Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Dzień, który zmienił wszystko


Rekomendowane odpowiedzi

(Poniższe opowiadanie napisałem na konkurs związany z filmem "Dzień świra" - warunkiem było zamieszczenie cytatów z filmu stąd ich obecność w opowiadaniu, nie jest to złośliwy plagiat.)

Historia ta wydarzyła się w zeszłym roku. Zmieniła wszystko, a czy na gorsze, czy na lepsze, to sam nie wiem. Na pewno przerwała szarą codzienną rutynę.

Po miesiącach ciężkiej harówy, w końcu udało mi się wyjechać na wakacje. Znalazłem się daleko od miasta, pracy, nieznośnych już kolegów, a przede wszystkim – od żony. Byłem tylko ja i natura. Był czas na papieroski, piwko, telewizję bez ograniczeń i bez ciągłej walki o pilota... Wieczór więc spędzałem bez telenowel i innych dupereli...

Te moje wakacje spędzałem na Mazurach. Spałem sobie tam spokojnie w domku kempingowym, bo żonie powiedziałem, że wyjechałem w delegację, by się nie czepiała. Tak więc robiłem co chciałem, gdy chciałem zapalić, paliłem bez marudzenia, że dym przeszkadza, a gdy chciało mi się szczać, to szczałem i nie widziałem wiecznej kolejki do łazienki. Dni upływały, ale zamiast czuć się zrelaksowanym czułem, że jestem skrajnie zmęczony, a przecież jest lato. Depresja i melancholia pogłębiały się, więc czym prędzej wróciłem do żony. Może codzienna rutyna to jest to, czego mi potrzeba – zastanowiłem się, kiedy stanąłem przed drzwiami do mojego domu. Sam się przeraziłem „A jeśli już nie umiem żyć inaczej? I żadnych proszków na to nie ma” – pomyślałem. Mimo wszystko, kiedy stałem wtedy tam pod drzwiami, czułem pewną ulgę. Ale właśnie tu tkwił haczyk. Przekonałem się o tym wchodząc do mieszkania. Oczom moim ukazał się, taki oto widok: wszędzie stały spakowane torby mej „ukochanej” żony. Ta zaś śmignęła mi tylko przed nosem. Złapałem ją jednak i zdążyłem jeszcze spytać co się dzieje?
- Wychodzę za mąż – oznajmiła rubasznym, kpiącym tonem a mnie mało co krew nie zalała!
- Jak to za mąż? Ty chyba masz coś z głową!? – wrzasnąłem nie mając większego pojęcia, co powiedzieć.
- Nie, nie z głową z dupą, że tyle czasu z tobą wytrzymałam.
- A z dupą! Ty to zawsze miałaś z nią coś nie tak! Wszyscy mi to mówili, ale głupi byłem, nie słuchałem. Ale w ogóle, jak ty chcesz wyjść za mąż, przecież się nie rozwiedliśmy? – kontynuowałem
- Już prawie, jeszcze musisz tylko podpis dać - powiedziała podsuwając jakieś papiery
- Podpis dać?! W ryj dać, mogę dać!!- wrzasnąłem jej prosto w twarz i zaraz ciekawość mnie zaczęła zżerać, więc zapytałem - A tak na marginesie co to za jeden?
- Henryk – odpowiedziała, nie patrząc na mnie.
- Henryk?! Ten stary, malowany pedał?
- Pedał nie pedał, jest świetny w łóżku.
- Nie będę słuchał tego gówna. Wychodzę.
No i wyszedłem, tak jak jej obiecałem. Zrobiłem to, co zrobiłby każdy normalny facet w takiej sytuacji. Poszedłem się schlać do najbliższego baru. Nie to, żebym za nią tęsknił, no może trochę, ale to bardziej z przyzwyczajenia. Po prostu chciałem się poczuć jak ci wszyscy bohaterowie filmowi, którzy idą do lokalu, po tym jak rzuca ich jakaś fajna laska, odpalają papierosa i zamawiają jedną whisky po drugiej. Tak właśnie zrobiłem. Powoli, coraz bardziej traciłem kontakt z rzeczywistością, aż w końcu - wpłynąłem na suchego przestwór oceanu. Unoszony przez delikatną bryzę, płynąłem w nieznane...
Nie wiem jak długo tak płynąłem, ale obudziłem się rano, gdzieś na ulicy. Z pięknego snu nie zostało już nic, a piekielny ból głowy i przejmujące zimno przypominały o wczorajszym dniu. Dniu, który zmienił wszystko.

© 2002 Miłosz Michałowski

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"a przede wszystkim – od żony"
Bez "-".

Byłem tylko ja i natura. Był czas
Zamieniłbym na: "Byłem tylko ja i natura. Papieroski, piwko, telewizję bez ograniczeń, ciągłej walki o pilota."

"Te moje wakacje spędzałem na Mazurach."
Dziwne zdanie.

"Spałem sobie tam spokojnie w domku kempingowym. Żonie powiedziałem, że wyjeżdzam (bo przecież jak jej mówiłeś, to jeszcze nie wyjechałeś) na delegację. "
Bez tego "aby się nie czepiała.

"Tak więc, robiłem co chciałem. Gdy chciałem zapalić, paliłem bez marudzenia, że dym przeszkadza. Gdy chciało mi się szczać, to szczałem i nie widziałem wiecznej kolejki do łazienki."
Gdy "szczałeś" nie widziałeś kolejki?

