Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

hyzwar

Użytkownicy
  • Postów

    31
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    1

Odpowiedzi opublikowane przez hyzwar

  1. Każda samotna sekunda istnienia

    Każda wody kropla, co bez celu płynie

    W słońcu, zanim zajdzie, chwila zamyślenia

    Każda, nawet piękna, a i tak przeminie

     

    Każda namiętności razem minuta

    Każda, co po miłość w uniesieniu woła

    Niepoważna, bo w ulotnej kuźni kuta

    W uczuć miecz, tak żadna zaistnieć nie zdoła

  2. Raz to prawie wystarczy
    Żeby się zachwycić

     

    Zdążyć może przegrać
    Mglistą szansę chwycić

     

    Trzymać i nie puścić
    Na raz starczy siły

     

    Jeden raz się zakochać
    Raz była, raz były

     

    Raz, by zacząć szukać
    Może nawet znaleźć

     

    Raz dla kupić prawdę
    Raz dać się oszukać

     

    Raz kwitnąć, dojrzewać
    Potem zrzucić liście

     

    Raz przynajmniej zmoknąć
    Dla zgnić uroczyście

     

    Po jednej tylko nocy
    Jeden raz się obudzić

     

    Zapomnieć o smutkach
    W rosie gniew ostudzić

     

    Raz trzeba nienawidzić
    Żeby raz wybaczyć

     

    Znaczyć nic raz wystarczy
    Żeby raz coś znaczyć

     

    Raz posłuchać zmysłów
    By piękno zobaczyć

     

    A raz zamknąć oczy
    By nie widzieć strachów

     

    Raz to nawet za dużo
    Żeby poznać cierpienie

     

    Jeden raz stanąć w Słońcu
    By zobaczyć cienie

     

    Można raz być mądrym
    Albo nic nie umieć

     

    Ale raz to za mało
    Żeby życie zrozumieć

  3. Chciałbym przeprosić, bo zapomniałem
    Zapytać słońce: dla kogo świecisz?
    Bardzo mi przykro, nie wiem jakim cudem
    Poznałem odpowiedź, której nie dostałem…
     
    Byłbym zapomniał – chciałbym sam siebie
    Nieśmiało o przebaczenie błagać
    Za to, że muszę przed samym sobą
    Cudze, wyśnione wyjaśnienia składać
     
    I jeszcze, a co tam, najwyżej stracę!
    Chciałbym na kolanach, błagalnym tonem
    Wyrecytować fałszywą przysięgę:
    Już nigdy w morzu iluzji nie utonę!
     
    Jest taka zasada, w kamieniu wyryta
    Kocha – nie musisz, nie kocha – nie możesz
    Puenta: nieistotne, nic nie trzeba robić
    Skoro tak, to po co miałbym pytać?
     
    Smutki nie znikają, kiedy zamknąć oczy
    Prawda po omacku jest tak samo naga
    Piękne marzenia, smutna grawitacja
    Jestem ptakiem? Nie – ja tylko spadam…

  4. Gzuby, Słodziaki, inne epitety
    W gąszczu trywialnych pretekstów
    Pozory nieszczere
    Nieteatralne gesty
    Nie sztuka, ta farsa
    Niestety

     

    Szukać i pytać, by nigdy nie znaleźć
    Paradoks, próżne starania
    Przewrotność pozorna
    Kiepsko zagrana inność
    Nie przyjaźń i nie nic
    Pusta treść

     

    Chcąc nie chcąc, spotkałem, straciłem umiar
    Chociaż nie miałem zamiaru
    A może to kara
    Święci triumfy niewinność
    Nowa czarownica
    Stary czar

  5. Znudzone wiecznością
    Z krainy bez skazy
    Gdzie piękno nie znaczy nic
    Jest go pod dostatkiem
    Gdzie miłość jest prawem

     

