Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Podstawiony roz III


asher

Rekomendowane odpowiedzi

Martę Kowalską spotkałem kilka dni później. W sobotę i niedzielę zazwyczaj nie wychodziłem z domu za dnia, ale tym razem zaplanowałem happening, którego nie byłem w stanie przeprowadzić wieczorem. Właściwie tylko, gdy miałem w planach jakąś blagę, łamałem w weekend swoje wampirze przyzwyczajenia. Dzień wcześniej stwierdziłem, że z altan działkowych, piwnic i kanałów wyszło na świat całe podziemne plemię meneli. Niespodziewanie zaroiło się od nich na Plantach, w parkach i podrzędnych ulicach. Obowiązkowo z reklamówkami w rękach, obowiązkowo nabuzowani mózgotrzepem albo tanim winem, zarośnięci i brudni. Od razu przyszła mi na myśl dawna obsesja Luisa. Wyobrażał sobie, że oni trzymają w tych reklamówkach ludzkie głowy, w końcu nakręcił nawet o tym etiudę filmową.
Przy okazji miasto obiegła wiadomość, że otworzono nową stołówkę dla bezdomnych i właśnie ma nastąpić uroczyste otwarcie. Ubrałem się więc w najlepszy garnitur i najbardziej elegancki krawat. Obowiązkowo zabrałem też telefon komórkowy. Tak wyposażony, wyruszyłem w miasto, lecz pod stołówkę się nie przedostałem. Po drodze zacząłem przedrzeźniać jakiegoś chłopca z żurnala, który przez kwadrans opowiadał komuś przez komórkę o nowej dyskotece, gdzie można wyrwać na motyw BMW fajne panienki. Ani się obejrzałem, jak dostałem w nos i straciłem okulary. Od tej pory widziałem jedynie nieprawdopodobnie wydłużone plamy i cienie, a przedmioty rozpoznawałem dopiero z odległości metra. W skupieniu obserwowałem dwa kawałki oprawek, gdy poczułem na ramieniu dłoń Marty.
- Ładnie zaczynasz dzień - powiedziała bez ironii, a ja od razu poznałem do kogo ten głos należy.
- Co masz na myśli? - spytałem zadziornie.
- Alkohol oczywiście.
- Jeszcze nie piłem - przymrużyłem oczy, by móc zajrzeć jej w twarz, ale tak do końca niczego nie widziałem - Jestem tylko ślepy - Pokazałem jej szczątki okularów i uśmiechnąłem się boleśnie - Minus cztery i pół.
- Nic mi to nie mówi - przyznała, zdejmując rękę z mojego ramienia.
- To dziękuj Opatrzności - mruknąłem - Zaprowadź mnie do najbliższego optyka, dobrze?
Obeszliśmy całe centrum, zanim znaleźliśmy kogoś, kto zajmował się lutowaniem oprawek. Wszyscy próbowali nam sprzedać nowe, żądając absurdalnych kwot. Pewien starszy pan zgodził się w końcu zrobić mi okulary na wieczór. Wpłaciłem zaliczkę i znów znalazłem się na gwarnej, pełnej ruchliwych cieni ulicy.
- Dlaczego nie masz zapasowych okularów? - napadła na mnie Marta.
- Sam się zastanawiam.
- Strasznie jesteś nieuporządkowany, wiesz? - zaśmiała się krótko - Z daleka widać, że nie masz kobiety.
Chciałem się obruszyć, ale ostatecznie zbyłem tę złośliwość machnięciem ręki. Szliśmy w jakimś kierunku, nie miałem pojęcia w jakim.
- Lubię chaos - wyjaśniłem po chwili - Lubię miejsca niedookreślone. Bałagan sprawia, że czuję geniusz w powietrzu. Gdzie mnie ciągniesz?
Powiedziałem to odruchowo i od razu pożałowałem. Powinienem powiedzieć: gdzie mnie ciągniesz, bestio? Tak mawiała Ola, cytując jedną ze swoich ulubionych bajek. Mówiła to słodkim, dziecięcym i bardzo nosowym głosem, kiedy prowadziłem ją do pokoju, by powoli ściągnąć z niej martensy i krótką sukienkę. Wygląd uczennicy i ton jej głosu sprawiał, że popadałem w amok.
- Chodźmy gdzieś usiąść - zaproponowała Marta, wydzierając mnie ze świata marzeń - Znam fajny ogródek.
Nie bardzo podobał mi się ten pomysł.
- W centrum z reguły przemrażają piwo - marudziłem - A powinno być tylko schłodzone.
- O, jaki z ciebie znawca.
Gdybym mógł jej spojrzeć w oczy, mój wzrok słałby gromy. Spotkać kogoś równie, a może nawet bardziej złośliwego, niż ja, to była wyjątkowa sztuka.
- Zawsze jesteś taka złośliwa? Czy tylko przy mnie się zgrywasz? Uważaj, też opanowałem tę sztukę.
- Dziwnie się nie boję - roześmiała się i skręciliśmy w jakąś bramę.
Niewiele widziałem, za to doskonale rozpoznawałem zapachy. Na powitanie w moje nozdrza wdarł się odór zwietrzałego piwa, zaraz jednak zastąpił go przyjemny aromat herbaty z hibiskusa. Zostałem posadzony przy stoliku w rogu ogródka i Marta na chwilę znikła. Niedługo potem poczułem zapach świeżej kawy i równie świeżego piwa.
- Żywiec? - spytałem niespokojnie.
- Sam się przekonaj.
Wiedziałem już, że ją polubię, że będziemy się spotykać co jakiś czas i prawić sobie drobne złośliwości. Z bolesnym uśmiechem namacałem oszronioną szklankę i upiłem spory łyk. Pokiwałem z uznaniem głową. Mało, że był to najczystszej próby Żywiec, to jeszcze pochodził z niedawno zmienionej beczki. Cmoknąłem z uznaniem, ale celowo przemilczałem wnioski.
- I co? - nie wytrzymała w końcu Marta.
- Z czym? - udałem głupiego.
- Dobrze wiesz!
- Aaa, z piwem. To najgorszy Heveliusz z dna beczki, jakiego w życiu smakowałem.
- Bzdura! To Żywiec. Pamiętam, co piłeś wtedy w „Trzy osiem”.
Tym razem ja zaśmiałem się złośliwie, pokazując jej koniec języka.
- Złośliwi ludzie z reguły reagują gwałtownie, kiedy jad nieoczekiwanie zwraca się w ich stronę - rzekłem rozbawiony - Pewnie, że to Żywiec. I to doskonały. Dziękuję.



