Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Kura


Piotr Rowicki

Rekomendowane odpowiedzi

Sołtys Jan Malik zjawił się rano przed sklepem i powiedział, że w nocy umarła mu żona. Minę miał przy tym, jakby nie jego ukochana Andzia życie zakończyła, ale ktoś zupełnie obcy. Gdy, po chwili wyszedł z butelką piwa i uśmiechając się wypytywał o zdrowie, poklepywał po plecach, wszyscy zrozumieli, że Malik zwariował. Zapanowało nieznośne milczenie. Słychać było skrzypienie roweru, na którym Gienek Piecyk ciągnął do zlewni bańki z mlekiem. W końcu sołtys, zorientował się, że wszyscy się na niego patrzą.
-Co?
-Andzia umarła, a ty piwo przed sklepem pijesz? – zapytał Wiesiek Pańczak.
-A gdzie mam pić? W sklepie nie wolno. Wisi karteczka, czy nie wisi?
Pańczak odwrócił się do pozostałych i szepnął.
-Jak Boga kocham zwariował.
Rozeszli się zaraz, żeby we wsi rozgłosić nowiny, że Andzia umarła i że Janek zwariował. Jadwiga Sychowa, jak dowiedziała się od męża, że Andzia umarła rozpłakała się. Chodziły razem do szkoły, świadkowała na jej ślubie, były najlepszymi przyjaciółkami. Nie chciało jej się wierzyć, że Janek stoi przed sklepem i jak gdyby nigdy nic pije piwo.
-Jak to przed sklepem? Co ty gadasz? Piwo pije?
-No. A jak Pańczak się go pyta, to mu mówi, że w sklepie nie wolno.
Sychowa z daleka zobaczyła Malika. Pił drugie piwo. Podeszła.
-Jasiu...
-Co tam Jadzia, słońce grzeje, będziecie grabić pod lasem?
-Jasiu...
-No co tam, mów wreszcie...
-Mówią, że Andzia umarła.
-Umarła.
-Jak to się stało?
-Kto to może wiedzieć. Człowiek nie wie jak na świat przychodzi i nie wie jak odchodzi. Bóg w niebie jeden wie, kiedy na ziemię dziecko posłać a kiedy kostuchę.
-A ty tak...piwo pijesz? Nie płaczesz za Jadzią? Czterdzieści lat razem, dzień w dzień, w pole razem, do kościoła razem. Dzieci wychowaliście a teraz nawet nie zapłaczesz?
-Jadzia...
Janek nachylił się i rozglądając się na boki szepnął.
-Tylko nie mów nikomu. Ona wróci.
-Co wróci? Gdzie?
-Andzia. Wiem to. Nie wiem kiedy, ale wróci.

Janek pogrzebem się nie zajął, mówił, że czasu nie ma, że siana tyle nakoszone, że deszcze idą. Od czasu, do czasu, w wielkiej tajemnicy szeptał, że ona wróci. Pochowali Andzię dobrzy ludzie. Przyjechały z miast Malików dzieci, ze swoimi dziećmi. Popłakali nad matką, nad ojcem się pożalili, że przyszło mu na starość zostać samemu, zmówili pacierze, wieńce ułożyli i odjechali. Malik nawet stypy nie urządził, bo jak mówił – Na cóż świętować pogrzeb, jak zaraz, tylko patrzeć a wróci ten, co go chcieli na wieki pod sosnowymi deskami zamknąć. Kiwali ludzie głowami, żeby Malika nie drażnić, żeby jego obłędu nie powiększać. Litowały się kobiety – Musiał być za nią bardzo – mówiły – aż rozum postradał. Musiał ją strasznie kochać. Mężczyźni tylko machali rękami, czasu nie było na gadanie, lipiec już się zaczął a łąki jeszcze nie były oprzątnięte.

