Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

w trupa


Rekomendowane odpowiedzi

Miałem napisać jakiś tekst w stylu „popiołów i kotów czyli proza to życie i kawał powroza” oraz „armagedonu” (odgrażałem się, że w jeden dzień dwa takie napiszę) niestety pracując na frezarce nad zaliczeniem z przedmiotu „obróbka skrawaniem” (przypominam, że mam zaległą klasę do przejścia w mojej zawodówce) uległem kontuzji kciuka i pisanina idzie mnie jak krew z nosa. Przeto prezentuję wam tekst beznadziejnie bezsensowny (nie, nie każdy bezsens ma swój sens), głupio-mądry, pseudo-inteligencki, fikuśny i sadystyczny względem czytelnika, jednakowoż jest to tekst starszy (data na końcu) sporządzony na potrzeby korespondencyjnego kursu kreatywnego pisania organizowanego przez Uniwersytet Stanowy w Massachusetts (Massachusetts Department of Education) wydział filologii słowiańskich.
Proszę w żaden sposób nie łączyć tego tekstu z głównym nurtem mojej twórczości. To wprawka, którą napisać potrafi każdy i jako taka ujawnia słabość podobnego pisania. Osobiście gardzę tym tekstem, a innych czytelników poezja.org proszę o wylanie nań wiadra pomyj. Dziękuję.)


Frajerze, gdzieś tu musi być jakiś bar
Prawdziwy bar, prawdziwy bar
Nie pytaj co chcemy w takim barze pić
Tylko whisky łyk daje jakoś żyć
W przeciwnym razie grób, w przeciwnym razie grób
Pragnienia, pragnienia, nie czuje tylko trup...*

