Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Do Charlotty Stein (J.W. Goethe) - wyk Marek Grechuta


dzie_wuszka

Rekomendowane odpowiedzi

http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=VEQEJycTR50#!

Do Charlotty von Stein
(J.W. Goethe)

Po coś dał nam tę głębokość wejrzeń,
Co przeczuwa kształty przyszłych zdarzeń,
Zamiast wierzyć błogo, bez podejrzeń,
W miłość i w ucieleśnienie marzeń?
Po cóż dałeś nam uczucia, losie,
Byśmy serca swe zgłębiali spojrzeniami
I śledzili w dziwnych spraw chaosie,
Co naprawdę jest pomiędzy nami?

Ach, tysiącom ludzi wolno nie czuć,
Nie znać własnych serc i błądzić sobie
Tu i ówdzie, i bez zbędnych przeczuć
Grzęznąć raptem w męce i w żałobie,
Póki jakiś ranek ich nie zbudzi
Zorzą szczęścia nieoczekiwaną;
Tylko nam, nieszczęsnych dwojgu ludzi,
To pospólne szczęście odebrano:
Kochać, nie pojmując się nawzajem,
Widzieć w innych rzeczy, których brak im,
Wielbić majak, co się wydał rajem,
Brnąć w nieszczęścia, które są majakiem.

Szczęśliw ten, kto żyje złudnym śnieniem,
Szczęśliw, komu obca przeczuć waga;
Dla nas z każdą chwilą i spojrzeniem
Snów i przeczuć razem moc się wzmaga.
Powiedz, znasz zamiary losów skrytych?
Powiedz, czym tak mocno nas złączono?
Ach, tyś była w czasach już przeżytych
Moją siostrą czy też moją żoną.

Aż do dna zgłębiłaś mnie tajemnie,
Znałaś nerwów mych najsubtelniejsze tony,
Rzutem oka mogłaś czytać we mnie,
Dla śmiertelnych oczu niezgłębionym.
Chłodząc krew mą wrącą i upartą
Kierowałaś dzikim pędem moim,
Brałaś mię w ramiona, pierś rozdartą
Sycąc znowu zdrowiem i spokojem.
Cudnie lekkie więzy nań rzuciwszy,
Dzień po dniu igraszką zapełniałaś.
Gdzie jest dzień od tamtych dni szczęśliwszy,
Kiedy wdzięczny za to, co mu dałaś,
Czuł, jak serce koło serca wzbiera,
Czuł, jak dobrze mu pod twoim wzrokiem,
Jak ze zmysłów ktoś zasłonę zdziera,
Jak się krew ucisza krok za krokiem.

Teraz już wspomnienia tylko wioną
W sercu, które przez niepewność i udrękę
Czuje w sobie tamtą prawdę niewzruszoną,
Nowy stan przyjmując jako mękę.
Duszom naszym brak po jednej części,
Dzień nasz ciemny jest o każdej porze.
Lecz ten los gnębiący nas, na szczęście,
Zmienić jednak nas nie może.