Przez cały dzień wydawało się Malikowi, że ktoś za nim chodzi. Oglądał się raptownie, ale nikogo nie dostrzegł. Czuł na sobie czyjś wzrok, pomyślał, że czas powrotu Andzi jest bliski. Następnego dnia, gdy wyszedł na ranny obrządek zaraz ją zobaczył. Stała nieruchomo na środku podwórza, jakby na niego czekała. Inne kury latały jak wściekłe a ona stała. Podszedł na wyciągnięcie dłoni.
-Andzia?
Kura przekrzywiła łeb. Spojrzała prawym okiem, potem lewym. Wreszcie kiwnęła.
-Wiedziałem, że wrócisz. Coś mi cały czas w środku gadało: „Nie płacz Janek po Andzi. Łez szkoda. Niedługo wróci.”
Ludzie to się nawet dziwili, że po tobie nie rozpaczam. Myśleli żem zwariował, he, he, dobre. Ciekawe co teraz powiedzą? Ale ty Andzia pewnie głodna co? Chodź pojesz se co dobrego.

Zaniósł Janek kurę do domu, posadził na Andzinm miejscu, kiełbasy nakroił, pomidorów. Najadła się, nadziobała herbaty z czterema łyżeczkami cukru. Posprzątał Janek i poszedł przewracać siano a Andzi przykazał, żeby domu pilnowała, bo Cygany się po wsi kręcą.

-Andzia wróciła! – zawołał Janek do wracających z pola Sychów.
-Janek, co ty pleciesz? – Jadzia poprawiła na głowie chustkę i przyjrzała się sołtysowi.
-Pleciesz, pleciesz...nie dalej, jak dziesięć minut temu siedziała ze mną przy stole. Kiełbasę jadła.
-Kiełbasę?
-A jak jej herbaty nie posłodziłem tyle co trzeba, to pić nie chciała. Dopiero jak czwartą wsypałem, wypiła. Przyjdźcie wieczorem, po zwózce, ucieszy się.

Nie uwierzyli Sychy Jankowi, ale poszli, żeby mu ulżyć w samotności. Ubrani w niedzielne ubrania, szli myśląc jakby tu sąsiada pocieszyć. Malik stał przy płocie paląc papierosa.
-Czekam i czekam, już myślałem, że nie przyjdziecie.
-A bo to człowiek teraz taki zalatany, żeby to miał cztery ręce to może by z robotą podgonił, a tak robisz i robisz a końca nie widać.
-Przechodźcie do środka, Andzia czeka.
Postarał się Janek. Stół przykryty białym obrusem wyglądał jak weselny, aż uginał się od jedzenia, chleb pokrojony w maleńkie kromki, wódka nalana do kryształowej karafki. Przy stole stał wiklinowy kosz od kartofli wymoszczony sianem, w środku siedziała kura. Sychy nie wiedzieli co mają powiedzieć, przełykali ślinę, zastanawiając się co to wszystko ma znaczyć.
-To co może się napijemy, za powrót Andzi. Najlepszego.
Wypili i zakąsili. Jadzia umoczyła usta w alkoholu i zaczęła pochlipywać.
-Jasiu, może zawieziem cię do lekarza, jutro wolniejszy dzień...
-Do lekarza... chwalić Boga zdrów jestem.
Janek, powiedz mi, po co ty kurę do stołu sadzasz?
-To nie kura. Widziałaś jak patrzy? Jak Andzia. Jak ją z podwórza przyniosłem od raz pod swoje krzesło wlazła. A jak poczuła, że herbata trzema łyżeczkami posłodzona, to pić nie chciała.
-Janek, bój się Boga, co ty wygadujesz, z tej rozpaczy głupstwa wygadujesz.
-Głupstwa powiadasz. A zapytaj się Andzi co?
-Ale co?
-To ja się zapytam. Czy ty jesteś Andzia?
Kura ruszyła łbem.
-O widzicie, mówi, że tak, kiwnęła.
-Eee, jak do krowy gadać to też łeb przekrzywia – Sych chciał coś jeszcze powiedzieć, ale poczuł, że Jadzia pod stołem kopie go w kostkę. – Faktycznie jakoś tak się dziwnie, gapi, może to i Andzia. Zdrowie Andzi! A właśnie, czemu jej nie nalałeś, Jasiu, co z tobą?
-Sam nie wiem, Andzia w ludzkiej postaci wypić lubiła, ale teraz może jej zaszkodzi?
-Od kieliszka jeszcze nikt nie umarł, nalej Jasiu, będzie Andzia weselsza, jakaś taka osowiała siedzi.
Kiedy w kryształowej karafce ukazało się dno, kurza powierzchowność Andzi przestała razić. Było im wszystko jedno. Brali Andzię na ręce, całowali ją, głaskali. Poczerwieniały od wódki Sych przytrzymując się stoła zaczął wygłaszać toast.
-Kochani. Najdrożsi przyjaciele...żono moja, sąsiedzie, Jasiu, dzisiejszego dnia, przekonaliśmy się, że śmierć to bzdura, którą księża wymyślili, żeby nas zastraszyć. Śmierci nie ma. Kiedy ktoś umiera to nie znaczy, że umiera - znaczy to... – Sych zajrzał do pustego kieliszka jakby chciał w nim dostrzec jakąś myśl mądrą – że wszyscy którzy umarli, nie umarli, są z nami. Są w psach naszych, koniach i królikach. W świniach i ptakach. Każdy wedle swych uczynków. Jeśli ktoś świnią był za życia – świnią też po śmierci będzie. Jak Andzia za życia była cicha i pracowita, tak i teraz po śmierci, w powłoce kurzej taka pozostanie.

