Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ludwik Perney

Użytkownicy
  • Postów

    86
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Odpowiedzi opublikowane przez Ludwik Perney

  1. Jacku, nawet gdybyś w taki sposób skrytykował wiersz, byłbym Ci wdzięczny. Dziękuję Ci za to, że zechciałeś skorzystać z Twojej wiedzy, fantazji, doświadczeń i czasu, żeby odczytać wiersz i skonfrontować się z nim.
    Tytułowa autostrada jest metaforą szybkiego rozwiązania, pójścia na skróty.
    Dziękuję i pozdrawiam serdecznie!

  2. Proszę powiedzieć coś więcej o tej nieszczerości.

    Pojawiło się pod tym wierszem na poezje.org kilka komentarzy świadczących o pokracznym podejściu do czytania wierszy. Rozumiem, że istnieją różne gusta, wrażliwości, jednak tak mocna i skrajna postawa wobec wiersza względem licznych jednoznacznych i zupełnie odwrotnych postaw na innych portalach skłania mnie do wniosku o negatywnej tendencyjności osób, które zostawiają często jedno skrajne słowo komentarza bez uzasadnienia.
    Nie znam prawie nikogo z osób, które zostawiły komentarze pod tym wierszem. Sugerując się ich zachowaniem pozostaję pod wrażeniem ich zwyczajnej głupoty.

  3. Nie szydź, nie wytrzymam więcej szyderstw,
    nadchodzi zmierzch, nie potrafię krzyknąć.
    Wezwałbym imię ojca, spytał, gdzie jest
    i czy mnie nie opuścił; nie opuszczaj, ojcze.

    Coraz więcej rozumiem, przez co mniej czuję.
    Nie boli szturchanie w bok, ignoruję piania,
    bawią mnie nieprzyjazne spojrzenia, grymasy.

    Zaprawdę powiadam ci, dziś będziesz ze mną
    kradł konie, pędził, zaglądał przez okna wagonów;
    a ja wystawię kciuk i zatrzymam pociąg.

  4. Nie szydź, nie wytrzymam więcej szyderstw,
    nadchodzi zmierzch, nie potrafię krzyknąć.
    Wezwałbym imię ojca, spytał, gdzie jest
    i czy mnie nie opuścił; nie opuszczaj, ojcze.

    Coraz więcej rozumiem, przez co mniej czuję.
    Nie boli szturchanie w bok, ignoruję piania,
    bawią mnie nieprzyjazne spojrzenia, grymasy.

    Zaprawdę powiadam ci, dziś będziesz ze mną
    kradł konie, pędził, zaglądał przez okna wagonów;
    a ja wystawię kciuk i zatrzymam pociąg.

  5. Podobno windy jęczą, gdy zbliżają się do jądra,
    pasażerom posępnieją twarze i plugawieją usta
    - w ciemności nawet kurwa pachniałaby mlekiem.

    Co miesiąc czerniała tu i kamieniała krew
    Wenus z Laussel - wstrzymajcie oddech,
    a usłyszycie jak wciąż cieknie po ścianach szybu.

    Gniewne uderzenie dłoni ojca złagodzi matka
    – dba o swoje dzieci, jej pępowina bez trudu
    utrzyma ciężar kilkupoziomowych wind.

  6. Podobno windy jęczą, gdy zbliżają się do jądra,
    pasażerom posępnieją twarze i plugawieją usta
    - w ciemności nawet kurwa pachniałaby mlekiem.

    Co miesiąc czerniała tu i kamieniała krew
    Wenus z Laussel - wstrzymajcie oddech,
    a usłyszycie jak wciąż cieknie po ścianach szybu.

    Gniewne uderzenie dłoni ojca złagodzi matka
    – dba o swoje dzieci, jej pępowina bez trudu
    utrzyma ciężar kilkupoziomowych wind.

  7. Królik, którego przyrządziłaś, był waleczny? Pewnie nie,
    ale może był waleczny jak na królika? Nieważne, zjem

    - porozrywam włókna mięsa, zbełtam ze śliną i przełknę.
    Jego soki wymieszają się z moimi i stanie się mną. Myślę,
    że królik, nawet jeśli się bał, to był dzielny jak na królika.

    Będę zdrowy jak królik i sałata – zgarnę sierść z uszu,
    oczu i czoła, myśli rozbiegną się po świeżym powietrzu,
    nieskrępowane śmigną między zielone liście - w gówno.

  8. Przy stole nie znajdziesz miejsca, mimo, że jest pusty
    - każdy bok będzie zbyt kanciasty, blat zawsze nierówny;
    gdy przesuniesz dłonią, głęboko w skórę wbije się gwóźdź.

    Jakkolwiek usiądę, będzie mi wygodnie – oprę łokcie
    na idealnej wysokości, stołowa noga nie stanie na drodze
    mojej goleni, ręce się nie skrzyżują, dłoń nie uderzy o blat,

    a gdy uderzy, huknie tak mocno, że brzękną naczynia,
    trzej magowie wstaną, zgaszą kadzidło, zabiorą mirrę,
    wyjdą i nie wrócą już nigdy, chyba, że po gwoździe.

  9. O, mamo, chrząstki łączące płaty czaszki
    wciąż się nie zrosły, a w głowie roją się
    dziki – widzę długie szare szczeciny, mokre ryje
    - węszą nienażarte przed moimi stopami,

    szukają bulw, soczystych korzeni, może trufli,
    rozpychają się, uderzają racicami w skronie,
    wbijają szpile w oczy, w gardło wsuwają chwost.
    Kwasoród opadł gdzieś niżej, muszę oddychać,

    a w płucach wiją się węże. Nabieram powietrza
    ostrożnie, żeby żadnego nie ścisnąć, ostrożnie
    stawiam też kroki, żeby niczego nie kopnąć
    - o, mamo, żrą mnie prymitywne świnie.






    * José de Acosta był jezuitą, badał między innymi zjawiska fizjologiczne zachodzące na dużych wysokościach. Chorobę wysokościową określa się chorobą de Acosty

×
×
  • Dodaj nową pozycję...