Przede mną pajęczyna.   Srebrna.   Na całą elewację opuszczonego domu. Skąd tutaj ta struktura mega-pająka?   Pajęczyna, jak pajęczyna…   Jadowita w swym jedwabnym dotyku. Srebrzy się i lśni. Mieni się kolorami tęczy.   Ktoś tutaj był. Ktoś tutaj był albo byli. Ich głosy…   Te głosy. Te zamilkłe. Wryte w kamień w formie symbolu.   Nie wiadomo po co. Kompletnie nie do pojęcia.   Milczenie i cisza. Piskliwa w uszach cisza, co się przeciska przez gałęzie, żółty deszcz liści.   W szumie przeszłości. W dalekich lasach. W jakimś oczekiwaniu na łące…   Elipsy. Okręgi.   Owale…   Kształty w przestrzeni…   Fantomy przemykające między krzakami rozognionej gorączką róży. W strumieniu zmutowanych cząstek. Rozpędzonych kwarków…   Rozpędzonych przez co?   Przez nic.   Po zapadnięciu mroku liżą moje stopy żarzące się lekko płomyki. Idą od ziemi. Od spodu. Ich obecność to pewna śmierć.   Sprawiają, że widzę swoje odbite w lustrze znienawidzone JA.   W głębokich odmętach  schizoidalnego snu. Zresztą wszystko tu jest śmiertelne i tkliwe. Pozbawione fizycznego sensu.   (Kto chce skosztować czarciego puddingu?   Bar za rogiem stawia)   Dużo tu tego. W powietrzu. I w ziemi.   W nagrzanych od słońca koniczynach, liściach babiego lata.   Krążyłem tu wokół jak wielo-ptak. W kilku miejscach jednocześnie.   I byłem wszędzie. I byłem nie wiadomo, gdzie. Tak daleko na ile pozwala wskrzeszany chorobą umysł   Tak bardzo daleko…   Wystarczy dotknąć złotej sfery, aby się wyzbyć wstrętnego posmaku cierpienia…   Gdyby nie ta przeklęta wyżymaczka, która zachodzi śmiertelnym cieniem drogę…    (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-20)      
    • Powiem tak, Dziewczyno - lecz się, niekoniecznie przez pisanie. Kiedyś się udzielał Kiełbasa, czy coś takiego. To było równie prostackie i wulgarne. 
    • - A na groma ta fatamorgana... - A na groma ta fatamorgana?    
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        W tym cała rzecz, że logiką płata czasami figle artystom OBRAZ, wywrócił  farby kwantem fizyki, chemii — człowieka zakrył kolorem   Ponoć w Mordnilapach właśnie zachowany czar w języku daje myślom możliwości postrzegania tego wątku w sztuce malowanej — O bok! Mózgu   Dzięki bardzo, że zechciałeś się przyjrzeć całości, jaka daje więcej pytań niż odpowiedzi, na których głównym filarem — tak mi się wydaję —  jest środkiem.   Pozdrowienia!
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...