Cała aktywność
Kanał aktualizowany automatycznie
- Z ostatniej godziny
-
Zosia wychodzi z błędnego założenia, że powinna wyznać jakiś grzech, nawet, jak nie ma żadnego. A co dopiero powiedzieć o różnych dylematach, które człowiek nabywa w związku ze spowiedzią w późniejszym wieku. Kłania tu się zresztą fundamentalna zasada, że wiara chrześcijańska nie jest w pierwszym rzędzie zbiorem nakazów i zakazów. Jest ona w pierwszym rzędzie stosunkiem opartym na miłości Boga do człowieka i na odwrót i z tego stosunku, jak najbardziej, wynikają pewne zasady etyczne, w tym nakazy i zakazy.
-
@KwiatuszekJa mam tutaj dużo chmurek tej jesieni, ale dzisiaj akurat było słonecznie. Dziękuję i pozdrawiam serdecznie.
-
Będziesz miała jeszcze ładniej o ile to tylko możliwe.
-
Kord: Arena Popiołu
Tectosmith odpowiedział(a) na Tectosmith utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
@KwiatuszekDomyślam się, że to nie Twój świat, ale cieszy mnie, że tekst kazał czytać. To oznacza, że jestem na dobrej drodze. Krew będzie się lała bo to bardzo brutalny świat. Znajdzie się jednak miejsce i dla przyjaźni. Cały czas zastanawiam się, jak bardzo powinienem być brutalny i wydaje mi się, że muszę znaleźć złoty balans, ani za dużo, ani za mało. Dziękuję Ci bardzo Kwiatuszku i cieszę się, że się trochę podobało. Pozdrawiam serdecznie. -
Zacznę od tego, że czasy się zmieniły, lecz pamięć pielęgnowana jest nadal... Cóż mogę dodać, skoro treść jest na czasie. Pozdrowienia.
-
nie wszystek umrę rzekł Wokulski do Dantego galaktyka to 200 miliardów gwiazd drogi kolego... na wykładach spałem matury nie zdałem egazminy oblałem nie wiem co logarytm i zgubiłem serca rytm... smutno mi też i żąl... czaru par!
-
@Tectosmith Jak najbardziej tak! Słonka jak nie widać to na bank jest za chmurką.☀️😉
-
Kord: Arena Popiołu
Kwiatuszek odpowiedział(a) na Tectosmith utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
@Tectosmith Zacznę od tego, że kompletnie nie mój dział. Lubię jak są robaczki, kwiatki i świeci słoneczko albo księżyc. Jednak od początku Twój tekst mnie trzymał i kazał czytać dalej i dalej... Nie lubię drastycznych scen, ale przeczytałam z ciekawością. Jest świetny! Można przenieść się w tamto miejsce dzięki szczegółowym opisom, ale nie za bardzo pozostawiając trochę przestrzeni dla wyobraźni czytelnika. Jak dla mnie- genialne! Dobrze, że to dopiero początek. Pisz dalej, nawet jeśli będzie się lała krew. Pozdrawiam ☺️ ☺️ -
@huzarc OK. przesuwasz spór z poziomu możliwości na poziom wydolności. ale mylisz bieżący stan z potencjałem systemu. aparat nie musi analizować danych robią to systemy analityczne (SIEM, graph DB, data fusion), często outsourcowane. państwo nie musi miec wszystkiego na własnym serwerze. wystarczy dostęp do metadanych lub prawo nakazujące natychmiastową współpracę. tak działają systemy w Chinach, Rosji, ale też w UE przy AML i cyberbezpieczeństwie. widzę, że siedzisz gdzieś w rządowej administracji. tam nie jest dobrze. zgoda. ale państwo może z miesiaca na miesiąc stworzyć Służbę Nadzoru . i stworzy. i będzie dystopia. dystopia jutra. nie da się juz tego uniknąć !!!!!
