Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Sezon zielonych jabłek I


asher

Rekomendowane odpowiedzi



Przyszedłem na świat przedwcześnie. Ten jeden raz samowolnie nie przyspieszyłem biegu spraw. Zrobił to za mnie mój stary, dla którego trzecia żona i czwarta ciąża nie były niczym szczególnym. Pił jak co dzień, nie okazując nikomu względów. Scysja zaczęła się niewinnie - od gorączkowego przeszukiwania kieszeni. Jedną z jego pijackich obsesji było to, że wszyscy wokół dybią na jego zapasy taniego wina i gotówkę, której zazwyczaj i tak prawie nie miał. Opętany strachem chował te swoje skarby z taką wymyślnością, że po jakimś czasie sam nie potrafił ich znaleźć. Wtedy wybiegał z pokoju z roziskrzonymi oczami i czerwoną twarzą i wrzeszczał nieludzkim głosem, że nas wszystkich pozabija. Tamtej nocy poszło o to samo. Tak zdenerwował ciężarną żonę, iż zadławiła konflikt kosztem dziecka.
Nie poddałem się od razu, nic z tego. Musiało mi być wygodnie pod dobrym sercem mamy, skoro walczyłem z siłami natury jeszcze przez kilka dni. Owej nocy stary spokojnie wrócił ze szpitala, żeby dokończyć tak niefortunnie rozpoczęte wino marki Wino. Smutny fakt, przyszedłem na świat za wcześnie z powodu alkoholu, choć zazwyczaj z tego powodu się przedwcześnie schodzi.
Mieszkaliśmy w strasznie starym domu, który trzymał się znakomicie, choć przetrwał wiele historycznych burz. Należał przy tym do najpiękniejszych budynków w mieście. Po obu stronach każdego z okien na pierwszym i drugim piętrze stały posągi nagich atlantów i kariatyd, zaś dach wieńczyła ładna wieżyczka. Położenie i bryła tego domu były wprost niewiarygodne. Frontem przylegał do głównej ulicy - Zamkowej, tyłem do schodów, które akurat w tym miejscu sprowadzały jeden poziom miasta do drugiego. Jeden z jego boków łączył się z murami obronnymi położonego tuż obok zamku książąt Sułkowskich, drugi zaś wychodził na wylot schodów i mniej więcej od połowy znacznie się zwężał. Budynek posiadał dwa wyjścia: od frontu - na ulicę oraz od tyłu - na schody. W górę szło się nimi na Stary Rynek o brzydkiej nazwie Plac ZWM, w dół na główną ulicę. Trzecią możliwość stanowił wąski przesmyk, który od połowy schodów biegł między kościelnym murem a pewnym starym domkiem. Wszyscy nazywali go Uliczką. Chodziło się nią na spacer z psem, wytrzepać dywan albo na mszę do kościoła Świętego Mikołaja, który górował nad okolicznymi dachami. Budynek miał najbardziej wyszukany kształt, z jakim można się było spotkać nie tylko w Bielsku-Białej. I jeszcze jedno. Zwężenie wzięło się stąd, że jeden z rogów był ścięty i przez to w całym pionie pokoje miały formę dziwacznego prostokąta.
Nasze mieszkanie usytuowane było właśnie w tym rogu, na pierwszym piętrze, a ponieważ miało tylko jedną ścianę wewnętrzną, zazwyczaj panował w nim dokuczliwy chłód. Składało się z trzech pokoi o wysoko zawieszonych sufitach i olbrzymich drzwiach, dość obszernej kuchni i byle jakiej klitki bez kanalizacji, zwanej łazienką. Do kąpieli używało się przenośnej wanienki, zaś w razie potrzeby fizjologicznej miało się do wyboru wiaderko w klitce albo wędrówkę do wspólnej ubikacji w końcu korytarza. Mnie dotyczyło to w mniejszym stopniu. Najpierw robiłem w pieluchy, potem do nocnika, a po latach założono