Po prawej jakaś parka gderała po japońsku. Od razu stanęły mi przed oczami lekko skośne oczy Oli. Pojąłem, że to dlatego tak lubię surfować po azjatyckich stronach erotycznych. Po nikłej intensywności dialogu poznałem, że prowadzą luźną pogawędkę o pogodzie, udach kelnerki albo smaku deseru. Uprzejma powolność i brak jakichkolwiek emocji świadczyły, że nie mogą mówić o niczym ważnym. Przelotnie zastanowiłem się, ile słów każdego dnia marnują ludzie na całym świecie, gadając o rzeczach oczywistych i zbędnych. Na poczekaniu wymyśliłem bajkę o gadule - akwizytorze albo komentatorze telewizyjnym, któremu czarownik pozostawił tylko 1000 słów i kazał opisać historię świata. Tylko pod tym warunkiem obiecał zwrócić mu jego rozdęty idiolekt. Gdyby nie było obok mnie Marty, już bym to napisał albo chociaż nagrał na dyktafon. Przestraszyłem się. Naprawdę się przestraszyłem, że wraca mi wena i znów będę przeżywał katusze nadziei na cud nieśmiertelności.
- Bez okularów wyglądasz bardzo bezbronnie - odezwała się Marta, głosem, który nie wróżył dla mnie nic dobrego - Masz takie niewinne oczy. Aż nachodzi mnie ochota, żeby cię przytulić.
- Nie podrywaj mnie - zaatakowałem od razu - Jestem za ciężki.
- Wcale cię nie podrywam. Mówię tylko jak jest.
Dopiłem piwo i sięgnąłem do kieszeni.
- O nie - powstrzymała mnie - Dzisiaj ja stawiam.
Zamówiła mi piwo, a sobie Campari. Kelnerka się guzdrała, więc poprosiłem Martę, żeby opowiedziała mi, co się wydarzyło tamtego wieczoru.
Jak przypuszczałem, sprawa była prosta. Lubiła tańczyć, toteż przynajmniej raz w tygodniu wybierała się na balety. Przeważnie zabierała ze sobą którąś z koleżanek, ale akurat wtedy żadna nie mogła z nią pójść. Usiadła przy barze - gdzie i ja się usadowiłem - popijała drinki i od czasu do czasu wpadała na parkiet. Pech chciał, że w „38” znalazł się jej były, który nie do końca umiał pogodzić się z faktem, że odeszła. Większość facetów nie radzi sobie w takiej sytuacji, więc przez jakiś czas byłem po jego stronie. Dopiero, kiedy Marta wyjaśniła, dlaczego go zostawiła, raptownie zmieniłem front. Był tępym brutalem, który podczas randek udawał baranka. Mr Hyde wychodził z niego dopiero w łóżku. Próbowałem dopytać o szczegóły, lecz nie chciała nic powiedzieć. Przeprosiłem od razu, tłumacząc, że taki już jestem: najpierw walę kwestię, potem myślę dlaczego. Zbyła to i więcej do tematu nie wróciliśmy.
Po jej odejściu, czuł się mocno niedoceniany. Dlatego walczył, lecz na pewno jej nie kochał. To nie była miłość, raczej źle pojęta ambicja. W „38” musiał wypić kilka piw, żeby nabrać śmiałości i do niej podejść. Czysty oszołom, ale silniejszy ode mnie. Zlał mnie okrutnie i zostawił na asfalcie. Na szczęście, przy okazji Marcie też dał spokój, choć przez cały wieczór popisywał się przed kumplami, że potraktuje ją jak szmatę. Pewnie przeszedłbym obojętnie, gdyby nie fakt, że cisnął nią o ścianę, niczym workiem pierza. Miałem do siebie pretensje, że od razu go nie zdzieliłem koszem na śmieci, tylko bawiłem się w dyplomatę.
- Teraz łazi za mną najemnik z Legii Cudzoziemskiej - pochwaliła się, jak gdyby chciała, żebym był zazdrosny.
- Musisz się dobrze czuć w towarzystwie tych osiłków - odciąłem się.
- Lubię męskich facetów, ale nie brutalnych - odparła poważnie - Powinni znać granice.
- A ten zna?
- Jeszcze nie wiem.
Korciło mnie, żeby zapytać, czy ja nie wydaję się jej odrobinę androgyniczny, ale nie chciałem zmieniać naszej pogaduchy we flirt. Chyba wyczuła moje rozterki, bo sama nawiązała do tematu.
- Ciebie lubię, bo jesteś inny.
- Przecież mnie nie znasz - wzruszyłem ramionami.
- Bardzo szybko wyczuwam człowieka. Pozostawmy to mojej intuicji.
Roześmiałem się, strasząc kelnerkę, która wreszcie przyniosła nam napitek. Podskoczyła lekko, omal nie upuszczając tacy. Nie zdołała jednak przerwać nici, która zaczynała snuć się między nami.
- Jak dotychczas słabo się ta twoja intuicja spisywała - mruknąłem kpiąco - A co jeśli okażę się sadystą poszukującym łatwej ofiary?
Tym razem jedynie westchnęła lekko.
Przesiedzieliśmy w tym ogródku trzy godziny. Piwo sprawiło, że życie stało się dla mnie piękniejsze. Wyluzowany i radosny, plotłem, co mi ślina niosła na język, a Marta cierpliwie słuchała. To mi się nawet spodobało. W czasach, kiedy wszyscy wokoło bajdurzą bez opamiętania, trafiłem na osobę, która lubi słuchać.
- Wiesz - zagaiłem tuż przed wyjściem - Ja nawet nie wiem, jak ty wyglądasz. Tamtej nocy byłem zbyt pijany i obity, teraz nie mam okularów. To fantastyczne doświadczenie. Mogę dorobić ci dowolne cechy wyglądu, uważać na przykład, że jesteś Sophie Marceau albo Meg Ryan. Wyobraźnia to najlepsza rzecz, jaką posiada człowiek. Właściwie to w tej chwili cieszę się, że prawie nie widzę. Mógłby ci się przyjrzeć z odległości kilkunastu centymetrów, ale jakoś nie chcę.
- Moglibyśmy się kochać, a potem nie poznałbyś mnie na ulicy - powiedziała zalotnie.
- Chyba boję się, że coś stracę - kontynuowałem swój wątek - Że okażesz się kimś innym niż sądzę.
- Nie jestem taka brzydka - obruszyła się - Zresztą możesz zawiązać mi oczy.
Uznałem, że dość tych manewrów. Poprosiłem, żeby mnie odprowadziła do tego optyka, a potem sobie poszła. Wydawała się rozczarowana, lecz w żaden sposób nie skomentowała mojego zachowania. Mogła przecież powiedzieć, że łatwo sobie wyobrażę wspomniane aktorki i dzięki niej przeżyję coś magicznego. Gdyby tak się stało, pewnie wyobrażałbym sobie, że jest Olą. Na swoje szczęście uniosła się dumą i więcej nie nalegała.
Okulary były gotowe. Przekornie nie założyłem ich od razu. Chciałem, żeby to trwało jak najdłużej, żeby pozostał między nami rąbek tajemnicy. Pocałowałem ją lekko w policzek, obiecałem zadzwonić i poszedłem swoją drogą. Widzieć - to była prawdziwa rozkosz. Kiedyś Luis miał projekt, by zrobić film o ślepcu, który chodzi po ulicach, a widz musi wczuwać się w jego sytuację za pośrednictwem dźwięków. Dopiero po powrocie do mrocznej piwnicy, gdzie mieszka, odzyskuje wzrok i widz może patrzeć jego oczami. Obaj mieliśmy problemy ze wzrokiem, toteż postanowiliśmy zrobić to razem, ale jakoś rozeszło się po kościach. Idąc ciemną ulicą, poczułem nagle dumę, że znam kogoś takiego, jak on. Fajnie byłoby, gdyby po latach okazało się, że tworzyliśmy paczkę przyszłych artystów, jak niegdyś Bunuel, Dali, Lorca... Tyle, że ja się zaprzedałem, zwątpiłem, popadłem w heretyzm.