-
fizyka poezji
Berenika97 odpowiedział(a) na Berenika97 utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Nata_Kruk Cieszę się! A miałam obawy przed tak "egzotycznym" połączeniu. :))) Bardzo dziękuję! -
Stanisław zaproponował mi wyjazd na delegację do Mielca. Mieliśmy wyposażyć w urządzenia gastronomiczne szpitalną kuchnię. Praca miała potrwać ponad miesiąc. Nie miałem innych zajęć, więc się zgodziłem. Wyruszyliśmy w poniedziałek rano jego polonezem truckiem. Droga wiodła przez pustkowia, bo po drodze mieliśmy jeszcze wstąpić do klasztoru sióstr w Jaśle. Trzeba tam było naprawić piec do wypieku opłatków. Na miejscu poszło nam sprawnie. Wypiliśmy herbatę, a obładowani waflami i opłatkami ruszyliśmy dalej, by po południu zameldować się w hotelu. Mielec to spokojne, specyficzne miasteczko na wschodniej ścianie. Czas tam jakby się zatrzymał. Więcej było tam więcej spokoju niż w podobnych miejscach Małopolski. Parki, zieleń, wiewiórki. Zameldowaliśmy się w pokoju — niestety, były tylko dwuosobowe, więc z uwagi na oszczędności musiałem dzielić pokój ze Stanisławem. Nazajutrz pojechaliśmy do pracy. Kuchnia była nową inwestycją, przylegającą do Szpitala Specjalistycznego w Mielcu. Pracowaliśmy od siódmej rano do szesnastej, z przerwą na lunch. Na obiady chodziliśmy niedaleko — do małej, spokojnej knajpki serwującej dobre piwo i golonkę. Stołowaliśmy się tam codziennie, nieznacznie tylko zmieniając menu. A raczej — piwo, bo paleta lokalnych trunków była całkiem spora. W pracy szło nam dobrze. Sprzęty z Włoch przychodziły na czas. Montowaliśmy urządzenia gastronomiczne włoskiej firmy — wszystko z najwyższej półki: wyparzacze do butelek dla niemowląt, piece konwekcyjno-parowe. Cała kuchnia, a właściwie jej układ, była dobrze przemyślana — tak, by zachować najwyższe standardy czystości i BHP. Równolegle pracowały inne brygady: malarze, monterzy, elektrycy od instalacji. My mieliśmy jedynie wyposażyć tę ogromną kuchnię w sprzęt. Do ekipy malarzy przychodziły dwie dziewczyny — całkiem ładne i miłe. Bywały tam codziennie, głównie dla kobiety, która była matką jednej z nich. Zagadałem — ot tak, z ciekawości, co u nich słychać, jakie mają plany na wakacje. Okazało się, że się nudzą, więc umówiliśmy się na weekendowe piwo. Zabrałem też Stanisława — było ich przecież dwie, więc pomyślałem, że i on się rozerwie. Spotkaliśmy się w niewielkiej knajpce obok budynku, gdzie odbywały się dyskoteki. Ela, brunetka o ciemnych oczach, miała w sobie coś, co przyciągało uwagę. Druga, Małgosia, była krótko ściętą blondynką — pogodna, wesoła. Zamówiliśmy po piwie. Rozmowa toczyła się lekko, śmiechy, drobne żarty — wieczór mijał szybciej, niżby się chciało. W pewnym momencie Ela usiadła bliżej, a jej dłoń niepostrzeżenie dotknęła mojej. Knajpka była prawie pusta — może dlatego, że było jeszcze wcześnie. Posiedzieliśmy do ósmej, a potem postanowiliśmy wracać. Stanisław wrócił do hotelu, a ja odprowadziłem dziewczyny. Najpierw Małgosię, by potem zostać sam na sam z Elą. Poszliśmy więc na spacer w stronę stadionu. Na betonowych trybunach usiedliśmy obok siebie. Wokół panowała cisza, z daleka słychać było tylko szum miasta. Siedzieliśmy tak chwilę, blisko, nie śpiesząc się z żadnym słowem. Eli usta przylgnęły do moich. Zaczęliśmy się całować. Było ciemno, wokół nikogo, nad nami tylko gwiazdy. Jest ciepła letnia noc, czuć zapach skoszonej trawy na boisku. Rozochocony