w klitce wannę oraz ubikację z prawdziwego zdarzenia. Największy pokój umeblowano dwoma łóżkami oraz zestawem masywnych, przedwojennych mebli, wielkim stołem oraz wysokimi, rzeźbionymi krzesłami. I jakby tego było mało, zmieściły się jeszcze dwie dwudrzwiowe szafy i kaflowy piec. Dwie pary drzwi wiodły ku pozostałym pokojom, które z kolei posiadały bezpośrednie wejścia do kuchni. W ten sposób można było biegać w kółko albo jeździć na rowerze. Ów narożny pokoik, z powodu jego notorycznego wyziębienia traktowano po macoszemu. Stary zamieszkał w nim, kiedy jego więzy z mamą osłabły, a po rozwodzie i eksmisji urządziliśmy tam swego rodzaju rupieciarnię. Mnie od razu przypadł do gustu, bo lubiłem bałagan i rajcowało mnie przebywanie wśród hałdy niepotrzebnych sprzętów. Stała tam olbrzymia szafa, do której przenoszenia mniej niż czterech mężczyzn nie miało się nawet co zabierać, stara, dziurawa kanapa oraz przeszklony kredensik. Najprzyjemniejszy był pokój trzeci. Miał tylko jedną ścianę zewnętrzną, więc łatwo dawał się ogrzać, a poza tym było z niego bardzo blisko do wyjścia. Kiedy podrosłem, przypadł mi w udziale, zaś mama przejęła ten największy.
Świadomość własnego istnienia przyszła do mnie nagle. Stwierdziłem, że oto bytuję w świecie, mam rodzinę, dom, kolegów, coś znaczę, dokądś zmierzam. To było naprawdę fantastyczne odczucie! Siedzieliśmy z Tomkiem Ruffem w pierwszej ławce, a pani wyrywkowo odpytywała z czytanki. Miałem na sobie białą koszulę z kołnierzem nadającym się w sam raz do maczania w zupie, śmieszny, zapinany sweterek oraz spodnie z latającymi nogawkami i małe buciki. Byłem spokojny, pewny swoich zdolności, pyszałkowaty. Denerwowało mnie, że pani stale pyta innych i nie pozwala mi popisywać się zdolnościami. Tomek za to na przemian bladł i rumienił się. Wielka grdyka podskakiwała mu, gdy nerwowo przełykał ślinę, a żabie oczy niespokojnie strzelały na boki. Czytanie sprawiało mu tyle kłopotu. Zupełnie tego nie rozumiałem, bo sam czytałem śpiewająco i byłem ciągle chwalony. W szkole czułem się wspaniale, mimo wcześniejszych lęków przed obcym światem nauczycieli i innych dzieci. Płakałem i zapierałem się o futrynę, kiedy 1 września rodzice nakazali mi opuścić bezpieczny świat zabawek. Nienawidziłem ich za to, ale szybko okazało się, że w szkole nie jest wcale tak źle.
Kiedy pani wskazała na Tomka, cisza prawie zaczęła boleć. Przyglądałem mu się drwiąco z boku. Niemiłosiernie się męcząc, poruszał ustami, szeptem zbierając litery w słowo i dopiero wtedy wymawiał je na głos. Szturchał mnie rozpaczliwie łokciem, ale zafascynowany tym, jak się męczy, całkiem zapomniałem, że obiecałem mu pomóc. Dopiero teraz pochyliłem głowę i zacząłem gorączkowo szeptać wersy czytanki, które Tomek powoli powtarzał. Spociliśmy się obaj, jak diabli, ale w końcu udało się. Tym razem. W szkole trzeba jeszcze liczyć, myśleć, robić zadania, pisać wypracowania.