    Gdzie zło to postać z legend
    Podróżują na ziemię
    Spadając, bo nie ma innej drogi
    Z nieba do śmiertelności, nie ma
    Ich małe bagaże
    Pełne odwiecznych trosk
    Tam u góry niczym puch
    W objęciach grawitacji zaczynają ciążyć
    A zło ma tu u nas oblicze
    Piękno ma swoją cenę
    A miłość to iluzja
    Z daleka to tylko oczywistość 
    Z bliska już tylko trudne pytania
    I te przeklęte zegary
    Szarlatan z raju wygnany
    Trzyma w ręku batutę
    Jedna fałszywa nuta
    Wypadasz z orkiestry
    Anioł patrzy troskliwie
    Nie martw się, mówi
    Ale niełatwo uwierzyć
    Kiedy się patrzyło
    Na niejednego cudu koniec
    Spłonęły w objęciach nadziei
    W świętym ogniu nauki
    Otwórz oczy, prosi anioł
    Spójrz na odpowiedź
    Nie chcę, nie mogę
    Poznam ją, a oni mi ją zabiorą
    Dadzą w zamian strach i niepewność
    Trudno jest czasami wrócić do domu
    Łatwo zapomnieć słodki smak ukojenia
    Wątpliwości zdążyły dojrzeć w łonie żywota
    Czy wciąż tam na mnie czekasz, wieczności?
    W bólach mam się rozstać ze światem
    Porzucić doczesność, tak cenne wspomnienia
    Żeby znowu dotknąć absolutu
    Już kiedyś nim wzgardziłem
    Schodziłem po schodach w mrok
    To była zwykła ciekawość
    Poznać prawdę, którą teraz chciałbym nazwać kłamstwem
    Tam przecież nie ma nic
    Ale zostawiłem wszystko, żeby w tej nicości utonąć
    Razem z innymi stworzyć coś pięknego czasami
    Bo przecież piękne słowa nie mogą być puste
    A zachwyt nie może być sierotą
    Dlatego wymyśliłem sztukę
    Nauczyłem się mówić i pisać
    Nadałem imiona demonom
    A one zaczęły istnieć
    Teraz mnie prześladują
    Człowiecze dzieci

  6. nieskazitelna, martwa ciemność
    jej dziewiczą doskonałość gwałcą jedynie płonące w oddali bramy piekieł
    tam w cieniu tylko mogłaby zamieszkać radość

     

    nieskończona pustka, pożerająca mroczne serca
    skute lodem pustkowia, nad którymi nie świeci już słońce miłości
    płonna nadzieja czeka odwilży

     

    gniewna desperacja wypluwa gorzkie plony słodkiej zemsty
    z płonącego ogniem bezsilności łona

     

    zagubione, nagie dusze
    karcone spojrzeniem miliona pełnych taniej litości spojrzeń
    moja samotność mieszka w lesie ignorancji

     

    a ja się w tej lepkiej samotności duszę

     

    ślepa furia wraca z piekła złamanej Psyche
    trzyma w ręku płonące kikuty skrzydeł
    ale już nigdy nie zobaczy swoimi niewidzącymi oczyma
    kulącego się u stóp przerażonego szczęścia

     

    mogłaby tak po omacku, spróbować
    nawet wieczność nie ma tyle czasu bez nadziei

     

    może to tylko tęsknota
     

  7. wolno płynie
    na budowie
    czas
    jak leniwa rzeka
    wejdę do niej
    raz

    wejdę i zostanę
    bo to inny
    świat
    płynę ciągle z prądem
    tak od wielu
    lat

    'miast wody, procenty
    'miast koryta
    szkło
    dryfuję ku morzu
    tam, gdzie czeka
    dno

    od rana katana
    nie policzę
    dni
    anioł stróż wciąż walczy
    trzeźwość mi się 
    śni

    piję i buduję
    chociaż sensu
    brak
    mój dom to rudera
    kto w nim mieszka
    wrak

    losie, co mnie kusisz
    pokaż swoją
    twarz
    ten zgon? ta butelka?
    co tam w spodniach
    masz?