zacząłem delikatnie ją pieścić. Przytuliła się, a ja całowałem ją po szyi, po policzkach, aż znowu wróciliśmy do ust. Całowaliśmy się jeszcze chwilę, po czym wstaliśmy i jakby nigdy nic, w dobrych nastrojach kontynuowaliśmy spacer. To był jeden z tych wieczorów, które pamięta się nie przez to, co się wydarzyło, lecz przez to, jak się wtedy czuło. Oboje potrzebowaliśmy bliskości, wsparcia, zrozumienia. Podążając w stronę jej osiedla, odległość mierzyliśmy pocałunkami i przytuleniami. W niedzielę spotkaliśmy się ponownie — tym razem u niej w mieszkaniu. Poznałem jej mamę i babcię. Ela była zgrabna, wysportowana; tańczyła w zespole tanecznym, z pasją i lekkością. Od tamtej pory, gdy tylko mogłem, spędzaliśmy razem popołudnia i wieczory. Po jakimś miesiącu pracy w delegacji odezwała się Magda, która pracowała nad morzem — w Zakładowym Hotelu w Dąbkach. Po którejś rozmowie telefonicznej poczułem w sobie to coś. Pomyślałem więc, że po skończonej robocie pojadę prosto do niej, stopem, w odwiedziny. Dni w pracy oraz czas spędzany z Elą mijały szybko, aż nie wiem, kiedy nadszedł dzień pożegnania. Bardzo się z nią zżyłem. Byliśmy blisko. Obiecałem, że gdy tylko wrócę do Krakowa, napiszę i się odezwę. Spakowałem więc plecak, uścisnąłem rękę Stanisławowi i poszedłem przed siebie. Poszedłem w stronę drogi wylotowej z miasta. Był piękny, letni dzień — właściwie przedpołudnie. Ciężki plecak wżynał mi się w ramiona. Dobrze, że miałem na sobie grubą, skórzaną kurtkę. — trochę amortyzowała ten ciężar. Machnąłem ręką i po chwili siedziałem już w ciężarówce. Kierowca jechał aż do Gdańska, więc mi to pasowało. Rozmawialiśmy o różnych sprawach, a droga i kilometry uciekały. Jechaliśmy trasą 77 w stronę Warszawy. W okolicach Radomia zobaczyliśmy młodą dziewczynę z plecakiem. Podobnie jak ja wcześniej — machała, by zatrzymać podwózkę. Kierowca nic nie mówiąc zjechał na pobocze i zabrał ją na trzeciego do szoferki. Po chwili jechaliśmy już w trójkę, w dobrej atmosferze, rozmawiając i śmiejąc się. Dziewczyna wracała do domu ze stancji. Była wesoła i otwarta. Kierowca chyba to wyczuł — w ogóle tacy jak on często mają nosa. Jedno spojrzenie i już wiedzą, co za człowiek, czy warto go zabrać na pokład. Bo po co im ktoś, kto się nie odzywa, albo ktoś nieprzyjemny, z kogo trzeba wyciągać każde słowo. A tak — luźna rozmowa, czas i droga mijały szybciej. Z okolic Radomia kierowaliśmy się w stronę Warszawy, a potem odbiliśmy na Łódź. Stamtąd prosta już była droga na Gdańsk. Za Łodzią zrobiło się jakby ciszej, bo opuściła nas nasza wesoła autostopowiczka. Koło czwartej rano dojechaliśmy do Grudziądza. Wjechaliśmy gdzieś w pustkowie, na jakąś farmę. Trochę się wtedy przestraszyłem. Kierowca poprosił, żebym poczekał na niego w szoferce. Sam poszedł do czyjegoś domu. Nie wiedziałem, co my tu właściwie robimy. Ale po kilkunastu minutach wrócił i bez słowa ruszyliśmy dalej. W drodze na Gdańsk miałem wysiąść mniej więcej w połowie trasy, żeby dalej łapać stopa i przez Kaszuby przebić się do Dąbek. Do dziś nie wiem, dlaczego nie pojechałem od razu do Gdańska. A stamtąd drogą łączącą się z Koszalinem, nie pojechałem dalej w stronę Dąbek. Ale cóż. Widocznie tak miało być. Wysiadłem więc gdzieś pośrodku drogi między Gdańskiem a Grudziądzem. Stamtąd coraz głębiej zagłębiałem się w pojezierze kaszubskie. Parę kilometrów z leśniczym, parę z jakimś rolnikiem. Nie było ciężarówek, tylko