Łatwo uzyskałem promocję do trzeciej klasy. Tomek nie dał rady. W drodze ze szkoły w śmiesznych, opatrzonych w kantkę spodniach, białych koszulach i cienkich, długich krawacikach, rozejrzeliśmy się, czy czasem nie ma w pobliżu jakichś ”czwóraków”, jednak zalana słońcem aleja była pusta i senna. ”Czwóraki” to uczniowie szkoły podstawowej numer 4, która bezpośrednio sąsiadowała z naszą ”dwójką”. Od początku uczono „dwójaków” , że „czwórak” to najgorszy wróg, którego trzeba za wszelką cenę zniszczyć. Mówienie o nim z najwyższą pogardą dawało ogromny szacunek wśród swoich. Obie szkoły posiadały osobne boiska do siatkówki i piłki nożnej, ale wspólny główny dziedziniec, pełen drzew magnolii i wierzb płaczących, z nieczynną fontanną pośrodku. Dziedziniec stanowił główny przedmiot sporu, ponieważ każda szkoła uważała, że należy do niej. Oba budynki stały prostopadle wobec siebie i były jednakowo brzydkie.
Zniechęceni brakiem „czwóraków” do zwalczenia minęliśmy kościół Ewangelicki im. Marcina Lutra, do którego prawie nikt nie chodził i ruszyliśmy krętą alejką w stronę Rynku. Tomek milczał przez całą drogę. Pewnie zrobiłoby mu się lżej, gdyby udało się obić paru kolesiów z „4”, a tak, nie miał się na nikim wyżyć. Pocieszanie go nie miało sensu. Był ambitny, jednak nie posiadał zdolności i zdawał sobie z tego sprawę. Wiedział, że będzie musiał przejść do szkoły specjalnej, podobnie jak Adi i obaj Kurysie, z którymi kumplowałem się w pierwszej klasie. Tam szło im lepiej i mogli skończyć podstawówkę z małym tylko opóźnieniem. Tomek dwa razy chodził do drugiej klasy. Po raz trzeci już mu nie pozwolili.
- Przecież będziemy się dalej kumplować – próbowałem go pocieszyć - Będzie nudno w klasie. Trudno...
- Jak se legnę w łóżku, to wstanę jutro - odpowiedział markotnie.
Nie potrafił mówić. Konstruował zdania tak, jak nauczono go w domu i na ulicy. Ja za to wyrażałem się nazbyt poprawnie i przykładałem do tego wielką wagę, głównie z powodu upierdliwości mojego starego, który bezwzględnie tępił wszelkie błędy w wymowie.
Ojciec nie lubił Tomka, bo uważał, że jest głupi. Mimo to, nie przeszkadzał nam spotykać się na Zamkowej. Mama z kolei miała go za chuligana, ale była tolerancyjna i nigdy się nie wtrącała. Niestety, ojciec Tomka nigdy się do mnie nie przekonał. Nie mogłem nawet przekroczyć progu, kiedy on był w domu. Podobno obiecał, że jak mnie zobaczy, to ze schodów zrzuci. Zupełnie nie wiedziałem dlaczego. Nic złego przecież nie robiliśmy. Razem byliśmy w Komunii Świętej, razem w szkolnej ławce, na ulicy. Razem włóczyliśmy się po mieście, grali w piłkę, pływali i tak dalej.
Ojciec Tomka był strasznie wysokim i chudym drągalem, o nieludzkiej sile. Po mieście krążyły legendy, że kiedyś pobił wszystkich facetów w knajpie i spokojnie wyszedł, bo nie miał mu kto zagrodzić drogi. Za nic nie chciałem wpaść w jego ręce. Dopóki mama Tomka była w domu, ukrywała mnie i wypuszczała ukradkiem, kiedy jej mąż wracał na obiad. Pewnego razu jednak znikła nagle, a potem okazało się, że siedzi w więzieniu. Chodziły słuchy, że zbierała od starszych ludzi zaliczki na szybkie kupno pralki, lodówki czy telewizora i już się nie pokazywała. Zawsze, kiedy Tomek mi dokuczał, złośliwie przypominałem mu o mamie w kryminale i zaczynała się bijatyka. Tarzaliśmy się jakiś czas po trawie, po czym Tomek na ogół wygrywał.
- A twój stary chleje, palancie – odpowiadał, patrząc na moje podbite oko i znów było między nami dobrze.
Ojciec Tomka budował drogi w Afryce. Jeździł walcem w Libii, zarabiając wielką kasę, lecz musiał wrócić, żeby zaopiekować się dziećmi. Cieszyłem się na myśl, że gdy mama Tomka wyjdzie z więzienia, jego stary znów tam pojedzie, a ja będę mógł spokojnie do nich przychodzić.
