Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Fragment nr1


Rekomendowane odpowiedzi

Przekazuję do krytyki fragment znaczniejszych rozmiarów całości - nie jest to więc opowiadanie i mam nadzieję, że nie popełniam właśnie czegoś niewłaściwego.

Przyznaję, że robię to z głębokim przeświadczeniem o marności, ale należy się wreszcie odważyć.

Sama mam ogromne zastrzeżenia natury technicznej.



***


(...)Przestraszyły ją orzechowe drzwi tamtej kawiarni. Sławomir nie raz opowiadał jak miażdżył publikę i pragnęła tak zawalczyć. W środku byli ludzie na pewno nie mający dość wyobraźni aby właściwie ją sobie wytłumaczyć.
U drzwi wisiał dzwoneczek. Wnętrze było z brązów, złota, rupieci i przypadkowych bibelotów... – niby stare, dobre czasy do których się wzdycha, a których nigdy nie było. Atrapa romantyzmu wystarczyła, by zamożna klientela uznała miejsce za przytulne.
Kosztem była cała jej odwaga. Na brzuchu skóra piekła, ale założony akt zwycięstwa miał doskonały początek. Pojawiła się lekko, jako najlepszy z nich fałszerz. W dobrych ubraniach od Sławomira, z bursztynem w srebrze, z zegareczkiem migoczącym diamencikami - aż każde z nich bez myślenia wiedziało, że ona sama bardzo dobrze wie, tak dobrze aż nigdy nie musi nadawać temu żadnej wagi, że wszystko to było kupione w czasie bardzo zwyczajnej niedzieli, po obiadku, bez przeżycia. Był i jej wyśmienity portret – Madonna jak ta słynna sycylijska. Może przed życiem zabiła najbrzydsze myśli kobiet o niej, a jeśli nie, to więdły na pewno lub wściekle się szamotały – ale nie mogły być zadowolone tak, jak kobiety najbardziej lubią być zadowolone z innych kobiet. W każdym razie, nie była tą bez gustu, brzydką albo dziwką. Mężczyźni zaś musieli być przekonani, że jej narzeczonym jest ktoś znaczny, ale i tak chcieliby spróbować gdyby tylko zdawała się bardziej dostępną. Że licealistka, to w ogóle nie mogło nikomu przyjść na myśl. Gdyby mogła, napisałaby sobie na czole: „Skrzy-pa-czka.”
Wiedziała o jednym takim irańskim milionerze, który chcąc pokazać się europejskim kolegom zaczął kolekcjonować antyki, a nie wiedząc w czym leży istota ich wartości z wypiętą piersią przechwalał się jak to wspaniale, że tak tanio kupił – przypomniało jej się teraz, ale nie wiedziała dlaczego. Ten milioner rządził wieloma tysiącami ludzi. Jednej takiej – powód był zagadką – kazał natychmiast wyjść za mąż i ona to zrobiła.
Maja usiadła w rogu, tam gdzie zawsze. Przy stoliku pod japońskim wachlarzem.
- Herbatka dla Pani? Zielona? – kelnerka była natychmiast, uwielbiała ich napiwki. Jej studencki chłopak na pewno nigdy nie płacił gdy byli w pubie, bo liczą się tylko uczucia.
„Może nie przyjść. Jeżeli tak, to jest moje ostatnie piętnaście złotych do jutrzejszego popołudnia. Na pewno nie przyjdzie, ale umawialiśmy się, czekam.”
- Tak, proszę herbatkę.
- A piwko duże? Może już nalać?
- Dziękuję. Dziś nie czekam.
Wyciągnęła na stolik zeszyt, długopis i paczkę damskich papierosów. Telefonu nie, mógłby oznaczać oczekiwanie. Za to zeszyt był jej ulubionym rekwizytem – przedmiot dość zastanawiający by nikt nie wypatrzył blagi.
Zawsze jakiś zeszyt miała przy sobie. Często kupowała zeszyty, zawsze jak najładniejsze. Najpierw długo wybierała taki w sklepie, potem otaczała uwielbieniem jego czyste kartki, aż w końcu z tym okropnym pieczeniem, łomotaniem serca i strwożoną nadzieją postanawiała zapisywać w nim codzienność tak żeby było idealnie jak w dawnej architekturze... – i w końcu sprawiała, że zeszyt był brzydki, musiała go znienawidzić, wyrzucić i kupić nowy. Herbata została podana, a Maja – udając zajęcie zeszytem - toczyła bitwę.