osobowe i terenowe samochody. Z dala co kawałek błyskały tafle jezior — jak flesze, jak turkusowe korale na białej szyi. Im dalej wchodziłem w tę krainę, tym bardziej zachwycało mnie jej piękno. Pomyślałem wtedy, że kiedyś na pewno tu wrócę — by jeszcze raz rozkoszować się tymi krajobrazami. Do Dąbek dotarłem dopiero wieczorem — zmęczony, spalony słońcem. Czułem na sobie cały jego żar. Prosto z drogi poszedłem na plażę, by zmyć z siebie znój dnia. Fale były chłodne, uspokajające. Po chwili znów poczułem się rześki i lekki, jakbym zostawił wszystko w morzu. Z plaży skierowałem się do pobliskiej tawerny rybackiej. Stała na uboczu, z dala od wszystkiego — raczej nie była to ostoja przyjezdnych. Po wejściu poczułem się trochę nieswojo. Wydawało mi się, że wszyscy na mnie patrzą. Zamówiłem piwo i usiadłem w rogu sali, przy małym stoliku. Nie wiem nawet, kiedy podszedł do mnie jakiś facet i zaprosił do swojego towarzystwa. Przyjąłem propozycję. Po chwili siedzieliśmy już razem przy długim, drewnianym stole. Byli tam miejscowi rybacy i ludzie utrzymujący się głównie z turystyki. Piliśmy piwo do późna w nocy, raz po raz śpiewając albo krzycząc coś wesoło przez salę. W końcu jeden z nich zapytał mnie, czy mam gdzie spać. Odpowiedziałem, że nie. Zaproponował więc nocleg u siebie w domu. Do jego chaty dotarliśmy około trzeciej nad ranem — pijani, rozgadani. Drzwi otworzyła nam żona. Spojrzała na mnie zaskoczona i zapytała, kim jestem i co tutaj robię. Nie zdążyłem odpowiedzieć, bo mój kompan odparł tylko, że „śpi u nas” i kazał jej dać mi pokój. Pomruczała coś pod nosem, ale poszła po klucze, otworzyła drzwi i wskazała łóżko. Na tym skończyła się nasza rozmowa — to był już nasz komunikacyjny Everest. Dalej zaczynało się tylko „ehsencjonalne” podejście do rozmowy — czyli bełkot. U mojego kompana zresztą także. Padłem na łóżko, jak stałem — i to by było na tyle. Poranne przedpołudnie było znowu piękne i słoneczne. Poszedłem do gospodyni, by opłacić pobyt i podziękować za nocleg. Poinformowałem ją, że zostaję jeszcze na parę dni. Okolica była ciekawa — na uboczu, z dala od turystów. Odświeżyłem się, zjadłem śniadanie i wyszedłem na spacer. Droga prowadziła przez sosnowy las, w stronę morza. Pachniało żywicą, w powietrzu czuć było sól i ciszę. Odświeżyłem się i ruszyłem zwiedzić okolicę. Nie mogłem się już doczekać, kiedy dotrę do hotelu, w którym pracowała Magda. Znaleźć go nie było trudno — to był jedyny większy ośrodek w Dąbkach. Zjeżdżali tam pracownicy Zakładów Chemicznych w Oświęcimiu, więc duża część gości pochodziła właśnie stamtąd i z okolic. Magda była jeszcze w pokoju. Na mój widok ucieszyła się, przytuliliśmy się i pocałowali. Pokój dzieliła z dwiema koleżankami, które pracowały razem z nią. Za chwilę musiały wyjść, by obsługiwać gości, więc umówiliśmy się na wieczór. Wieczorem poszliśmy do knajpy — a właściwie do dużego namiotu, który stał tuż przy molo nad jeziorem Bukowo.
-
oszustka o szóstka
- 6 125 odpowiedzi
-
- dla dzieci
- zabawa
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
nic nowego nie pokazał, jeno że to wciąż trwa mać.
-
nieliryczny pierwiastek chemiczny
KOBIETA odpowiedział(a) na MIROSŁAW C. utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@MIROSŁAW C. I tylko białe płatki snów ukryte w oczach wydają się być ponad …smutną rzeczywistością. Refleksyjny wiersz:) -
Katon przeżywa. A wy, że z RP? No.tak.