Tomek miał cztery siostry i brata. Każde z rodzeństwa było inne, jak gdyby pochodziło od innego ojca lub matki. Tylko oczy mieli takie same: duże, niebieskie i niesamowicie wytrzeszczone. Niespecjalnie za nimi przepadałem. Zresztą z wzajemnością. Ruffowie mieszkali niedaleko. Właściwie przy przedłużeniu tej samej ulicy, tyle że o innej nazwie. Lenina zaczynała się przy dworcu PKP i biegła do placu Chrobrego, potem u stóp zamku Sułkowskich zaczynała się Zamkowa, by na następnym skrzyżowaniu zmienić się w Partyzantów i skończyć dalej jako Bystrzańska. Dom, w którym mieszkał Tomek, był wysoki i smukły. Znajdował się dokładnie naprzeciw hotelu Prezydent i wylotu tunelu kolejowego, biegnącego pod ulicą. Też miał dwa wyjścia, ale przynajmniej to z tyłu wychodziło na podwórko. Podwórko łączyło się z innym, które stanowiło z kolei zaplecze teatru lalkowego Banialuka. Dalej była brama i ulica Mickiewicza. Zawsze zachodziłem od tyłu, bo było ciszej i mogłem zagwizdać tak, żeby ktoś na górze usłyszał.
- Głodny jestem - mruknął Tomek i przystanął raptownie.
- Chodź do mnie. Coś zjemy.
- Eee... Dzisiaj mam placki ziemniaczane...
- Jak chcesz. – powiedziałem obojętnie, żeby ukryć żal, że musimy się rozstać.
- Zeżrę i przyjdę – rzekł Tomek i pobiegł do domu.
Fajnie mu było. Zawsze miał obiad. U mnie bywało z tym różnie. Kiedy mama zdążyła wrócić z pracy, to coś ugotowała, kiedy nie, szliśmy na obiad do baru. Starym w ogóle się nie przejmowała, bo jego i tak nie wiele obchodził nasz los.
Na Rynku było pusto. Stałem samotnie u wyloty Celnej i rozmyślałem, gdzie się wszyscy podziali. Przecież mieliśmy już wakacje! Większość chłopaków mieszkało na lub wokół Rynku, więc stał się on najczęstszym miejscem naszych spotkań. Stamtąd wyruszało dalej w miasto lub zostawało na ławkach. Najfajniej było wieczorem, kiedy bawiliśmy się w podchody, w gonianego, albo w 7 patyków i nigdy nikomu nie chciało się wracać do domu.
Przeciąłem Rynek, minąłem kawiarenkę ”Chinka” na rogu i wąską uliczką dotarłem do domu. Potrząsnąłem kilkakrotnie dzwonkiem u drzwi. Nie rozumiałem czemu chłopaki ciągle się z tego dzwonka śmieją. Wyglądał i brzmiał, jak rowerowy, ale przecież ojciec ciągle przechwalał się, że to stara, niemiecka robota jakiegoś przedwojennego mistrza. W domu nie było nikogo. Musiałem ściągnąć klucze z szyi i pootwierać wszystkie trzy zamki. W środku wisiał odór czegoś kwaśnego, pewnie wina, z którym stary sobie poradził przed południem. Tak żyliśmy. Mama szła do pracy, ja do szkoły, a on po wino.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przeczytałem z rosnącym zainteresowaniem.
Ciekawe, aczkolwiek lekko poplątane. Nie mówię, że to źle, ale po prostu stwierdzam:)
chodzi mi o obydwu bohaterów i ich rodziców, ojciec peela to pijak itd., ale sam peel wydaje się być inteligentnym gościem, natomiast ojciec Tomka zarabia sporo i teoretycznie powinien być zgrubsza normalnym człowiekiem, ale sam Tomek to matołek, a jego matka siedzi w więzieniu. Skoro zarabiają tyle kasy, to po co wysłałeś ją do więzienia?;)
nie wiem, czy wyraziłem to, co miałem na myśli. jeżeli coś poplątałem, to mogę wyjaśnić.