W niedzielę Malik zabrał Andzię do kościoła. Żegnali się ludzie widząc jak sołtys z kurą do ławki siada, jak do niej zagaduje, jak jej znak pokoju przekazuje i święconą wodą skrapia. Dzieci śmiały się na cały głos, tak, że ksiądz musiał je uciszać. Przy wyjściu omijali go jak na trąd chorego, ale Malikowi to nie przeszkadzało. Głaskał Andzię po grzebieniu i mówił do niej.
-To bydlaki, śmieją się, niech się śmieją, Bóg im to wszystko wynagrodzi. On wszystko widzi.

W niedzielne popołudnie odbyło się w świetlicy zebranie. Coraz częściej słychać było głosy, że Malika z urzędu sołtysa zdjąć.
-Nie może tak być, że wariat rządzi a mądry go musi słuchać – krzyczeli jeden przez drugiego – wstyd wsi przynosi.
-Malika trzeba zamknąć u czubków, sam widziałem jak kurę dzisiaj do kościoła przyniósł, święconą wodą ją kropił, całą mszę do niej gadał.
-Może lepiej z nim najsampierw pogadać, zapytać co i jak – odezwał się stary Piecyk.
-Pytać? – zadrwił Pańczak – głupka pytać czy jest głupi? He, he – to ci dopiero!
Z ostatniej ławki podniósł się Sych, uciszył wszystkich i powiedział.
-Zdaję mi się, że tu nie ludzie siedzą, ale świnie. Żyjecie jak świnie, mówicie jak świnie i powiadam wam, po śmierci w świnie pójdziecie. Żaden wariat z Malika, byłem u niego, to wiem. Ta kura, jak mówicie, co ją do kościoła przyniósł, to nie żadna kura.
-Pewnie kogut? – zażartował ktoś.
Cała sala ryknęła śmiechem. Sych zaczął krzyczeć.
-To Andzia. Sam widziałem, przy stole siedziała, jak się jej Janek zapytał czy Andzia, łbem kiwała. Mojej możecie zapytać, a zresztą co ja wam będę truł, trzeba Malika zawołać, jak go na urząd wybieraliście to był, teraz chcecie go zdejmować, to też być powinien.
W tym momencie na salę wszedł Malik. Odwrócili się wszyscy i nikt nie śmiał powiedzieć słowa.
-Słyszałem – Malik rozejrzał się po sali groźnym wzrokiem – że o mnie się tu mówi. Myślę sobie, wejdę, posłucham, co wieś o mnie radzi. No co z wami, czego tak gęby rozdziawili, może wy mnie pierwszy raz zobaczyli, co? Nie o urząd mi chodzi, nie o to sołtysowanie gówno warte, przyszedłem do was, żebyście prawdę poznali, żebyście i wy uwierzyli. Tedy mówię wam, ja, Malik Jan, syn Bogusława, sołtys przez was wybrany, że śmierci nie ma. Oto dowód.
Sołtys uniósł kurę, a ta jakby przeczuwając powagę chwili machnęła skrzydłami, niczym orzeł, którego praojciec Lech na dębie ujrzał.

