Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Luka i Eryk ( cz. 2 )


Rekomendowane odpowiedzi

Tego dnia miałem spotkać się z Marysią w jej domu. Było wcześnie, około 10.30, gdy wysiadłem z autobusu. Ranek był rześki, a ja byłem śpiący. Pod powiekami niewyraźnie przelatywały jeszcze napisy końcowe mojego fabularnego snu. W roli głównej - oczywiście ja.
Świat zewnętrzny jeszcze nie w pełni do mnie przemawiał, bo tego lata postanowiłem ograniczyć kofeinę i nie wypiłem kawy. Słodka, rozmamłana nieświadomość powoli jednak ustępowała miejsca mojemu życiu.
Musiałem iść wąską ulicą, na której odbywały się roboty drogowe. Nie było jednak widać robotników. Widziałem tylko wielką dziurę w rozkopanej ulicy, którą obficie okraszał piasek, jakby doszło tutaj do piaskowej erupcji z wnętrza tej dziury. Tuż obok stał walec, ciężarówka i jakby pośpiesznie porzucona, wielka, pięciometrowa koparka. Wszystko razem wyglądało tak, jakby bawiło się tutaj gigantyczne dziecko, które mama nagle zawołała na obiad i musiało porzucić zabawki. Ten nieład powodował, że nie odczuwałem zwykłej aury niebezpieczeństwa robót drogowych. Gdy mijałem powoli linkę umocowaną tuż nad ziemią przez robotników (wyglądała jak pułapka na przechodniów), usłyszałem przenikliwe szczekanie psa…
Nie było to jakieś szczególne szczekanie, ale cóż, pies jest psem, zwłaszcza gdy masz bujną wyobraźnie, która z małego pikusia czyni bestię. W dzieciństwie stawałem na baczność w obecności szczekającego psa. Kamieniałem pośród śmiechów moich kolegów, którzy chyba traktowali kąsanie psa jako dobrą zabawę. Teraz nie poczułem strachu. Poczułem, że tego ranka szczekanie będzie dla mnie tym, czym smak magdalenki był dla Prousta ( jakby to pretensjonalnie nie brzmiało)..
Pomyślałem wtedy, że psy są na pewno lepsze i więcej warte od ludzi. Psy rozpoznają złych ludzi, no nie? Ci dobrzy, wrażliwi, potrafią przygarnąć przybłąkanego psa, znajdę. A ja? Czy kiedyś pomyślałem, żeby zaadoptować menela, który pęta się po moim osiedlu?...
Albo zdycha pies, więc bierzemy kolejnego. Nie robimy tego przez jakiś brak wrażliwości i z powodu, że psa można zastąpić innym. Chcemy kolejnego psa, bo dlaczego niby kolejny pies nie miałby dostać od nas dachu nad głową , pełnej michy, ciepła i miłości nawet? Czy postąpiłby ktoś tak samo z człowiekiem?
Wróciłem myślami do poranka i nacisnąłem guzik domofonu. Ktoś otworzył pośród grobowej ciszy. Gdy wdrapywałem się po szarych schodach na drugie piętro, otwarły się drzwi. Otwarły się do środka i nagle, dynamicznie wysunął się z nich mały, czarny kot, zwisający, jak susząca się skarpeta ze sznurka, ze szczupłej dłoni Marysi:
- Przywitaj się ładnie ! – zawołała.
- Cześć, mruczku – odparłem.
Za drzwiami zastałem moją małą , uśmiechniętą zawadiacko, dwudziestoletnią dziewczynkę, która właśnie cisnęła kotem w kierunku kuchni. Marysia przywitała mnie uśmiechem. Dzień zaczął się na dobre.
Niedługo potem zasnąłem jednak, słuchając muzyki. Pamiętam, że przed samym zapadnięciem sen, facet z zachrypniętym głosem śpiewał:

Can’t you ??
Can’t you ??
Trip like I do ??!


Obudził mnie słodki i intensywny zapach kadzidełka , sterczącego z czegoś, co przypominało miniaturową nartę. Gdy powoli, narkotycznie starałem się wdychać słodki dym, poczułem się cudownie w tym małym, zielonym pokoiku – poczułem jakbym odkrył nową religię. Byłem mesjaszem gotowym do przerobienia całej Kamasutry. Zdarzają się takie momenty, gdy ktoś dostaje to, za czym długo tęsknił.

Po kilku godzinach nie byliśmy już sami w domu. Do naszych spokojnych uszu dotarł nagle okrzyk:
- Pani Olu! Idziemy zakurzyć?! – to był Maciek, kolega Jarka ( brata Marysi ), który właśnie proponował matce Marysi konsumpcje papierosów na balkonie. Pani Ola zaraz po wypaleniu papierosa wyszła do swojej popołudniowej, katorżniczej pracy.
Maciek rozsiadł się w salonie i oglądał telewizję. Zawsze wydawało mi się, że jemu się cholernie nudzi. Akurat gdy skończyliśmy się ubierać, zawołał:
- Chodźcie, dzieciaki! – nadawał swojemu głosowi bardzo protekcjonalny, ciepły ton.
Był młodszy od nas, ale jestem pewien, że więcej przeżył. My na przykład nie wiedzieliśmy, co znaczy „nie zdać matury”, ale nie tylko o takie doświadczenia chodziło.