„ Cztery minuty po dwudziestej. Jeśli ma przyjść, powinien spóźnić się pół godziny. Profesorku, udajesz że wcale nie patrzysz. Widzisz? Tak wygląda wzniosła kobieta. ” – odpaliła papierosa – „On nie przyjdzie. To znaczy, że mam tylko sześć papierosów. Jak to wytrzymam? Ta wygląda na zazdrosną, to niech patrzy i wie, że naprawdę trzeba mi zazdrościć, wtedy przegra. On na pewno nie przyjdzie. Chcę zadzwonić. Trzeba wolniej pić herbatę, inaczej skończy się zbyt wcześnie. Nie zadzwonię, nie powinnam. Mogę sobie mieć żal do niego, ale to nie ma wcale prawa. Byłabym okropna, przecież dlatego właśnie nigdy nie mówi o swojej winie, że jest winny. Wziął mnie z własnej samotności. Ilekroć robi dla mnie coś dobrego jest z siebie dumny, a ja jestem od wdzięczności, cnoty i jego spełnienia, a najwięcej od tego żeby mógł sobie przebaczyć, chociaż dla mnie to przebaczenie nie będzie miało znaczenia. Najwspanialszy, najczulszy, najbardziej wspaniałomyślny sukinsyn świata. O to chodzi, bo przecież wszyscy jesteśmy sukinsynami.”
Oczywiście i w końcu - nie przyszedł.
Zostawiła napiwek. Wyszła z kawiarni tryumfalnie – jakby miała chęć na kąpiel z pianką i błękitną lekkość wieczornych myśli, niby naprawdę szła do jakiegoś ciepła. Nikt nie patrzył za nią tak jakby poniosła porażkę, a tylko mężczyźni w utajeniu sunęli źrenice po jej nogach. W mieszkaniu nie ściągnęła ani płaszcza, ani butów. Kot łasił sie do niej nachalnie i pomiaukiwał, ale ani spojrzała na niego. Nim usiadła na sofie, postawiła przed sobą butelkę po gruzińskim winie, w której opadała czerwona róża i tak przez chwilę patrzyła w nią, wsparta na rękach – i była tylko skupiona na kwiecie, a nie myślała o niczym, znosząc jedynie swoje uczucie nie bardziej niż znosi się wyczekiwanie w kolejce, zupełnie tępo. A kiedy już miała dosyć tępoty, zapragnęła podejść do futerału, wyciągnąć skrzypce... – tyle, że przeraziły ją, nim chociaż wstała z sofy. Zbyt często było, że nie pamiętała gry. „Mam cztery papierosy. Zapalę teraz dwa. Zadzwonię do Sławka. Zapalę jeszcze jednego i pójdę spać. Dziś nie wolno mi zgasić światła.”
Kiep kopcił się na spodku, którego użyła zamiast popielniczki, kiedy nacisnęła na zieloną słuchawkę:
- Halo? P-... Pani Barbaro, czy można z Panem Sławomirem? To proszę przekazać mu, że będę na lekcji o trzynastej. Byliśmy umówieni na czternastą. Dziękuję.
Lały się łzy takie jak jej rozpacz, która sączyła się bez jej woli, i o której nie chciała wiedzieć – bez prawa.
I właśnie tak to się zaczęło – że on nie przyszedł, a ona była w głupiej rozpaczy i nie zabrał jej stamtąd. Kto jeszcze dzieckiem, ten chyba tylko może być ofiarą, ale ona zbyt dawno już była kobietą i opiekunką. „Ale jeżeli ja mam chęć zrobić coś, jeżeli mam takie właśnie zdanie, najgłupsze chociażby, czy cokolwiek na tym świecie może mi tego wzbronić, nawet jeżeli to ma być upadek i zdrada wszystkiego, czego chciał dla mnie ode mnie? Zazdroszczę durniom, którym nie powinnam zazdrościć z całą pewnością, a jednak zazdroszczę im i chciałabym być im równa. Prawdopodobnie coś mi się wydaje i to nie jest prawdą. To już jest upadek, a moje myśli to już myśli durnej.”