(przełożył: Robert Stiller)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • stoję  wpatrzony w lustro  a świat  świat przechodzi obok  chciałbym  mu coś powiedzieć    może...  nawet wykrzyczeć    brak odwagi   4.2024 andrew  
    • (Na motywach powieści „Piknik na skraju drogi”, Arkadija i Borysa Strugackich)   ***   Dlaczego wylądowali? Nie wiadomo. Zostawili w powietrzu dziwnie mżące kręgi, które obejmują szumiące w nostalgii drzewa.   Które kołyszą się i chwieją w blasku księżyca albo samych gwiazd… Albo słońca... Albo jeszcze jednego słońca…   Powiedz mi, kiedy przeskakujesz płot, co wtedy czujesz? Nic? A co z promieniowaniem, które zabija duszę?   Wracasz żywy. Albo tylko na pozór żywy. Bardziej na powrót wskrzeszony. Pijany. Duszący się językiem w gardle.   Sponiewierany przez grawitacyjne siły. Przez anomalie skręcające karki.   Słońce oślepia moje zapiaszczone oczy. Padającymi pod kątem strumieniami, protuberancjami…   Ktoś tutaj był (byli?) Bez wątpienia.   Byli bez jakiegokolwiek celu. Obserwował (ali) z powodu śmiertelnej nudy.   Więc oto razi mnie po oczach blask tajemnicy. Jakby nuklearnego gromu westchnienie.   Ktoś tu zostawił po sobie ślad. I zostawił to wszystko.   Tylko po co?   Piknikowy śmietnik? Być może.   Więcej nic. Albowiem nic.   Te wszystkie skazy…   Raniące ciała artefakty o upiornej obcości.   Nastawiając aparaturę akceleratora cząstek, próbujemy dopaść umykający wszelkim percepcjom ukryty świat kwantowej menażerii   Przedmioty w strumieniach laserowego słońca. W zimnych okularach mikroskopów…   Nie dające się zidentyfikować, obłaskawić matematyczno-fizycznym wzorom.   Bez rezultatu.   *   Zaciskam powieki.   Otwieram.   *   Przede mną pajęczyna.   Srebrna.   Na całą elewację opuszczonego domu. Skąd tutaj ta struktura mega-pająka?   Pajęczyna, jak pajęczyna…   Jadowita w swym jedwabnym dotyku. Srebrzy się i lśni. Mieni się kolorami tęczy.   Ktoś tutaj był. Ktoś tutaj był albo byli. Ich głosy…   Te głosy. Te zamilkłe. Wryte w kamień w formie symbolu.   Nie wiadomo po co. Kompletnie nie do pojęcia.   Milczenie i cisza. Piskliwa w uszach cisza, co się przeciska przez gałęzie, żółty deszcz liści.   W szumie przeszłości. W dalekich lasach. W jakimś oczekiwaniu na łące…   Elipsy. Okręgi.   Owale…   Kształty w przestrzeni…   Fantomy przemykające między krzakami rozognionej gorączką róży. W strumieniu zmutowanych cząstek. Rozpędzonych kwarków…   Rozpędzonych przez co?   Przez nic.   Po zapadnięciu mroku liżą moje stopy żarzące się lekko płomyki. Idą od ziemi. Od spodu. Ich obecność to pewna śmierć.   Sprawiają, że widzę swoje odbite w lustrze znienawidzone JA.   W głębokich odmętach  schizoidalnego snu. Zresztą wszystko tu jest śmiertelne i tkliwe. Pozbawione fizycznego sensu.   (Kto chce skosztować czarciego puddingu?   Bar za rogiem stawia)   Dużo tu tego. W powietrzu. I w ziemi.   W nagrzanych od słońca koniczynach, liściach babiego lata.   Krążyłem tu wokół jak wielo-ptak. W kilku miejscach jednocześnie.   I byłem wszędzie. I byłem nie wiadomo, gdzie. Tak daleko na ile pozwala wskrzeszany chorobą umysł   Tak bardzo daleko…   Wystarczy dotknąć złotej sfery, aby się wyzbyć wstrętnego posmaku cierpienia…   Gdyby nie ta przeklęta wyżymaczka, która zachodzi śmiertelnym cieniem drogę…    (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-20)      
    • Powiem tak, Dziewczyno - lecz się, niekoniecznie przez pisanie. Kiedyś się udzielał Kiełbasa, czy coś takiego. To było równie prostackie i wulgarne. 
    • - A na groma ta fatamorgana... - A na groma ta fatamorgana?    
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        W tym cała rzecz, że logiką płata czasami figle artystom OBRAZ, wywrócił  farby kwantem fizyki, chemii — człowieka zakrył kolorem   Ponoć w Mordnilapach właśnie zachowany czar w języku daje myślom możliwości postrzegania tego wątku w sztuce malowanej — O bok! Mózgu   Dzięki bardzo, że zechciałeś się przyjrzeć całości, jaka daje więcej pytań niż odpowiedzi, na których głównym filarem — tak mi się wydaję —  jest środkiem.   Pozdrowienia!
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...