Na najbliższej stacji benzynowej dokupiłem sobie piwa, by utrzymać przyjemną ociężałość. Zaskakując samego siebie, nie skręciłem do żadnej knajpy, tylko powlokłem się w stronę domu. Widocznie te kilka godzin w towarzystwie Marty wypłukało mnie z całej energii. W „Piraciku” wypożyczyłem sobie kilka kaset, w całodobowym profilaktycznie kupiłem jeszcze kilka piw. Stan mojej kieszeni (portfela nigdy nie miałem) był opłakany, jednak w tym momencie niewiele mnie to obchodziło. Włączyłem najpierw „Masz wiadomość” Nory Ephron. Szybko popadłem w pijackie wzruszenie i łzy prostego człowieka pociekły mi po policzkach. Wyłączyłem w połowie. Za bardzo bolało, za bardzo poruszało struny, które daremnie starałem się urwać. Piękna miłość w hollywoodzkim filmie nakazywała marzyć, a ja cholernie marzyć nie chciałem. Za to „Dzieci Triady” Joha Woo od razy poprawiły mi humor. Balet przemocy, tańce z pistoletami, w których nigdy nie kończą się naboje, totalna rozpierducha - to było to, czego naprawdę potrzebowałem. Zdarzały się dni, że nie zawahałbym się ani chwili, gdyby ktoś wręczył mi mechanizm uruchamiający bombę, założoną u podstaw świata. Zasnąłem, kiedy jeden z głównych bohaterów z dziecinną łatwością rozprawiał się z kilkoma osiłkami.
Obudziłem się późnym popołudniem z myślą: mam 12 złotych i 10 groszy i nie będę żył wiecznie. Życie zdało mi się strasznie pokręcone, a natura ludzka jeszcze głupsza. Kiedyś nie miałem nic, lecz byłem panem samego siebie. Ledwie jednak zacząłem dobrze zarabiać, od razu straciłem kontrolę. Zacząłem czuć się, jak król świata, który wszystko może i uwierzyłem, że ten stan będzie trwał wiecznie. Brak forsy zawsze mnie motywował do działania, potem jej obecność osłabiła ten instynkt. Kupowałem sobie, co tylko chciałem, nie umiejąc zapanować na dziecinnymi zachciankami i w ten sposób zarżnąłem się finansowo na jakiś czas. Pocieszałem się, że lada dzień firma przeleje na moje konto kolejną soczystą sumę i będę mógł zacząć od nowa. Ta myśl tak pozytywnie mnie nakręciła, że wyskoczyłem z łóżka, niczym zawodowy akrobata.
Miało się już ku wieczorowi, lecz dla mnie wciąż było zbyt jasno. Dotarło do mnie, że tego dnia również nie zdążę pod świetlicę dla bezdomnych, więc postanowiłem na ten cel poświęcić trochę czasu w poniedziałek.
Jak co niedzielę przyrządziłem sobie jajecznicę z 8 jajek i obficie zapiłem ją kakao. W trakcie trawienia zrobiłem łagodnego skręta i następny kwadrans spędziłem na pykaniu i wpatrywaniu się w sufit. Zastanawiało mnie, dlaczego ludzie patrzą właśnie w górę, czy jest to kwestia konstrukcji somatycznej, czy też kognitywne umodelowanie psychiki. Nurtowało mnie też, ilu ludzi może w ciągu doby wykonywać tę właśnie czynność w tej samej chwili.
- Don Juan de La Mancha!!! - krzyknąłem nagle i zrozumiałem, że się wprowadziłem.
Roześmiałem się i przyniosłem sobie piwo. To było bardzo ekonomiczne: parę sztachnięć i dwa, trzy piwa - tyle wystarczało, by zrelaksować ciało i umysł. Chciałem włączyć coś z muzyki poważnej i wtedy, nie wiadomo czemu, pomyślałem o nieodżałowanym Charlesie Bukowskim.
- Kiedy znika treść, pojawia się forma... Nie! Kiedy znika forma, pojawia się luka. A w lukę można wrazić palec i zamerdać... Ooo!
Znów się roześmiałem. Bukowski słuchał Beethovena, Brahmsa lub Mahlera i pisał. I chlał, rzecz jasna. Ja tymczasem nic nie tworzyłem, więc pozostawało mi pasożytnicze picie i słuchanie 6 symfy Beethovena.
- W życiu obowiązuje treść, a w sztuce forma. Żeby się nie ograniczać, należy nie żyć i nie tworzyć. Ani jedno, ani drugie, niestety się nie przydarza. Zatem jestem niewolnikiem, jak wszyscy. Wszelkie wysiłki należy anulować i wystawić czek za stek....
Piwo skończyło się w mig, więc skoczyłem po następne. Nie wiedzieć czemu zacząłem z zaciekawieniem oglądać puszkę ze wszystkich stron. Dziwnie ładna była. Gość w stroju ludowym obtańcowywał śliczną panienkę, a między nimi tkwił w herb w koronie z napisem 1856. Mój szklisty wzrok natrafił na numer infolinii 0800... Tego mi było trzeba. Sięgnąłem po telefon. Julia Jakaśtam odezwała się od razu z pytaniem w czym może mi pomóc.
- Skończyło mi się piwo – powiedziałem żałosnym głosem.
- Proszę iść do sklepu i kupić.
- Ale już zamknięty. Może pani podesłać skrzyneczkę? Już podaję adresik...
- Proszę pana, to jest infolinia konsumenta, a nie teletaxi.
- A jak ładnie poproszę. Przecież do Żywca dzwonię.
- Rozłączam się...
- To ja już nie kupię Żywca!
- Do widzenia.
Roześmiałem się radośnie. A na cholerę są te wszystkie infolinie proszków do prania, płynów do naczyń, jogurtów, napojów? Żeby im kadzić i gratulować. Wynalazek całkiem do dupy.
Stanąłem na środku pokoju i przyłożyłem palec do skroni.
- W którym filmie Spielberga zagrał znany reżyser? Hm... W „Parku Jurajskim”. To był Richard... Aaatenburak... Brawooo! Wygrał pan folię do kanapek. Gramy dalej? Pewnie... Który impresjonista namalował obraz „Plamy na asfalcie”? Hmmmm.... Rozpędzony tir. Tak, doskonała odpowiedź! Wygrał pan zestaw do lewatywy...
Zakręciłem się wokół własnej osi i klasnąłem w dłonie. Nagle ktoś zapukał. Odczułem to jako wyjątkową przykrość. Muzyka zdradzała, że jestem w domu, ale mimo to nie zareagowałem.
- Kto to może być? - zastanawiałem się na głos - Pierwsza możliwość... „Pierwsza możliwość” to był taki film z Hong-Kongu... Druga możliwość: to ktoś, komu jestem coś winien. Może pieniądze, może wyjaśnienie. Jak to mówią w księgowości: winien, to ma. Trzecia możliwość: czeka mnie wielka niespodzianka...