jan_komułzykant odpowiedział(a) na jan_komułzykant utwór w Palindromy
ona-onej zje no-ano. on-onemu rum. E... no no! To i mułowi towot? I wołu miot. A po gnidę dingo, pa! O, no i Mongołów ognomiono? -
@Migrena Mój aparat siedzi w nadgodzinach a i tak nie nadąża:) co z tego że system wypluje dokumenty, które po kilka dniach drukowania spakuje się w kilkadziesiąt segregatorów i miesiącami będzie się je analizować, bez wniosków, bo ilość jest za obszerna. Okrutna inflacją danych. Algorytm to ogarnia systemowo, ale to wymaga ogromnych nakładów, a państwo ma tyle zadań, że tej forsy zawsze nie starczy. Aparat to cieszy, że do 10 letniego ksero w końcu dotarł toner, a jak powiedzmy lokalny aparat nie dostanie odpowiedzi od wielkiego big techa z Ameryki bo Hindus z Mandrasu stwierdzi, że nie, do kogo pójdzie na skargę, jak długo będzie to trwało;) Mała anegdota z praktycznego działania państwa, właśnie dotyczącego konieczności pozyskania pewnej ważnej informacji z Ameryki. Od nas tak daleko nie dodzwonisz się, to za duże koszty, ale z zaprzyjaźnionej instytucji można… pierwszą próba nie udana, ale ktoś pomyślał, że u nich nic i pewnie nie odebrali, więc będzie dzwoniono od nas z nocy, stróż wpuścił, był telefon i znów głuchy… i do kogo na skargę, zasoby są zbyt małe aby za każdym razem literalnie do wszystkiego odchodzić, powierzchownie i do przodu, latać dziury w łodzi, a nie myśleć o budowie nowej.
-
To długa treść, choć przeczytałem do końca. Zresztą na tyle wartościowa, że warto było poświecić czas na jej przeczytanie. Epoka ''Techne'' zostawiła w tyle dyskurs między-epokowy, na rzecz szybko rozwijającego się wirusa, ponieważ władze stwierdziły, że dzięki niemu będzie można łatwiej kontrolować ludzi — ''może odczytać twoje lęki''. Nie ma co się dziwić, skoro wszyscy (niemal) chodzą pod dyktando narzucone przez zegarki, budziki, smarfony, i do tego jeszcze dochodzi AI. ''człowiek, który stworzył sieć wszechwiedzy, sam odebrał sens transcendencji'' — tu jest ciekawie, bo nie wiadomo, o jakiego człowieka chodzi: czy o tego, który znalazł ścieżkę do transcendencji, czy o tego, który przez swoje działanie przyczynił się do jej zniszczenia. Pozdrawiam
-
@Adler Tak i poruszył coś we mnie :) jeszcze nie wiem co ale coś :)
-
@Alicja_Wysocka poczucie humoru czy pasjonat drobiu ? :)))
-
Samotność ma kształt człowieka
Natuskaa odpowiedział(a) na Whisper of loves rain utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
głębokie, wbrew pozorom Wiersz zatrzymuje. Pozdrawiam :) -
Dystopia Jutra
viola arvensis odpowiedział(a) na Migrena utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@jan_komułzykant 😃 -
Czy rozumiesz nie kochać
Maksymilian Bron odpowiedział(a) na Maksymilian Bron utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Berenika97 Właśnie nie chcę. Wiersz jest odbiciem kilkunastoletniej rzeczywistości, która właśnie się kończy (chyba na szczęście).. Dziękuję za słowa. -
O, Gwiazdo, Tak mało mych kamratów wpatruje się w Ciebie, Gardziel mając zgiętą od życia na budzik O, Gwiazdo, Nawet jeśli od Ciebie pochodzimy, nikt nie studiuje już Ciebie, bo zbyt dużo sztucznych płomieni oślepia nas dzień w noc O, Gwiazdo, więc nikt nie wygląda Stwórcy, a miłości szukają wyłącznie w drugiej osobie, którą po rozwodzie będą wymieniać lub nienawidzić O, Gwiazdo, Uśmiecham się do Ciebie, Zrywam się w Twoją stronę, bo nikt inny, żadna kobieta ni dziecko, nie jest w stanie przejrzeć się za mnie w lustrze życia Gwiazdo, odrzuciłem filmy, seriale, gry, toksyczne portale i ludzi Jesteśmy Ty i ja i tylko to daje mi błogostan, którego nie trzeba lukrować przed świątecznym drzewkiem, gdyż jest on świętem, lukrem i wszystkim, bo jest Tobą, a Ty, Gwiazdo, jesteś mną
-
1
-
Pierwszy wehikuł : zabiera po kwadransie, podróż nie wymaga wysiłku i nie jest na życzenie. Drugi wehikuł : zabiera po sekundzie, podróż jest wymagająca i jest na życzenie. Trzeci wehikuł jest podobny. Ale podróż wymaga kunsztu.
-
Tematy
-
Wiersze znanych
-
Najpopularniejsze utwory
-
Najpopularniejsze zbiory
-
Inne