Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Wędrówka


Kolos94

Rekomendowane odpowiedzi

Jest niedzielny, wiosenny wieczór. Wracamy z bardzo odległej miejscowości do domu. Właściwie to wcale nie jest tak daleko, ale kilkuletniemu dziecku wszystko wydaje się ogromne, odległe i tajemnicze.
Jest już ciemno. Idziemy dobrze oświetloną ulicą, później następną, skręcając w prawo. Przechodząc przez zakręt zerkam zaintrygowany w przeciwną stronę. Tam też jest jakaś ulica, ale my zawsze ją omijamy, a ja jestem bardzo ciekaw, co tam jest, dokąd ona prowadzi.
Kończy się asfaltowa ulica. Po lewej stronie las, po prawej – stare zamczysko fabryki, potężne hale z powybijanymi oknami. Ze środka dobywa się niski ton głośno pracujących maszyn, choć fabryka nie wygląda na czynną. Mijamy ją i kończy się oświetlenie. Wokół nas wszechogarniająca ciemność, przed nami – znowu rozdroże. Tam, w dół prowadzi droga do jeszcze gęściejszego lasu, wśród jeszcze straszniejszej ciemności, a na końcu drogi – betonowa sadzawka, pełna brudnych, mętnych, glinianych ścieków. Druga droga jest stroma i również prowadzi przez ciemność, ale – gdy się przyjrzeć – gdzieś na jej końcu przebłyskuje między drzewami niewyraźne światło.
Szliśmy tędy już wiele razy, lecz ja znów w tym miejscu tak bardzo się boje, że pomylimy drogę, zejdziemy w dół, w przerażającą ciemność, i utoniemy w błotnistej sadzawce, lub stanie się z nami coś jeszcze gorszego. Ściskam jeszcze mocniej dłoń matki i patrzę łapczywie w przebłyskujące w oddali światło. Nagle wędrówka zaczyna być trudniejsza – czuję, że wspinamy się pod górę, a dookoła zionie czarna pustka ciemności. Ale ja wciąż gapię się w przebłyskujące światło. Idziemy pod górę, ale ufam, że za kilka chwil przybliżymy się do tego światła. A później dojdziemy już spokojnie do domu i wszystko będzie dobrze.