Drzwi otwarły się same. W pomroce korytarza ktoś stał, ale nie widziałem dobrze. Nie biła od niego żadna wroga emanacja. Dworskim gestem zaprosiłem tego kogoś do środka.
Marta nieśmiało przekroczyła próg. Miała na sobie obcisłe dżinsy i wydekoltowaną bluzeczkę od Trolla. Dla każdego normalnego faceta wyglądałaby apetycznie, jednak po joincie mnie wydawała mi się postacią z filmu animowanego.
- Zapraszam, zapraszam - mruczałem - Kogo moje kaprawe oczy widzą?
Pieczołowicie zamknęła drzwi i stanęła na środku przedpokoju. Rozglądała się zaciekawiona. Zapytałem, czy chce piwa, ale lekko pokręciła głową. Nie miałem nic, czym mógłbym ugościć kobietę. Te, które mnie odwiedzały, znikały z samego rana, nie dbając o makijaż i śniadanie. Kiedy bywałem w domach, gdzie czuło się obecność kobiety, zawsze były tam soki, mleko, capuccino, czekolada na gorąco, jogurty, jakieś słodycze. U mnie była tylko kawa, piwo i niedokończona butelczyna Beherovki. I jajka, bo kochałem je jeść na sto rozmaitych sposobów. Rzuciłem się na łóżko i z tępym uśmiechem przyglądałem Marcie robiącej obchód po moim pokoju. Długo oglądała zasób książek, kaset wideo i płyt kompaktowych, musnęła wzrokiem sprzęt elektroniczny i komputer, który kupiłem na raty, kiedy tylko szef podpisał ze mną umowę na czas nieokreślony, potem zabrała się za szczegóły. Zajrzała na moje pamiątkowe bileloty, zapiski na blacie biurka i zatrzymała się na słowach Kofty, które nasmarowałem sprayem na jednej ze ścian. Żył raz frajer. Wierzył w bajer. Potem umarł. Napisałem to, kiedy postanowiłem zdradzić moją artystyczną naturę i zostałem pospolitym urzędniczyną. Te słowa świeciły mi teraz w najgłębszym mroku.
- Straszny tu bałagan - stwierdziła w końcu Marta.
Działanie jointa powoli ustawało. Nie chciało mi się odzywać. Przypatrywałem się jej tylko, jakbym był w kinie. Wreszcie widziałem jak naprawdę wygląda. Blond włosy, jasna karnacja, duże błękitne oczy. Mogła być gwiazdką telenoweli albo hostessą w Mac Donaldsie. Wąskie ramiona, proporcjonalne piersi, ładny układ bioder. Nigdy nie lubiłem klasycznych ideałów kobiety, więc pod tym względem czasy współczesne były zupełnie w porządku. Obserwowało się coraz więcej kruchych, delikatnych kobiet, wyposażonych jednak w odpowiedni biust i tyłek. Takie lubiłem najbardziej. Mógłbym siedzieć cały dzień na Plantach, byle tylko wyłowić z tłumu kilka takich rasowych okazów. Patrząc na Martę, rozmyślałem, że pewnie pachnie miodem, lecz szybko skarciłem się za uleganie stereotypom. Jeżeli panienki o jasnej karnacji czuć było miodem, to brunetki o karnacji ciemnej, jakie lubię, powinny pachnieć kakao albo czekoladą, a takiej jeszcze nie spotkałem.
- Nie pytasz skąd wiem, gdzie mieszkasz, więc sama ci powiem. Coś mi kazało iść wczoraj za tobą. Chciałam zobaczyć, jak się zachowujesz sam ze sobą. Prawdę mówiąc, spodziewałam się większych rewelacji.
Nie przestawałem się uśmiechać, choć powoli docierało do mnie, że coś w tym wszystkim jest nie tak. Dlaczego za mną łaziła? Parę razy słyszałem, że kobiety wybierały mężczyzn ze względu na to coś, lecz nie uważałem, abym to coś posiadał.
- Dlaczego milczysz? - zapytała zaniepokojona Marta.
- Faktycznie, jesteś ładna...
Uśmiechnęła się i dygnęła grzecznie, parodiując panienkę z dobrego domu. Moje słowa ustanowiły pomost pomiędzy tym, co było wczoraj, a dniem dzisiejszym i doznałem dziwacznego wrażenia, że przez cały czas byliśmy razem. Ściszyłem muzykę i poprawiłem się na łóżku. Pewnie byłem niekulturalny, że się tak bezczelnie wylegiwałem, nie zamierzałem jednak zbytnio dbać o konwenanse.
- Dlaczego za mną chodzisz? - zapytałem poważnie.
- Jeszcze nie wiem - odparła - Dowiesz się pierwszy.
Powoli podeszła do łóżka i usiadła na skraju.
- Opowiedz mi coś o sobie - poprosiła miękkim głosem.
Napiłem się piwa. Zapaliłem papierosa. Patrzyła na mnie bez mrugnięcia powieką. Jej powaga zbijała mnie z obranej drogi, a mimo to próbowałem się bronić.
- Zawsze żyłem bardzo szybko - zacząłem, patrząc gdzieś w bok - Zawsze się gdzieś spieszyłem. Mama odwróciła się tylko na moment, ale tyle wystarczyło, bym wygramolił się z wózka i upadł głową w dół. Podejrzewam, że od tego czasu mi się wszystko poprzestawiało. Jako siedmiolatek zapaliłem pierwszego papierosa. Nie smakował, ale presja kumpli była silniejsza. Rok później wypiłem pierwszy kieliszek. W wieku 12 lat przespałem się z dziewczyną: nie ma o czym mówić. Rok później napisałem powieść o dalekich podróżach i zaciętych bitwach. Wszystko za wcześnie, wszystko niedbale i po wierzchu. Jakaś siła gnała mnie do pośpiesznego doświadczania, jakbym przeczuwał, że czas to wartość największa. Umarłem na zawał w wieku 30 lat. Pytanie brzmi, czy było warto?
Oczy zasłuchanej Marty nagle otworzyły się szerzej. Nie spodziewała się ciosu, więc kompletnie ją zaskoczyłem. Ale nie pozostała mi dłużna. Zerwała się i z rozmachem runęła na mnie, rozlewając resztę piwa.
- Och, ty - wycedziła, mrużąc oczy - Pożałujesz...
Zgłupiałem. Miałem blisko siebie zupełnie obcą kobietę, do której wcale nie czułem pociągu. I raptem zostałem zmuszony do kontaktu z nią. Pocałowała mnie lekko, a ja odruchowo odpowiedziałem. Nadal jednak czułem się dziwnie, jak ktoś znienacka zaczepiony na ulicy. Marta odwróciła się na plecy i podłożyła ręce pod głowę. Przez jakiś czas leżeliśmy w milczeniu, a w tle dogasała bombastyczna muzyka Beethovena. Serce mi waliło, niczym u podnieconego nastolatka, ale nie kierowało mną podniecenie, tylko lęk. Nie chciałem, by tu była, nie chciałem jej bliskości, niczego od niej nie chciałem.
- Nie podobam ci się? - zapytała po chwili.
- To nie kwestia urody - burknąłem - Może ja lubię chłopców?
- A te zdjęcia na półce? Brunetka i ruda?
- To moje kuzynki.