Tak żeśmy wczoraj śpiewali. To była moja pierwsza myśl tego ranka. Myśl? Pomyliłem się, o tej godzinie nie pojawiła się jeszcze żadna myśl, jedynie reminiscencje zeszłego dnia. Pierwsza myśl pojawiła się dobre pół godziny później. Pierwszą myślą było to, że : Być może, iż nieruchomość rzeczy dookoła nas narzucona im jest przez naszą pewność, że to są te, a nie inne, przez nieruchomość naszej myśli w obliczu nich. To pewne, że gdy się tak budziłem, gdy myśl szamotała się próbując – bezskutecznie – dojść, gdzie jestem, wszystko kręciło się dookoła mnie w ciemności – rzeczy, kraje, lata. Ciało moje, zbyt odrętwiałe, aby się poruszyć, siliło się wedle form własnego zmęczenia odczytać pozycje swoich członków, aby z nich wywnioskować o kierunku ściany, o położeniu mebli, aby odtworzyć i nazwać mieszkanie, w którym się znajdowało.**
Och oczywiście zorientowaliście się, że ostatnie trzy zdania to przytoczenie z Prousta. Oczywiście nie pomyślałem dokładnie tego, po prostu w mej głowie pojawiło się coś równie bełkotliwego. Stary dobry Marcel nadaje się do ilustrowania bełkotów jak nikt inny. Nie przemknęło mi nawet wtedy przez myśl, słowo takie jak: reminiscencja. Nawet w pełni władz umysłowych nie jestem pewien na sto procent co ono oznacza. Pasuje jednak do Prousta, a Proust jak ulał pasuje do tamtego ranka, który właśnie próbuję wam opowiedzieć. Ja, czyli ten fragment osobowości autora, który istnieje tylko tu i teraz między tuszem a papierem. Ja, czyli dysponent reguł, podmiot czynności twórczych. Stoję jeszcze jedną nogą na zewnątrztekstowym poziomie komunikacji a drugą, hop, już jestem podmiotem utworu. Ach, wszak o sobie tu mnie opowiadam. Opowiadają mnie... nieważne. Teraz już krok dzieli mnie od bohatera, a ja cichutko wycofuje się na lewa stronę kartki i ochh..
....Jezuuusie. Czterdzieści pieprzonych dni. Z domu niewoli. Cały ten brud pod piramidami. Wszystkie śmieci. Boli przygnieciona głowa. Pogrzebany w śmieciach. Wypchany. Trociny. Natychmiast pozbyć się z głowy trocin. Wiórów. Wysuszonych wiórów. Wszędzie suche na wiór trociny. Wypluć je. Pluć trocinami. Nie ma śliny. Nie można pluć. Ach splunąć jak wielbłąd. Nie. Nie będzie pluć. Nawet w twarz. Och, feldmarszałku wycofać się stąd. Wycofać z pustynnej niewoli. Do Galilei. Do wody. Cieknącej ciurkiem, płynącej. Z dziurek w beczkach. Chłodnej. Zimnej. Mroźnej. Zmrożonej. Zamrożonej. Rąbać lód. Przerębel. I zimna woda. Włożyć spuchniętą głowę do dzbana. Tak zimno. Od czubka głowy do karku. Od karku dreszcz przez grzbiet. Haust za haustem. Czerwoną wodę. Czerwoną? Czerwoną jak wino...Jezuusieee!
Klap, klap, klap bosymi stopami po zimnej posadzce. Dłonie blokują usta. Dzięki bogu drzwi do łazienki otwarte. Ale klapa. Pieprzona klapa od sedesu zamknięta, dlaczego? A tak. Agnieszka mieszka tu od tygodnia. Zwalniam jedna rękę ze straży ust. Otwieram klapę. Chryste, żebym trafił. Trzeba więc otworzyć oczy. Nie da rady. Sklejone piaskiem. Pochylam głowę tak nisko, że niemal dotykam czubkiem nosa tej idiotycznej półeczki. Na chuj ta półeczka? Nie pierwszy raz o tym myślę. Krzysiek twierdzi, że jak są półeczki to wygodniej pobrać próbkę. Dla sanepidu na przykład. W zeszłym roku pobierałem próbkę. Kiedy leczyłem się na proteus morgani. Chryste, jakże mi wtedy leciało. Jak z wodospadu. A propos wodospadu...
Łapię się za czoło. Pod opuszkami palców czuje jego fakturę. Nabrzmiałe żyły. Mdli mnie ten cholerny zapach. Tak, że chce mi się wymiotować. Więc wymiotuję. Wtedy mdli mnie jeszcze bardziej. Perpetuum mobile. Niech mnie ktoś zatrzyma. Błagam.
- Ja pierdykam! Co jest? Źle się czujesz? – Błyskotliwe pytanie.
Wykorzystuje chwilę, kiedy nic nie chce lecieć i odpowiadam niegrzecznie, pytaniem.
- Po czym wnosisz?
- Musisz być taki nieuprzejmy? I to z samego rana? Trzeba było tyle nie pić. A nie zachleje się jak świnia, a potem choruje... I wścieka się na wszystkich. Mówiłam ci wczoraj, żebyśmy wyszli przed dwunastą, to nie. Nie wyjdziesz jak dna w butelce nie zobaczysz. Nawet nie wiesz jak na ciebie patrzyła Wioletta, Nie wstyd ci tak przed siostrą...
Ostatkiem sił łapię za drzwi i je zatrzaskuję. Myślałem wolno. Jednak to, że głowa mi eksploduje zrozumiałem, jeszcze zanim drzwi uderzyły o futrynę. Drzwi uderzyły o futrynę. Nie będę się już z ciebie śmiał Kojocie. Obiecuję.
- Pięknie, pięknie się zachowujesz. Jeszcze nie wytrzeźwiałeś? – Słyszę zza drzwi.
Kobieto, po trzykroć odpierdol się - myślę. Żałuję od razu. Głośno nigdy bym tak nie powiedział. Kocham ją przecież. Poza tym ma rację. Moja kochana Żabcia. Zaraz wyczołgam się stąd, dowlokę do stóp mojej pani, złożę głowę na jej podołku i zdechnę. Ale najpierw się napiję. A jeszcze przed tym puknę w porcelanę. Wstaję z klęczek i siadam. Ja pierdzielę. Przejmujący chłód ogarnia uda. Wstaję. Opuszczam deskę, tak zwaną wewnętrzną i siadam raz jeszcze. W o d o s p a d y. To przypomina mi, o pragnieniu. Mam jednak wolne ręce, więc wykorzystuję je do rozwarcia powiek. Udało się, ale przez chwilę myślałem, że skóra pękła. Przez szybkę w drzwiach wpada pomarańczowe światło. Pewnie minęła już dwunasta. Sięgam po papier. Unoszę lekko tyłek. Przez chwile boję się, że ręka uzbrojona w pachnący lasem, zielony papier, napotka rozwiniętą kiszkę. Ale nie. Nie wypadło nic, co nie powinno. Zużywam dość dużo perfumowanego papieru. Całą pieprzoną zieloną milę! Ta myśl mnie rozbawiła. Uśmiecham się. Łaa. Wargi są spierzchnięte. Dalej, napić się. Spuszczam wodę. Na ten odgłos wysuszone jak włoskie orzechy ślinianki, zwiedzione instynktem, zrywają się do pracy. To boli, bardzo boli. Wchodzę do kuchni. I nagle coś, jakby wszystkie lasery Sokoła Milenium zostały odpalone w moje oczodoły. Ach nie. To tylko radosny promyk wiosennego kurewskiego słonka. Obracam głowę i omal nie skręcam karku. Tak strasznie wszystko boli...
- Zasnąłeś pod stołem. Taryfa czekała pół godziny, zanim cię stamtąd wywlokłam... Ja nie wiem jak tak można. Jak jakiś... sama nie wiem. Gimnazjalista! – Krzyczy do mnie z drugiego pokoju Agnieszka. A ja czuję się jak pchła w czuprynie Kwazimodo, minutę przed Aniołem Pańskim. – Bierz przykład ze mnie. Zobacz jak dobrze się czuję.
Faktycznie. Po imprezach czuła się zawsze dobrze. No, ale też i nic nie piła. Odpaliła sobie, co nieco, z bongo i jej wystarczyło. No cóż, nie miała kolegów, którzy darli się przez całą noc.


