pod dworcem głównym w warszawie

z okien bryzgało blaskiem
królował w niklach bufet
biły pod sufit płaska
fontanny kwiatów kruche

są tam firanki płyną
dają tło cieniom sytych
czy to nocną godziną
czy szronowym przedświtem

alkoholu symfonie
fugi jarzyn i mięsa
ciszej grajcie w agonii
żywy głód nie wałęsa

jeden głód kaszle szczeka
drugi głód palce łamie
na cóż trzeci głód czeka
drżąc we wnęce przy bramie

wielookie zaroste
Twarze głodów człowieczych
to są biedne księżyce
spusfaiszałych wszechrzeczy

dyszą kaszlają w runo
wytartego szalika
mówić wam przez nie runą
mocne twierdze jerycha.

Czytaj dalej: Zima - Józef Czechowicz