Przekręciła się i podparła na łokciu. Uśmiechała się kpiąco, ale czułem, że korci ją, by poważnie porozmawiać. Trzeźwiałem. Wstałem i nastawiłem bardziej rozrywkową muzykę. Na wszelki wypadek przyniosłem dwa piwa i nie pomyliłem się. Wzięła swoje i od razu otwarła. Zrozumiała widać, że nie zdoła narzucić mi własnych reguł gry i postanowiła zaakceptować moje. Tym mnie ujęła.
- Dziadek opowiedział mi kiedyś anegdotę - usiadłem u jej stóp, nerwowo pieszcząc puszkę - Dotyczyła człowieka, który wiódł jasny, prosty żywot. Po śmierci stanął przed obliczem Boga, a Bóg zapytał: Człowieku, coś porabiał? Gdzieżeś bywał? Cóżeś przeżył? Coś zobaczył? A człowiek na to: No, Panie Boże. Nic nie przeżyłem, bo założyłem rodzinę i dużo siedziałem w domu. Nie mam się czym chwalić. Na to Bóg pokręcił głową i zagrzmiał: To ja ci po to życie dawałem, żebyś nic nie przeżył?! Głupi jesteś i taka gratka już ci się nie zdarzy... Dziadek przeżył dziewięćdziesiąt lat, trzy żony i dwójkę dzieci. O mały włos przeżyłby także wnuka. Zawsze żył intensywnie, aż którejś nocy zasnął na wieki. Podobno uśmiechał się przez sen jak niemowlę. Rodzina nie otwierała trumny, żeby tym uśmiechem nie obrażać żałobników. Dziadek ustawił moje życie...
- Był optymistą? - spytała Marta.
- Wielkim - przyznałem, wspominając jego poczucie humoru i energiczność - Do samego końca piastował kilka honorowych stanowisk, udzielał się, walczył. Mamy podobne metody, tylko ja widzę czarno. Chodzi o to, by drwić. Drwina jest lekarstwem na całe przekleństwo życia. Zakpić z życia to tak, jakby uzyskać pewien stopień nieśmiertelności. Powaga i zgryzota zabijają szybciej niż dżuma.
- Łatwiej być pesymistą?
- Kiedyś spisałem kilka aforyzmów - popatrzyłem jej głęboko w oczy i zobaczyłem bezdenne zaufanie - Między innymi taki: Optymista jest jak żagiel łódki pozbawionej steru. Albo: Optymista jest optymistą, ponieważ mylnie ocenia sytuację. Pesymizm wcale nie musi oznaczać pasywności. To sposób na życie, jak każdy inny.
- Dlatego tak dużo pijesz?
- Kiedy życie robi się zbyt intensywne, trzeba je rozcieńczać - wymądrzałem się i strasznie mnie to rajcowało.
- Ale ty siebie wyniszczasz.
- Tworząc innego siebie - wzruszyłem ramionami, choć nie były to banalne wyznania - Dawno temu przeczytałem pewien wiersz. Nie umiem go odtworzyć. Pamiętam tylko, że był o tym, że uprawiając jakąś sztukę, tworzymy równoległy, lepszy świat. Stwarzamy go dla siebie na nowo. Daje schronienie nadwrażliwcom, samotnikom i dziwakom, którym nie odpowiada to, co oferuje rzeczywistość.
- Więc i ja do nich należę.
Spojrzałem na nią zaskoczony. Na moment wydała mi się znajoma, jakbyśmy się już kiedyś spotkali, a potem o sobie zapomnieli. Zamilkłem, by wymusić od niej choćby słowo wyjaśnienia.
- Chciałabym, żeby mnie nie było - powiedziała, wolno cedząc słowa - Żebym nigdy nie dowiedziała się, że jestem, nie poczuła ogromu świata, nie zaistniała.
- I co? Od razu chciałabyś się znaleźć w świecie alternatywnym? - skrzywiłem się.
- No, nie.
- To sprawa wyboru, ale żeby go dokonać, trzeba mieć argumenty. Nie istniejąc, nie masz ich.
- Więc należę do innego świata - rzekła z mocą - Świata nicości. Gdybym mogła wybrać nieistnienie, nie wahałabym się ani chwili.
Pokiwałem ze zrozumieniem głową.
- Ale przecież wiedziesz normalne życie.
- Bo nie mam innego wyjścia. Już zaistniałam. Jestem. I nie mogę się sprzeciwić takiemu stanowi rzeczy.
Zerwałem się z łóżka, sam nie wiedząc dlaczego. Atmosfera wokół mnie gwałtownie zgęstniała. Zaczynałem się dusić. Pośpiesznie otworzyłem okno i wetknąłem w nie głowę. Marta cierpliwie czekała. Kiedy się odwróciłem, pałałem żądzą pokonania transcendencji, która nas połączyła.
- Za dużo filozofujemy - rzekłem zdecydowanym głosem - Może nie trzeba niczego motywować. Wolałbym tak, ale ktoś stale pyta: dlaczego? dlaczego?
- Marzysz o bezsensie? - spytała bystro.
- Czasami - mruknąłem gniewnie - A piję również dlatego, żeby nie myśleć...



