Szara i głucha pustka w bezmiary idąca
oświetlona od blasku złotego miesiąca.

Wzrok zasłaniając dłonią, w koronie cierniowej,
z krwią cieknąca z rozpacznie pochylonej głowy
i zakrzepła na wichrem roztarganych włosach,
biegnie cień, w długiej szaty rozwianych osłonach,
zgięty, jakoby ciężar dźwigał na ramionach,
a krwawym potem znaczy ślad po nocnych rosach.

Biegnie w dal - przed nim pustka w bezmiary idąca,
oświetlona od blasku złotego miesiąca.

Cień ów ściga chmar ludzkich chmura nieprzejrzana:
nagie sine ich ciała są jak jedna rana,
krwią broczące wstępują w krwawe cienia ślady
i wytężają za nim z przekleństwem ramiona -
w oddali widać widmo cezara Nerona
w ogniach stosu i widmo mnicha Torquemady.

A tam, gdzie skrajam pustka w bezmiary idąca,
majaczy krzyż przy blasku złotego miesiąca.

Czytaj dalej: Lubię, kiedy kobieta... - Kazimierz Przerwa-Tetmajer