......
......
......

Nie dotrwałem do końca, nie dałem rady. Stylistycznie: koszmarek.

seweryn

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • stoję  wpatrzony w lustro  a świat  świat przechodzi obok  chciałbym  mu coś powiedzieć    może...  nawet wykrzyczeć    brak odwagi   4.2024 andrew  
    • (Na motywach powieści „Piknik na skraju drogi”, Arkadija i Borysa Strugackich)   ***   Dlaczego wylądowali? Nie wiadomo. Zostawili w powietrzu dziwnie mżące kręgi, które obejmują szumiące w nostalgii drzewa.   Które kołyszą się i chwieją w blasku księżyca albo samych gwiazd… Albo słońca... Albo jeszcze jednego słońca…   Powiedz mi, kiedy przeskakujesz płot, co wtedy czujesz? Nic? A co z promieniowaniem, które zabija duszę?   Wracasz żywy. Albo tylko na pozór żywy. Bardziej na powrót wskrzeszony. Pijany. Duszący się językiem w gardle.   Sponiewierany przez grawitacyjne siły. Przez anomalie skręcające karki.   Słońce oślepia moje zapiaszczone oczy. Padającymi pod kątem strumieniami, protuberancjami…   Ktoś tutaj był (byli?) Bez wątpienia.   Byli bez jakiegokolwiek celu. Obserwował (ali) z powodu śmiertelnej nudy.   Więc oto razi mnie po oczach blask tajemnicy. Jakby nuklearnego gromu westchnienie.   Ktoś tu zostawił po sobie ślad. I zostawił to wszystko.   Tylko po co?   Piknikowy śmietnik? Być może.   Więcej nic. Albowiem nic.   Te wszystkie skazy…   Raniące ciała artefakty o upiornej obcości.   Nastawiając aparaturę akceleratora cząstek, próbujemy dopaść umykający wszelkim percepcjom ukryty świat kwantowej menażerii   Przedmioty w strumieniach laserowego słońca. W zimnych okularach mikroskopów…   Nie dające się zidentyfikować, obłaskawić matematyczno-fizycznym wzorom.   Bez rezultatu.   *   Zaciskam powieki.   Otwieram.   *   Przede mną pajęczyna.   Srebrna.   Na całą elewację opuszczonego domu. Skąd tutaj ta struktura mega-pająka?   Pajęczyna, jak pajęczyna…   Jadowita w swym jedwabnym dotyku. Srebrzy się i lśni. Mieni się kolorami tęczy.   Ktoś tutaj był. Ktoś tutaj był albo byli. Ich głosy…   Te głosy. Te zamilkłe. Wryte w kamień w formie symbolu.   Nie wiadomo po co. Kompletnie nie do pojęcia.   Milczenie i cisza. Piskliwa w uszach cisza, co się przeciska przez gałęzie, żółty deszcz liści.   W szumie przeszłości. W dalekich lasach. W jakimś oczekiwaniu na łące…   Elipsy. Okręgi.   Owale…   Kształty w przestrzeni…   Fantomy przemykające między krzakami rozognionej gorączką róży. W strumieniu zmutowanych cząstek. Rozpędzonych kwarków…   Rozpędzonych przez co?   Przez nic.   Po zapadnięciu mroku liżą moje stopy żarzące się lekko płomyki. Idą od ziemi. Od spodu. Ich obecność to pewna śmierć.   Sprawiają, że widzę swoje odbite w lustrze znienawidzone JA.   W głębokich odmętach  schizoidalnego snu. Zresztą wszystko tu jest śmiertelne i tkliwe. Pozbawione fizycznego sensu.   (Kto chce skosztować czarciego puddingu?   Bar za rogiem stawia)   Dużo tu tego. W powietrzu. Iw ziemi.   W nagrzanych od słońca koniczynach, liściach babiego lata.   Krążyłem tu wokół jak wielo-ptak. W kilku miejscach jednocześnie.   I byłem wszędzie. I byłem nie wiadomo, gdzie. Tak daleko na ile pozwala wskrzeszany chorobą umysł   Tak bardzo daleko…   Wystarczy dotknąć złotej sfery, aby się wyzbyć wstrętnego posmaku cierpienia…   Gdyby nie ta przeklęta wyżymaczka, która zachodzi śmiertelnym cieniem drogę…    (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-20)      
    • Powiem tak, Dziewczyno - lecz się, niekoniecznie przez pisanie. Kiedyś się udzielał Kiełbasa, czy coś takiego. To było równie prostackie i wulgarne. 
    • - A na groma ta fatamorgana... - A na groma ta fatamorgana?    
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        W tym cała rzecz, że logiką płata czasami figle artystom OBRAZ, wywrócił  farby kwantem fizyki, chemii — człowieka zakrył kolorem   Ponoć w Mordnilapach właśnie zachowany czar w języku daje myślom możliwości postrzegania tego wątku w sztuce malowanej — O bok! Mózgu   Dzięki bardzo, że zechciałeś się przyjrzeć całości, jaka daje więcej pytań niż odpowiedzi, na których głównym filarem — tak mi się wydaję —  jest środkiem.   Pozdrowienia!
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...