Podkurczyła jeszcze bardziej kolana, niczym modelka pozująca fotografikowi. Już nie była dla mnie manghą, ale też nie wzbudzała we mnie żadnych erotycznych wibracji. Wiedziałem tylko, że lubię na nią patrzeć.
- Czuję, że mogę się od ciebie wiele nauczyć - powiedziała zalotnie.
Poczułem błyskawicę gniewu przeszywającą mnie od serca na wszystkie strony. Pokręciłem szybko głową.
- Nie jestem żadnym mędrcem - żachnąłem się - Nie znam żadnych odpowiedzi, a mam tyle samo pytań, co inni. Może nawet więcej. Idź już.
Teraz dostrzegłem w jej spojrzeniu cień niedowierzania. Próbowała pokręcić głową, lecz w tej samej chwili jakaś myśl, nadzieja, duma; coś skłoniło ją, by się podporządkowała. Podniosła się powoli i otrzepała bluzkę z drobin tytoniowego popiołu. Rzuciła mi jeszcze jedno powłóczyste spojrzenie i znikła w drzwiach.
Byłem na siebie wściekły, że dałem się podejść. Kiedy trzeba coś tłumaczyć, zawsze okazuje się, że tak naprawdę wszystko ma banalne postawy. Także moje skłócenie z życiem, mój bunt. Trzeba umieć mieszać tropy, pozostawiać mielizny niedomówień, zadbać o margines wyobrażalności. Zmitologizować coś to znaczy nadać temu głębszy wymiar. Nie wolno o sobie zbyt dużo mówić, bo zatraca się czar osobowości, zabija wyjątkowość.
Wychodząc w miasto, przez przypadek strąciłem budzik. Trzasnął o ziemię i po raz nie wiem który splunął dającą mu życie baterią. Założyłem ją z powrotem i nagle stwierdziłem, że wskazówki poruszają się w przeciwnym kierunku. Usiadłem ciężko. Nie miałem ochoty tego faktu interpretować, jednak nie dawał mi spokoju. Nawet w środku nocy, wśród najbardziej zagorzałych wyznawców knajpowego życia, wciąż nie opuszczała mnie ponura myśl, że nie posuwam się ani o krok do przodu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