Chyba w piątym akapicie (tym od "Wielka szkoda") piszesz tak nagle uwagi natury filozoficzno-egzystencjalnej w liczbie mnogiej. Czy tak miało być?

Jeśli chodzi o parę drobiazgów z zakresu korekty, to gdzieś zabrakło mi "ę", ale nie mogę chwilowo sobie przypomnieć gdzie to było.
i w zdaniu "Razem włóczyliśmy się po mieście, grali w piłkę, pływali i tak dalej. " zamieniłbym na "graliśmy" i "pływaliśmy", aczkolwiek nie mam pewności.

a, no i bardzo lubię takie opisy, jakie zawarłeś w tym opowiadaniu. Zawsze miałeś przewagę akcji w swoich utworach, ale widzę że klasyczne opisy też masz na wysokim poziomie.

Podsumowując, te wszystkie uwagi to tak naprawdę drobiazgi, bo całość bardzo mi się spodobała.
pozdrawiam
MZ

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Michał, nie nerwuj się. Tomek ma ze 98 IQ, a jego ojciec jeździ walcem, czyli ynetelktem nie jest. Stary peela chleje, ale to jednak były nauczyciel - o czym później. Musisz mi zaufać, że ten świat będzie spójny i koherentny, mimo Twoich uwag. Zauważ, że nie zawsze kradnie się i oszukuje z chęci zysku. Natomiast akapit refleksyjny mi też nie pasuje, ale wrzuciłem, żeby sprawdzić oddźwięk. Zauważyłeś i jestem wdzięczny! Niestety, do szerszej konfrontacji braknie czytelników, więc pogadamy przy okazji, czy wywalić czy przerobić. Liczba mnoga zamierzona :))

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No tak - a myślałem (po zniechęceniu totalnym do bezdialogowych powieści), że nic mnie do nich nie przekona - ale udało Ci się :)

Kilka wątpliwości:
1) jesli ojciec peela, to były belfer – może warto by zasygnalizowac już wcześniej? Bo mi się zrobił misz-masz – pijako-purysta językowy :D

2) Akapit "Wielka szkoda (...) życiowych błędów" jakoś bym wyciął z tekstu - może interliniami - boć to późniejsze przemyślenia peela (jeśli dobrze rozumkuję...)

3) Coś mi zgrzyta w zdaniu "- Jak chcesz. – powiedziałem obojętnie, żeby ukryć żal, że muszą się rozstać." - gdyby "powiedział", to byłoby ok, a tak? hmmm... ;)

Ale ogólnie – pyszności! Już nie mogę się doczekać kontynuacji :)

Pozdrawiam
Wuren

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

że oto bytuje w świecie = bytuję

aleja byłą pusta = była

Mówienie o nim z najwyższą pogardą dawała = dawało

podobnie, jak Adi = nie wiem czy przecinek potrzebny

samotnie u wyloty = wylotu

mieszkało na lub wokół Rynku, więc stał się on = a może "więc był on"? nie wiem, lepiej mi brzmi, bo i tak opowiadasz o tym, co było

Stamtąd wyruszało dalej w miasto lub zostawało na ławkach. =wyruszało się, i po "na" spacja za dużo :)
.......................................................................

no, ja dopiero dziś...
ale ciekawy kawałek, może momentami za dużo mi było opisów tych ulic, alejek, nie wiem, wydawało mi się momentami zbędne, tylko te istotne mogłoby zostać, o których mowa później, lub gdzie ktoś chodził, ale reszta? ale może to tylko ja tak mam, że nie lubię takich opisów :)
podoba mi się jak prowadzisz narrację, hmmm, chyba jak zwykle
no nic, lecę do kolejnej części

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...