-Kura, jak kura, zwykła nioska – skwitował ktoś z boku.
-Jajka chociaż niesie? – zapytał inny.
Malik poczerwieniał. Wydął usta, jakby chciał splunąć.
-Przynieście parę garści żółtego piachu i na stół wysypcie.
Przynieśli. Wysypali piach na stół przykryty zieloną narzutą. Malik postawił kurę na stole i poczekał, aż ucichnie wrzask.
-Jak ci na imię?
Kura pokręciła łbem i zaczęła grzebać w piachu. Po chwili po sali rozległ się jęk zdumienia, pchali się na złamanie karku, byle bliżej do stołu. Oczom ich ukazał się trochę niezgrabny, ale wyraźny napis na pisaku: „ANDZIA”.
-Błogosławieni, ci którzy nie widzieli a uwierzyli – powiedział Malik, głosem trzęsącym się z emocji.
-Łe – żachnął się Wiesiek Pańczak – mój Azor nie takie rzeczy potrafi. Ludzie, to przecie zwykła sztuczka.
-Sztuczka? To pytaj się sam niewierny Tomaszu, o co chcesz?
-Dobra, co by tu...powiedz mi kuro jak ma na imię moja stara?
Kura przekrzywiła łeb, przyjrzała się Pańczakowi i napisała. „BASIA”.
-Kurwa, co jest grane? – Pańczak złapał się za głowę – O co tu chodzi, ludzie, cuda, cuda się dzieją.

Nikt już więcej z sołtysa Malika się nie śmiał. Kłaniano mu się jak dawniej i jak dawniej pozdrawiano żonę, mówiąc do niej sołtysowo. Wiele się w ich życiu nie zmieniło. Więcej tylko miał Janek roboty, sam musiał posprzątać, ugotować, sam w polu porobić, ale kochali się jak dawniej i jak dawniej byli nierozłączni. Do kościoła chodzili co niedziela, kazania słuchali, tylko jak o śmierci i ciał zmartwychwstaniu ksiądz mówił Malik uśmiechał się dobrotliwie i mruczał pod nosem.
-A co mi tam, niech se gada. Pleban wie swoje a my swoje, nie Andzia?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 miesiąc temu...
  • 3 tygodnie później...
  • 4 tygodnie później...

Fantastyczne! Ja niżej podpisana stwierdzam uroczyście, że moje teksty, których tu na szczęście nie zamieściłam (chyba jakaś Opatrzność czuwała nade mną) są do bani. Muszę napisać list do moich Przyjaciół i przeprosić ich, że musieli czytać takie badziewie, w skutek czego doznali trwałego uszczerbku na zdrowiu.
Wielkie brawa Mistrzu. Pozdrawiam ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

Jest takie słowo, subtelniejsze i słabsze niby od "rewelacyjne", gorsze rzekomo niż "świetne" i mniej wymowne, podobno, niźli "super". Dla mnie jednakże przez tą właśnie swą subtelność bardziej jest znaczące i wartościowe od tamtych, na wiatr jakże często rzucanych.

Znakomite.

Ta nowela jest znakomita. Stylistycznie perfekcyjnie wyważona, język dobrany doskonale do treści, treść zaś - piękna. Jednym słowem. Piękna.

Jak to przeczytałem, a przeczytałem to jako pierwsze opowiadanie w tym serwisie, powiedziałem tylko "o kurczę" (nawiązując nieświadomie do tytułu :-P). Czuć od tego tekstu pisarstwo, i to czuć jak cholera. Dwudziestkę wystawiam bez zastanowienia. Winszuję i zazdroszczę talentu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 miesiące temu...
  • 1 miesiąc temu...
  • 10 miesięcy temu...
  • 2 lata później...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...