DUSZNE KLIMATY

Czytając ten tekst, powoli dochodziło do mnie, że spod nawału nikotyny, alkoholu i czegoś tam jeszcze, wyłania się główny bohater. Narracja pierwszoosobowa jest tak naprawdę mało subiektywna i intymna w przypadku tego opowiadania. Po prostu bohater nie wzbudza we mnie sympatii. Rzeczywistość przedstawiona to też jakaś Nibylandia, położona najwyraźniej w Krakowie. Ostatnio ktoś znajomy mówił mi o swoim rocznym pomieszkiwaniu w Krakowie.
Chyba dla ludzi niepozbawionych mózgu jest to trudne... Nie! Nie! Nie!
Nie kwestionuje umiejętności pisarskich autora ( sam tak nie potrafię ) ale bogowie nieznani!
chrońcie nas przed taką durnotą, jaką prezentuje główny bohater. Nie lubię go! Niech skończy w więzieniu ( bo przecież nie powiem, że jak Goebbels ) ;)
pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

mam zasadniczo odmienne zdanie od MH.

lubię bohatera, jest słaby i jest świadomy swoich słabości. poza tym lubi piwo (aczkolwiek dlaczego Żywiec??? :))

w opowiadaniu mam wrażenie, że są fragmenty bardzo dobre, które przeplatają się z nieco gorszymi.
wspaniałe wydają się być dialogi z MArtą, bardzo wciągają.