- Nie chce mi się tu siedzieć samemu – powiedział, a ja dostrzegłem w jego głosie przedmiejskiego macho nutkę desperacji.
Siedzieliśmy w milczeniu. Lubiłem go, mimo że wiedziałem, jak cholernie źle kiedyś skończy. Było coś szczerego w jego brutalności i w rysie charakteru, którego nie nazwałby hedonizmem, z powodu braku znajomości takich naukowych terminów.
- Coś wam opowiem – mówił z połowicznie sztuczną satysfakcją w głosie – Niewiele brakowało, żeby jakieś dziecko płakało, za mną latało i „Tato!” wołało.
- Co ty gadasz? – odparłem prześmiewczo.
- Nie do wiary!..- dodała Marysia, chyba cytatem z „Misia”.

- Bzyknąłem jedną taką….. cześć jej pamięci – powiedział i machnął ręką na znak, że ma już swoją byłą partnerkę głęboko w dupie.
Okazało się, że po jakiejś dyskotece, nawalony jak stodoła, wylądował z jakąś laską na pobliskich torach. Było to kilka minut namiętności bez prezerwatywy. Po tej nocy, krótkotrwała wybranka, o której pamięć miała przeminąć wcześniej niż kac, zapałała uczuciem i wymyśliła, że wrobi Maciusia w ojcostwo.

- I desperacja jak ch…- mówił Maciek – Ale w ten poniedziałek rano pomyślałem, że kupię „Gazetę”.
Znalazł ogłoszenie „Ginekologia – pełny wachlarz usług” i zadzwonił.

Maciek miał te 700zł i nie miał najmniejszej chęci zostać ojcem. Wydawało mi się, że to aż zbyt rozsądne na niego, ale on właśnie tak się momentami zachowywał – jak wcielenie zimnego rozsądku. 700zł i listek tabletek do kupienia zapewniły mu spokojny sen. Gorzej było z jego „partnerką” , do której dotarło, że z takim zawodnikiem jak Maciek się nie zadziera. Nie było widma skrobanki, nie było niczego, czym mogła siebie i jego straszyć.
Pokrzepieni tą historią z morałem wyszliśmy z pokoju, a zaraz potem, tuląc się czule, zaczęliśmy przygotowywać się do wyjścia z domu.

Autobus powrotny do domu stał się już dawno dla mnie świątynią dumania. Gdy nie wracałem z Marysią, zawsze brałem ze sobą książkę. Czego bym nie czytał, zawsze było to bezpieczniejsze niż nawiązywanie rozmowy z nieznajomymi.
Tym razem wracaliśmy razem. Staliśmy na środku autobusu i rozmawialiśmy, gdy raptem para podejrzanych typów z końca autobusu, zaczęła nam się dziwnie przyglądać. Nagle ze zdumieniem stwierdziłem, że jeden z nich kiwa do mnie porozumiewawczo głową. Miał wygląd bezrobotnego w pełni sił, takiego przed którym jest jeszcze całe życie picia. Jego odblaskowo czerwona kurtka widoczna była w promieniu 30-stu metrów. I ten oto świecący skubaniec wmówił sobie, że mnie dobrze zna i próbował nawiązać ze mną kontakt wzrokowy, uśmiechając się życzliwie.
- Cześć ! – jęknął głośnym barytonem.
Zmarszczyłem brwi.
- Nie pogada z nami. „Z dupą jest” – dodał mój nowo poznany przyjaciel, robiąc przy tym prześmiewczą minę i wyraźnie akcentując cudzysłów.
Dobrze, że powiedział to ostatnie zdanie w miarę cicho, bo gdybym musiał się przez niego tłumaczyć z domniemanego używania przeze mnie określenia „dupa” na kobiety, to byłby to dla mnie ostatni szczęśliwy dzień w życiu..



C. D. N.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam! Zapraszam do zabawy w recenzenta i krytyka literackiego!

Abstrahując jednak od mojego tekstu - mam prośbę.
Jeśli możecie, pomóżcie mi w odpowiedzi na pytanie.

Co ważniejsze jest dla osoby, która chce pisać :
znalezienie odpowiedniego tematu
czy też znalezienie optymalnego języka do komunikowania się z czytelniekiem?

Wasze opinie nie zostaną wykorzystane w żadnej pracy naukowej - jestem ich po prostu ciekaw.

pozdr.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




Mam mało czasu, więc jeszcze dzisiaj nie skomentuję całego tekstu. Spróbuję jutro. Chciałbym tylko odpowiedzieć na pytanie. Wydaje mi się, że zasadnicza kwestia to temat. Widzę dużo utworów napisanych sprawnie, ale nie niosą one nic ważnego. Zresztą nawet nie chodzi to u jakąś "ważność". Mogą być teksty "lekkie", o nieskomplikowanej tematyce, a mimo to dobre. Trzeba zainteresować czytelnika, a tego dobrym warsztatem się nie zrobi. Dobry warsztat pisarski, umiejętność składania liter w wyrazy, a słów w zdania tylko ułatwia percepcję utworu i nic więcej.

A więc przede wszystkim temat, aczkolwiek jeśli warsztat jest słaby, to najlepszy temat nie pomoże.

Pozdrawiam
MZ
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja też myśle, że trza formę do treści, nie odwrotnie, bo inaczej jakieś miazmaty i zawiłe durnoty dla "zboczeńców intelektu" wychodzą. W największym zagęszczeniu i zawirowaniu musi być sprecyzowana myśl, choćby niedotrzegalna na pierwszy rzut oka. Tekst - jak rozumiem - rwany celowo, choć mi to jakoś przeszkadza, bo na tak małej przestrzeni przeprawia o braki w rozumieniu całości. Początek zdecydowanie dobry, reszta jakoś mniej. Jesteś zdecydowanie na dobrej drodze. Pisać o rzeczach codziennych i nie nudzić to mimo wszystko duża sprawa.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...