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pani Ewo Katarzyno S. widzę tu całkiem dobre opowiadanie, powiedziałbym "sytuacyjne".
Dobry opis oczekującej kobiety. Czy będzie fragment nr. 2 ? Ciekawi mnie czy Maja nareszcie spotka się ze Sławomirem ;)
Pozdrawiam.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • (Na motywach powieści „Piknik na skraju drogi”, Arkadija i Borysa Strugackich)   ***   Dlaczego wylądowali? Nie wiadomo. Zostawili w powietrzu dziwnie mżące kręgi, które obejmują szumiące w nostalgii drzewa.   Które kołyszą się i chwieją w blasku księżyca albo samych gwiazd… Albo słońca... Albo jeszcze jednego słońca…   Powiedz mi, kiedy przeskakujesz płot, co wtedy czujesz? Nic? A co z promieniowaniem, które zabija duszę?   Wracasz żywy. Albo tylko na pozór żywy. Bardziej na powrót wskrzeszony. Pijany. Duszący się językiem w gardle.   Sponiewierany przez grawitacyjne siły. Przez anomalie skręcające karki.   Słońce oślepia moje zapiaszczone oczy. Padającymi pod kątem strumieniami, protuberancjami…   Ktoś tutaj był (byli?) Bez wątpienia.   Byli bez jakiegokolwiek celu. Obserwował (ali) z powodu śmiertelnej nudy.   Więc oto razi mnie po oczach blask tajemnicy. Jakby nuklearnego gromu westchnienie.   Ktoś tu zostawił po sobie ślad. I zostawił to wszystko.   Tylko po co?   Piknikowy śmietnik? Być może.   Więcej nic. Albowiem nic.   Te wszystkie skazy…   Raniące ciała artefakty o upiornej obcości.   Nastawiając aparaturę akceleratora cząstek, próbujemy dopaść umykający wszelkim percepcjom ukryty świat kwantowej menażerii   Przedmioty w strumieniach laserowego słońca. W zimnych okularach mikroskopów…   Nie dające się zidentyfikować, obłaskawić matematyczno-fizycznym wzorom.   Bez rezultatu.   *   Zaciskam powieki.   Otwieram.   *   Przede mną pajęczyna.   Srebrna.   Na całą elewację opuszczonego domu. Skąd tutaj ta struktura mega-pająka?   Pajęczyna, jak pajęczyna…   Rozpalona w swym jedwabnym dotyku. Srebrzy się i lśni. Mieni się kolorami tęczy.   Ktoś tutaj był. Ktoś tutaj był albo byli. Ich głosy…   Te głosy. Te zamilkłe. Wryte w kamień w formie symbolu.   Nie wiadomo po co. Kompletnie nie do pojęcia.   Milczenie i cisza. Piskliwa w uszach cisza, co się przeciska przez gałęzie, żółty deszcz liści.   W szumie przeszłości. W dalekich lasach. W jakimś oczekiwaniu na łące…   Elipsy. Okręgi.   Owale…   Kształty w przestrzeni…   Fantomy przemykające między krzakami rozpalonej gorączką róży. W strumieniu zmutowanych cząstek. Rozpędzonych kwarków…   Rozpędzonych przez co?   Przez nic.   Po zapadnięciu mroku liżą moje stopy żarzące się lekko płomyki. Idą od ziemi. Od spodu. Ich obecność to pewna śmierć.   Sprawiają, że widzę swoje odbite w lustrze znienawidzone JA.   W głębokich odmętach  rozgorączkowanego snu. Zresztą wszystko tu jest śmiertelne i tkliwe. Pozbawione fizycznego sensu.   (Kto chce skosztować czarciego puddingu?   Bar za rogiem stawia)   Dużo tu tego. W powietrzu. Iw ziemi.   W nagrzanych od słońca koniczynach, liściach babiego lata.   Krążyłem tu wokół jak wielo-ptak. W kilku miejscach jednocześnie.   I byłem wszędzie. I byłem nie wiadomo, gdzie. Tak daleko na ile pozwala wskrzeszany chorobą umysł   Tak bardzo daleko…   Wystarczy dotknąć złotej sfery, aby się wyzbyć wstrętnego posmaku cierpienia…   Gdyby nie ta przeklęta wyżymaczka, która zachodzi śmiertelnym cieniem drogę…   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-20)      
    • Powiem tak, Dziewczyno - lecz się, niekoniecznie przez pisanie. Kiedyś się udzielał Kiełbasa, czy coś takiego. To było równie prostackie i wulgarne. 
    • - A na groma ta fatamorgana... - A na groma ta fatamorgana?    
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        W tym cała rzecz, że logiką płata czasami figle artystom OBRAZ, wywrócił  farby kwantem fizyki, chemii — człowieka zakrył kolorem   Ponoć w Mordnilapach właśnie zachowany czar w języku daje myślom możliwości postrzegania tego wątku w sztuce malowanej — O bok! Mózgu   Dzięki bardzo, że zechciałeś się przyjrzeć całości, jaka daje więcej pytań niż odpowiedzi, na których głównym filarem — tak mi się wydaję —  jest środkiem.   Pozdrowienia!
    • @Starzec wierzyłam kiedyś w ludzi i w nich pokładałam nadzieję, ale to minęło, bezpowrotnie, przestałam być naiwna:P nie tęsknię, za tym stanem
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...