najbardziej natomiast "zgrzytają" chyba dwa pierwsze akapity.

poza tym nie przepadam za tym, jak popadasz w styl, nazwijmy go, a la Marcholt:) to chyba w tym fragmencie o byłym chłopaku Marty i trochę też w drugim akapicie

podsumowując, podobało mi się, chociaż nie jest idealnie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzięki, panowie. Pierwsza sugestia to miód na moje "kaprawe oczy". Właśnie o to mi chodziło. O ten stan ducha, tak ładnie opisany przez Pana Hipnotyzera. W Krakowie niektórzy na zawsze zostają studentami... Z Nibylandia bym nie przesadzał, bo się jeszcze Natalia obrazi. W więzieniu nie skończy, nie ten biegun. Michał, co to jest styl a la Marchołt??? Akapity poprawie, jak mi dasz jakąś sugestię antyzgrzytową... :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

no też mi Nibylandię zadymiać?!
ale się nie obrażam :) dla wszystkich miejsca starczy

co do tektu podobał mi się najbardziej z Twoich dotychczas tu publikowanych, świetnie się czytało, ma niesamowity klimat, wciągający, wygodnie mi tam było, dajesz czytelnikowi bardzo dobre miejsce do obserwacji a nie zawsze się to zdarza, nawet przy pierwszoosobowej narracji. Cieszę się, że przeczytałam, warto było, co do bohatera, to trudno go nie lubić :)

Serdecznie pozdrawiam
Natalia

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

eh
ja w kwestii tego stylu
może się nie do końca ściśle wyraziłem, bo nie chodzi o sam styl, piszesz zupełnie inaczej. miałem raczej na myśli wtręty o dresach i kibolach. u Marcholta w "ustawce" były one głównym daniem i jako takie mogą ujść. a tutaj pojawiają się jako dopełnienie akcji, jakiś poboczny wątek - parę słów o byłym chłopaku Marty i jakoś mi to nieco przeszkadza.

ale widzę, że jestem odosobniony, więc może nie mam racji. sam już się zastanawiam:)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Styl a la Marchołt? Czy wy sobie ze mnie nie pokpiwacie? Nadąsać się mam?
Gdzie tu jest styl a la Marchołt? Co to jest styl a la Marchołt? No nie...
(ale skoro to ma być fragent robony pode mnie, to zaznaczam stronę tecniczną i wrażenia artystyczne na poziomie "Genialne!")

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Świetnie się czytało...''kognitywne umodelowanie psychiki" - pełnia wzruszeń:D

Natomiast fragment 'dresiarski', choć ważny, faktycznie najsłabszy.

Primo treść – historia pt. była dziewczyną dresiarza, rzuciła dresiarza nie pasuje do Marty - rozumiem, czasem ma się ochotę 'sproletaryzować' popełniając mezalians, ale brak mi psychologicznie satysfakcjonującego uzasadnienia, nie wierzę, że dla Marty 'silny facet' to dres (kibol whatever nie znam się), za mądra jest by 'zmądrzeć' dopiero po miesiącu.

Secundo forma – natłok 'gadżetów' – adidasy, kij, całkiem konkretna koszulka, telegraficzny, bezrefleksyjny, 'suchy' zapis akcji – nie pasują do stylu narratora i są opowiedziane mniej ciekawie/soczyście niż pierwsze lepsze dywagacje na temat filmów video.

Zastanawiam się przy okazji czy i jak w tak konsekwentnie prowadzonym zapisie doświadczeń/przemyśleń bohatera wkomponować historie zapośredniczone, relacje z relacji...

Ukłony

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ojej, nieodkrywczy będzie ten mój komentarz.
Nie lubię się wsączać w zagadnienia treści, ale skojarzenie Marty z dresem też ani trochę mnie nie przekonało. Chyba że za bardzo wierzę w kobiety.
Fakt, czytało się zdecydowanie lepiej od poprzedniego Podstawionego, złośliwostki i dialog w ogródku fantastyczne, bohater jest jakoś bardziej erotyczniewisielczy niż poprzednio, za co oczywiście oklaski ;) Rozbił mnie fragment o Oli - "gdzie mnie ciągniesz bestio" z dowcipu o anemiku, ściąganie martensów i sukienki - zaszkliło mi oczy...
(panie piszące o miłości niech biorą przykład!)

Mędrkowanie bohatera nie wzbudziło mojej sympatii, bo mędrkuje, ale przedstawione bardzo dobrze, bez przyczepki. Pierwsze dwa akapity nie zgrzytają. Kraków niekraków bez zarzutu. Szczecin pozdrawia ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

ho ho
przeczytałam
dobre!

ale mam kilka pytań:
po 1: jak ten główny bohater widział martę kiedy z nią siedział bez okularów - że może opowidać
uśmiechnęła się tak i tak itp?

po 2: to co już wcześniej powiedziane - ten dres jakoś mnie też wydał się sztucznawy, może mniej niż innym, ale jednak

po 3: ta marta niestety wcale nie wygląda mi na taką przebojową ;) ale to rzecz gustu
a dialogi naprawdę wciągające

po 4: sprawy czysto techniczne:
*idiolekt - co to jest? bo nie mam bladego pojęcia?
*Zdarzały się chwile, że nie zawahałbym się ani chwili,
Zasnąłem w chwili,
- tu chyba za dużo tych chwil w kupie...możnaby to jakoś?

na 5
pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 tygodnie później...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...