Zima tego roku sroga jak na podgrzewany klimat, muszę kupić buty, sweter
i coś jeszcze, co, wie tylko żona - targa mnie po kontuarze. Grubosz
przemarzł, stojąc na tarasie.
Nic mi się nie chce – poza piciem herbaty, wanilia wypełnia dom aromatem,
miło.
W lutym wybieram się na południe – tam wiecznie trwa koncert cykad
i niebo przejrzyste – łatwiej ułowić Boga wzrokiem, tutaj
pluskwiaki gryzą mnie w dupę w podrzędnym hotelu.
Srogo – jak mówi profesor.
Dostałem sms – kurier twardo wyznacza godzinę, czekam,
patrzę na dziurę w ścianie, gdzie wieszałem obrazek, szkic nieudany, ale własny –
jest coś miłego, jak wanilia, w tworzeniu.
Myśli o samobójstwie leczę – odłożyłem odciętą głowę na półkę, niech stoi.
Wygląda dobrze obok Lowella - w wierszach lubię niepokój; przeczuwał atak serca,
jak każdy samobójca – nie zdążył, to pewne.
Lit w normie – sprawdzałem, dudni mi w żyłach, drga, nie umiem nawet pisać.
Lekarz gryzmoli coś, zanim wyda receptę. Niech pan da znać – na pożegnanie.
Dam.
Warto mieć klasę.
Gorzej z Berrymanem. Oglądałem most, miasto skute – jak u nas – zimą.
Minneapolis – etymologia złudna,
piszą, że nazwa pochodzi od wody. Człowiek na starość wymaga opieki,
nadmiernej dbałości, kąpania prawej,
potem lewej nogi, to męczy.
Jestem zmęczony, fakt – zakładam głowę na szyję i patrzę w lustro.
Bruzda.
Podbródek.
Oczy.
Całość nad wyraz logiczna – a jednak coś nie gra, utyka, próchnieje jak czas
zgubiony, drobny, skrzywiony receptor. Serotoninowy
skrzat w pięknym ogrodzie życia.
Czytam, pijąc herbatę, pachnie wanilia, miło.
Za oknem zima, dam znać,
co dalej.
Co
dalej?