Czuję, że teraz też tam stoję. Jestem sam. Za mną ostatnie światła, przede mną – rozdroże. W lewo wiedzie droga łatwa i straszna, w prawo – trudna i piękna. I znowu się boję. Jesteś przy mnie? Proszę, odpowiedz! Może jest już za późno? Może powinienem tu przybyć, gdy trwało jeszcze piękne wiosenne popołudnie, kiedy słońce igrało z liśćmi na drzewach i z moimi myślami? Ale...przecież wiem, że za plecami mam jeszcze światło latarń. Odwrócić się? Odejść? Ale dokąd? Odpowiedz mi! Czy ty widzisz, jak bardzo boje się tej ciemności, która jest przede mną?! Chyba umrę tu zaraz ze strachu!
Czuję Twój dotyk. Przytulam jeszcze mocniej moje serce do Twojego serca. Ze wzrokiem wlepionym w odległe światło ruszam wspinać się pod górę. Dookoła ciemność. Ale teraz już wiem, że jesteś. Idziesz ze mną. Jeszcze kilka chwil i przybliżę się do światła. A później zaprowadzisz mnie do domu. Na zawsze.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 miesiące temu...
  • 2 miesiące temu...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • (Na motywach powieści „Piknik na skraju drogi”, Arkadija i Borysa Strugackich)   ***   Dlaczego wylądowali? Nie wiadomo. Zostawili w powietrzu dziwnie mżące kręgi, które obejmują szumiące w nostalgii drzewa.   Które kołyszą się i chwieją w blasku księżyca albo samych gwiazd… Albo słońca... Albo jeszcze jednego słońca…   Powiedz mi, kiedy przeskakujesz płot, co wtedy czujesz? Nic? A co z promieniowaniem, które zabija duszę?   Wracasz żywy. Albo tylko na pozór żywy. Bardziej na powrót wskrzeszony. Pijany. Duszący się językiem w gardle.   Sponiewierany przez grawitacyjne siły. Przez anomalie skręcające karki.   Słońce oślepia moje zapiaszczone oczy. Padającymi pod kątem strumieniami, protuberancjami…   Ktoś tutaj był (byli?) Bez wątpienia.   Byli bez jakiegokolwiek celu. Obserwował (ali) z powodu śmiertelnej nudy.   Więc oto razi mnie po oczach blask tajemnicy. Jakby nuklearnego gromu westchnienie.   Ktoś tu zostawił po sobie ślad. I zostawił to wszystko.   Tylko po co?   Piknikowy śmietnik? Być może.   Więcej nic. Albowiem nic.   Te wszystkie skazy…   Raniące ciała artefakty o upiornej obcości.   Nastawiając aparaturę akceleratora cząstek, próbujemy dopaść umykający wszelkim percepcjom ukryty świat kwantowej menażerii   Przedmioty w strumieniach laserowego słońca. W zimnych okularach mikroskopów…   Nie dające się zidentyfikować, obłaskawić matematyczno-fizycznym wzorom.   Bez rezultatu.   *   Zaciskam powieki.   Otwieram.   *   Przede mną pajęczyna.   Srebrna.   Na całą elewację opuszczonego domu. Skąd tutaj ta struktura mega-pająka?   Pajęczyna, jak pajęczyna…   Jadowita w swym jedwabnym dotyku. Srebrzy się i lśni. Mieni się kolorami tęczy.   Ktoś tutaj był. Ktoś tutaj był albo byli. Ich głosy…   Te głosy. Te zamilkłe. Wryte w kamień w formie symbolu.   Nie wiadomo po co. Kompletnie nie do pojęcia.   Milczenie i cisza. Piskliwa w uszach cisza, co się przeciska przez gałęzie, żółty deszcz liści.   W szumie przeszłości. W dalekich lasach. W jakimś oczekiwaniu na łące…   Elipsy. Okręgi.   Owale…   Kształty w przestrzeni…   Fantomy przemykające między krzakami rozognionej gorączką róży. W strumieniu zmutowanych cząstek. Rozpędzonych kwarków…   Rozpędzonych przez co?   Przez nic.   Po zapadnięciu mroku liżą moje stopy żarzące się lekko płomyki. Idą od ziemi. Od spodu. Ich obecność to pewna śmierć.   Sprawiają, że widzę swoje odbite w lustrze znienawidzone JA.   W głębokich odmętach  schizoidalnego snu. Zresztą wszystko tu jest śmiertelne i tkliwe. Pozbawione fizycznego sensu.   (Kto chce skosztować czarciego puddingu?   Bar za rogiem stawia)   Dużo tu tego. W powietrzu. Iw ziemi.   W nagrzanych od słońca koniczynach, liściach babiego lata.   Krążyłem tu wokół jak wielo-ptak. W kilku miejscach jednocześnie.   I byłem wszędzie. I byłem nie wiadomo, gdzie. Tak daleko na ile pozwala wskrzeszany chorobą umysł   Tak bardzo daleko…   Wystarczy dotknąć złotej sfery, aby się wyzbyć wstrętnego posmaku cierpienia…   Gdyby nie ta przeklęta wyżymaczka, która zachodzi śmiertelnym cieniem drogę…    (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-20)      
    • Powiem tak, Dziewczyno - lecz się, niekoniecznie przez pisanie. Kiedyś się udzielał Kiełbasa, czy coś takiego. To było równie prostackie i wulgarne. 
    • - A na groma ta fatamorgana... - A na groma ta fatamorgana?    
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        W tym cała rzecz, że logiką płata czasami figle artystom OBRAZ, wywrócił  farby kwantem fizyki, chemii — człowieka zakrył kolorem   Ponoć w Mordnilapach właśnie zachowany czar w języku daje myślom możliwości postrzegania tego wątku w sztuce malowanej — O bok! Mózgu   Dzięki bardzo, że zechciałeś się przyjrzeć całości, jaka daje więcej pytań niż odpowiedzi, na których głównym filarem — tak mi się wydaję —  jest środkiem.   Pozdrowienia!
    • @Starzec wierzyłam kiedyś w ludzi i w nich pokładałam nadzieję, ale to minęło, bezpowrotnie, przestałam być naiwna:P nie tęsknię, za tym stanem
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...