Księżycu z Alabamy, mówimy ci goodbye
Tułamy się bez mamy, więc na pociechę whisky nam daj
Księżycu z Alabamy, mówimy ci goodbye
Tułamy się bez mamy, więc na pociechę whisky nam daj*

Koledzy, psia ich mać! Gdzie teraz są? Czy przyniosą mi szklankę wody? Nie wspomnę o pepsi? Nie, gdzie tam. Teraz zdychają tak samo jak ja. Otwieram lodówkę. Nie wierzę. Ledwie napoczęta pepsi. Jezus żyje i uzdrawia. Wyjmuję leciuchno oszroniona butlę. Tylko spokojnie. Nie wolno zachowywać się jak zwierzę. Wyciągam szklaneczkę. Ecce homo. Człowiek jest istotą społeczną. Jako taki winien jestem korzystać z dobrodziejstw cywilizacyjnych, na które ciężko pracowali moi przodkowie. Wynalazki te, to: lodówka, szklanka i tajemnicze techniki wtłaczania co2 do płynnej kofeiny. Jeszcze tylko ostatnia bariera, ostatnie poświęcenie... Syknięcie przy okręcaniu kapsla, jakby mi kto górną część czaszki odkręcał, a w środku ciśnienie jak w szybkowarze o godzinę za długo podgrzewanym. Ach leci, leci. Cieknie, płynie strumieniem i pieni się. Czekam, aż piana trochę opadnie. Migracje bąbli z dna i ścianek ku powierzchni cieczy. Jest na to jakieś prawo? Archimedesa może? Nie ważne. Wychylam szklanicę jednym haustem. Zalewam labium, palatum i co tam jeszcze się znajduje. Co2 przeczyszcza nos. Żyję. Jak pieprzony zombie, który wreszcie wygrzebał się z trumny i przez haitańskie błoto przedarł się na powierzchnię. To co, że dusza uwięziona w govi, gdzieś szałasie bocora. Kiedyś odzyskam swe gros-bon-ange. Pan mój Ghede mnie ocalił. Dzięki ci o Ghede Aginode, Ghede Agiwa Lensou, Gede Blowoun, Dzięki ci Dammbala, dzięki ci Erzuli, dzięki ci o papa Legba. Zanućmy razem:

Papa Minawo... Petro fran
ki vi Alegba...
Papa Simbi papa...
Anpaka, ka li Nago, gen youn mict-o, e
Kawo ki vi Nago...
Papa Simbi gen youn mict-o nan twa ile.*

Tak, już się zapewne domyśliliście, że wrócił dysponent reguł. Śpiewanie pieśni vodu związanych z kultem Petro to przesada. To niespójne. Ludzie nawet na strasznym kacu tak się nie zachowują. Nawet, jeżeli poprzedniego wieczoru zalali się w trupa. Naprawdę możecie mi wierzyć. Jestem podmiotem czynności twórczych i sporo wiem. Ludzie się tak nie zachowują. Pamiętajcie o tym.
I o tym, żeby nie utożsamiać podmiotu czynności twórczych z autorem tekstu. Pamiętajcie...
Tak na wszelki wypadek.


* Alabama song – muz.- Kurt Weill, słow.- Bartolt Brecht w tłumaczeniu pięknym Romana Kołakowskiego
** fragment prozy w wykonaniu niesamowitym Marcela Prousta, W poszukiwaniu straconego czasu t.1 W stronę Swanna tłum. Tadeusz Żeleński Boy, (ale nie to wydanie z Wyborczej, tylko wcześniejsze sporo, dop. IX2004)
* pieśń vodu, należy do kultu Petro i jest prawdziwa


III2003 Szczecin

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Drogi Marcholcie

będzie wiadro pomyj:)
o czym to w ogóle jest?!! o niczym.
błagam, wracaj do czegoś w rodzaju "Ustawki", bo czytanie tego przerwałem na chyba piątym akapicie. I i tak jestem z siebie dumny:) jakieś tam klapy od sedesu, nie.

kac to jest zjawisko, o którym nie znoszę nawet czytać.


pozdrawiam

MZ

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Najbardziej podoba mnie się fragment z aluzją biologiczną. Ten o strzykwie. Podejrzewam, że korzystałeś z II tomu Tierenzyklopedia, chyba że się mylę, być może w istocie była to tylko zwykła encyklopedia powszechna, czy może, kurka, a niech mnie, Atlas fauny i flory południowego Spitsbergenu?
Przeintelektualizowałeś. Chociaż trafne to było, strzykwa wystrzykwia jelita jak ją goni rybka.