    przecudna niefajność
    kiedy wrząca
    krew
    chciałbyś to zrozumieć?
    poczuć wódki
    zew?

    pozostanie suchy
    kto na brzegu
    trwa
    boskość mieszka w rzece
    wieczność w rzece
    trwa

    drzwi do zrozumienia
    a raz cegieł
    stos
    trzeźwa rzeczywistość
    daje pstryczka
    w nos

    pociągam z butelki
    który to już
    łyk?
    w dali słyszę hałas
    wodospadu
    ryk?

    to delirium tremens
    opuszcza mnie
    moc
    wszechświat nagle zwalnia
    drżę, wtulam się
    w koc

    złowieszczy na ziemi
    betoniarki
    cień
    słońce ledwo wzeszło
    a ja kończę
    dzień

    kto buduje, pije
    dobro pragnie
    zła
    da łopatę? wstanę
    da butelkę?
    da

  8. Twierdząc, to grawitacja mnie pokonuje
    Zmyślałbym o odwadze
    Która pozwoliłaby mi latać
    Na pewno nigdy nie miałem skrzydeł

     

    Jak nadliczbowy pies
    Przywiązany do drzewa
    Zwyczajnie, chociaż nie z głodu
    A pospolitego żalu

     

    Z powrozem szarpie
    Na sznurze zęby łamie
    Furia i desperacja
    Bo nie ma już do czego wracać

     

    Jak ten kurwa zwykły
    Jebany porzucony kundel
    To wszystko aż mógłbym
    A tylko niepoetycko zdechnę

  9. @goździk Wiersz napisałem dawno temu, a zachował się jedynie angielski przekład autorstwa mojej Przyjaciółki, która to inkarnacja wpadła mi ostatnio w ręce, przypadkiem. Nie sądziłem, tyle energii będzie mnie kosztować kolejne wcielenie PL. Zachowałem nastrój, kilka wersów odparowałem, a i tak rozlany :) Stracony, a i owszem, chociaż to niewyraźna przeszłość, dzięki, o Losie! Pozdrawiam i dziękuję za dobre słowo.

     

    Geneza (SMS, z zachowaniem oryginalnej pisowni).

    Wg mnie bije to na głowę obie moje wersje.

     

    I've left the prison of senses

    Forgetting reasoning ways

    Walked toward Kadesh-Barnea

    Wanting heart fear escape 

    I fell asleep cudled by shelter

    Where destiny roats cross..

    Entwined sin and innocence through moisture walls spin across

    And further and deeper in darkness

    Full od desire awaiting

    So promissed as banned

    Spectre, pationate river

    Her waters are coming to me 

    Messing along wih my dream

    Drawning to manage forgetting 

    that good is evil here

    Elusive posture she got

    Wearing not more than a fog..

    Denuded from decency

    Lazy glazes sends

    Her dress half way to accomplish

    feast for my eyes

    punishing my hand

    Wanting me to burn down

    Dubbing my temple with thoughts

     

    @pathe To bardzo miłe, bardzo dziękuję :)

  10. Opuszczam więzienie zmysłów

    Zapominając reguł istnienia

    Czas powędrować ku Kadesz-Barnea

    Uwolnić serce od strachu

     

    Zasypiam skulony pod murami twierdzy

    Tu spotykają się ścieżki przeznaczenia

    Tu grzech i niewinność spływają po ścianach razem

    I dalej, i głębiej, w ciemność

     

    Nieskończone krople niezliczonych pragnień

    Każda niezręcznego sekunda milczenia

    Wszystkie obiecane, spętane zakazem

     

    Już wypełniła po brzegi mój sen

    Uległość topi w niej prawdę

    Że dobro jest tutaj złem

     

    Karci spojrzeniem

    Każe mi spłonąć

    W świątyni anonimowych pragnień

     

    Jej suknia w pół do spełnienia

×
×
  • Dodaj nową pozycję...