No dobra, teraz serio.
Znam tekst, pamiętam jak czytałeś za pierwszym razem i jak się z tego okrutnie śmialiśmy, z Szarugą na czele. Wybacz, marcholt, ale związku pomiędzy tamtymi dwoma krótkimi obrazkami, z grubsza bezfabularnymi, a Twoim jakże fabularnym wywodem o kacu nie widzę. Jest ogrom aluzji (jeszcze się chyba wtedy ze mnie nie nabijałeś, to się nie obrażam ;-) - w każdym razie związku nie widzę.
Eksperyment uważam za nieudany.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

jak mi kciuk się zregeneruje, to dopiszę tamte dwa. A to ma dla mnie wspólny mianownik. A jak go nie widzisz, to se weź i se ten tekst wydrukuj, i se go czytaj do us...ej śmierci, aż se pan wykoncypujesz, ten ch....erny mianownik. No. I weź wogóle freney, bo się nieznasz na sztuce. I tak, tam są aluzje do Ciebie, chociażem Ciebie nie znał, kiedyżem to pisał był, ale żem jest prekognitą to takie hocki-klocki odstawić umim.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

początek faktycznie dość męczący i narzucający się czytelnikowi, ale dalej czyta się nawet nieźle :) szkoda, że nic konkretnego z niego nie wynika, przeczytałam ale za jakiś czas zapomnę, że czytałam coś takiego. Ma jednak parę ciekawych fragmentów.

Serdecznie pozdrawiam
Natalia

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

asher - źle mnie zrozumiałeś. Ja nie lubie tego tekstu - całkiem serio to piszę. Nie jest to skromnośc panie freney, to moje zdanie na temat takich tyh, no, eksperymentów?
Niepodjuzaj mnie freney, chcesz żeby ludzie dorwali się do mojego kochanego dziecka? Do mojego tekściczku kochanego, o którym wiem, że jest ułomny, ale niekoniecznie chcę by i inni o tym wedzieli? Pomyślę...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pane Marcholte, z afektowaną skromnością to asherowi przygrywalem. Wiec niech się nie rzuca. Nie wszystko co się napisało trzeba lubić... też nie powiem, żeby to był najbłyskotliwszy z Twoich tekstów, ale tak od razu do kanału bym go nie wrzucał. Przynajmniej nie ma amerykańskiego dowcipu...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie ma? To dopiszę parę żartów rodem z Przyjaciół.
Zabawka juz prawie opublikowana była, ale okazało się, ze jest limit i za 7 lat będę moógł nowy tekst wrzucić... wszystko przez poetów co ciskają 80 wierszy na 10 minut (tak mi admin napisał). Kiedy wreszcie nastaną czasy odzielenia? Proza dla prozaików!
podpisano
Wasz Separatysta

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

zgłupiałam całkiem, po co zamieszczać tekst, który sam uważasz za beznadziejny ?
Bardziej rozbawiła mnie wymiana komentarzy pomiędzy znawcami tematu ( kaca ?).
Może jednak nie wracac do złych wspomnień, poeksperymentujmy z czyms aktualniejszym np. jesiennymi zatkanymi nosami i obolałymi gardłami gdzie wszystkie telewizyjne reklamy okazuja sie do zadu. A jesli chodzi o " zadki" to motyw z zielona milą takze mnie rozbawił, choć na Twoim miejscu bym się nie śmiała Czyścizadku.Gratuluje mimo wszystko stylu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To nieco dłuższa historia, gorzka czekolado.
Marcholt zamieścił ten tekst po pojawieniu się dwóch wcześniejszych utworków: "popioły i koty czyli proza to życie i kawał powroza" oraz "armagedon". Uznał mianowicie, że "takie nic" (bo Marcholt bardzo takich eksperymentów nie lubi, w przeciwieństwie do mnie) to on napisze w siedem minut z zamkniętymi oczami bez trzymanki etc. Jak widać - z groźby się nie wywiązał i zamieścił stary tekst z warsztatów literackich, który uznał za odpowiednio mętny (bo mętną prozą się brzydzi ;).

I to chyba na tyle jeśli idzie o rys genetyczny. Pozdrowiska.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...